piątek, 10 lipca 2015

Liebster Blog Award #6

       Zatłuczcie mnie, zasztyletujcie, zaszlachtujcie, sprawcie że "..zawyje jak zarzynana świnia", ale nie mam dla was posta z niczym nowym.
      Pociesze was że nad czym pracuje, ale no tępo w jakim pracuje jest dosyć powolne, nie lubię zmian, nie pisałam jakiś czas i nie mogę się przemóc aby zacząć to robić regularnie. Ale coś pisze, to się liczy. (Przynajmniej jak dla mnie).
      Ja z tym pierwszym zdaniem nie żartowałam, chociaż liczę na waszą wyobraźnię, ja podsunęłam tylko kilka propozycji. Pamiętajcie, wszyscy mamy coś z psychopaty, trzeba to tylko w sobie znaleźć i zacząć rozwijać. Albo zostawić w spokoju, jak kto woli. Ja wybrałam pierwszą opcję.




      Tymczasem.
      Dziękuję Lestatowi de Lincourt za nominacje do Liebster Blog Award.
      Nie będę przytaczała zasad nominacji, ponieważ te informację można znaleźć w poście Liebster Blog Award ( możliwe że w dopiskiem #1). Nie nominuje także żadnego bloga.
      Poniżej odpowiem na zadane mi pytania przez Lestata de Linocurta:


      1. Dlaczego pisanie?
       Sama nie wiem. Jakoś tak wyszło że przypadkiem trafiłam na fanfick jakiegoś serialu który kiedyś oglądałam i mi się podobał i postanowiłam sama pisać. Polubiłam to. Dzięki temu zapełniam czas i mogę legalnie trochę się powyżywać i pomęczyć ludzi.

      2.Skąd czerpiesz wene?
       Nie mam pojęcia. Wena przychodzi i odchodzi, nie mam nad nią żadnego wpływu.

      3. Lubisz czytać? Co?
        Bardzo. Czytam niemal samą fantastykę i horrory, ale czasem jakimś zrządzeniem losu w moje ręce trafią książki...no cóż spoza tych wcześniej wymienionych tematyk. Jeśli autor ciekawie pisze, ma pomysł i wie jak go dobrze zrealizować to gatunek książki nie ma dla mnie znaczenia. Chociaż staram się omijać jakieś bardzo romantyczne wątki miłosne, chociaż różnie to bywa. Czasem romanse staja się dla mnie komediami.

      4. Czy piszesz lirykę?
         Coś tam kiedyś wyskrobałam na potrzeby opowiadania chyba, ale to był tylko jeden raz i chyba mało udany.

      5. Ukochana/ne postacie?
        Nie wiem czy chodziło że się w nich zakochałam czy raczej o to że je bardzo lubię. Napisze o tych jakie lubię: Anaela i Sellinars ( w tej ostrzejszej, bardziej okrutnej wersji) z serii Kroniki Ferrinu, Róża z serii Mroczne Bohaterki, Dubhe z Wojen Świata Wynurzonego, Nihal z Kronik Świata Wynurzonego, Saya i Fumito z anime Blood-C, Alucard z anime i mangi Hellsinga (mangi jeszcze nie przeczytałam, ale facet i tak na pewno jest świetny).Doktor 9,10 i 11 z serialu Doktor Who (11 najlepszy).Maślana i Magdalena z książki "Maślana-czas pokoju" Szósty i Rebeka z serialu Generator Rex. Pewnie jeszcze kilka by się znalazło, ale na obecna chwile tyle pamiętam.

      6.Co polecisz do przeczytania/ obejrzenia?

     Filmy;
     Obecnosć
     Zdarzenie
     Seria Resident Evil
     [REC]
     [REC] 2
     Coś
     K-Pax
     Donnie Darco
     Watchmen. Strażnicy.
      Prometeusz

     Seriale:
     Hellsing
     Sherlock
     Doktor Who
     Hanibal
     Helix
     Demony Da Vici
     Dom grozy
     American Horror Story (1 sezon)


     Książki:
     Seria Wojny/ Kroniki/ Legendy Świata Wynurzonego
     Seria Kroniki Ferrinu
     Seria Mroczna Bohaterka
     Wieczni

     Na te chwile tyle sobie przypominam dobrych tytułów z powyższych kategorii.

     7. Oglądasz anime/ czytasz mangę?
        Oglądam anime czasami.Szykuje się do przeczytania mangi Hellsing.

     8. Ile oneshotów napisałaś w ciągu swojej kariery?
         Nie jestem pewna czy oneshoty nie odnoszę się do jakiś historii dłuższych lub czy nie są to fanficki trwające post czy  może są to po prostu krótkie historie. Na "Świecie W Mojej Głowie" mam same pojedyncze krótkie historie, ale nie wiem ile ich jest. Nie pisałam (chyba) krótkich historii odnoszących się do jakiś dłuższych czy krótkich historii o tematyce fanfikion.

     9. Jakie istoty nadnaturalne najbardziej lubisz?
        Ciężko napisać.W tych najbardziej znanych wampirach i wilkołakach są dosyć pociągające cechy. U innych ponadnaturalnych jest też coś fajnego. Jednak chyba najbardziej lubię wampiry, ale nie te ze "Zmierzchu", brońcie bogowie aby ktoś tak pomyślał. Jak jak myślę o wampirze mam raczej na myśli wyrafinowanego łowcę, który łączy cechy okrutnej bestii i przystosowania do świata ludzi. Może sobie pić krew z torebki ale od czasu do czasu musi rozszarpać komuś/ czemuś gardło czy trzewia i posilać się konająca ofiarą, bo taką ma naturę Może sobie ponarzekać na wieczne życie w samotności, może sobie przygruchać ludzką kochankę, ale to ma być jednak nadal zwierze, które przystosowało się tylko do środowiska w którym żyje i panującym w nim praw.

     10. Lubisz siebie?
        Chyba nie.
 
      11. Lubisz RPG? (Nie gry)
          Nie mam najzieleńszego pojęcia o co chodzi.


    Jeszcze raz dziękuje za nominację Lestatowi de Lincourtowi.

    Pozdrawiam
   
 
   

wtorek, 16 czerwca 2015

#1

Hej, Hej moi drodzy czytelnicy.

    Niestety nie mam dla was żadnego nowego rozdziału/ opowiadania....kompletnie nic. Od kilku dni czułam nie tyle przymus co raczej jakby podszepty sumienia czy czegoś w tym stylu co mi mówiło żeby napisać do tych wytrwałych, którzy czekają aż Sztyletnica raczy w końcu coś dodać. Przepraszam że was zawiodłam. Naprawdę, ale na pewne rzeczy nie mam wpływu. Na przykład na to że nie mam weny kompletnie, pomysłów tez brak a mam zaczęty jakby projekt opowiadania, w sensie historie o tym jak Nemain stała się tym czy jest i wyjaśnienie odnośnie tego czym jest....co w niej siedzi raczej. Bardzo mi przykro ale od chyba 3 tygodni albo nawet dłużej nie napisałam nic, a nawet stwierdzam z przykrością stwierdziłam że ten projekt to porażka Nie znaczy to że go rzucam.
    Nie.Nie zrobię tego...przynajmniej na razie. Nie wiem czemu mam taki zastój....ale nie potrafię pisać bez chociażby pomysłu, a tego nie mam na razie. Wydaje mi się że za bardzo się stresuje i nie mogę pisać przez to. Koniec roku to dla mnie zawsze trudny okres, bez zagrożeń się nie obejdzie, poza tym klasa to banda debili i idiotek, czasami naprawdę szczerze nienawidzę tych ludzi i mam ochotę na nich nawrzeszczeć.
    Mimo że już jest koniec roku ja boję się i stresuje coraz bardziej, a dzisiaj miałam wystawienie ocen. Mam nadzieję że na wakacjach dojdę do siebie i ruszę w końcu z pisaniem.
    Podsumowując (ja to zawsze jak nie chce to się muszę rozpisać). Nie porzuciłam tego bloga i nie zrobię tego do puki....nie wiem co się stanie, ale pewnie jakaś tragedia. Nie skończyłam jeszcze z Nemian, mam taką nadzieję. Pokładam w was wiarę że ktoś czeka na moje kolejne opowiadanie i oby długo nie czekał.
    Napisałam tego posta abyście wiedzieli że pamiętam....i może żebym ja nie zapomniała.

    Do następnego posta (oby okazał się opowiadaniem)
    Pozdrawiam stałych czytelników,
    Sztyletnica.
   

sobota, 25 kwietnia 2015

Ochłap. Epilog

    
Jak śpiewał pewien pan: " To już jest koniec..."

Witam was drodzy czytelnicy w dniu opublikowania Epilogu "Ochłapa", mam nadzieje że lektura tego opowiadania przysporzyła wam tak wiele radości jak mi pisanie go.

Ten rozdział dedykuję mojemu kotu , który ostatnio zaginął, Brucie lub Brutusowi, nazywałam go i tak i tak, dlaczego?, to już inna historia.
Brakuje mi ciebie. 
Nic nie wynagradza mi tej straty.




      Kilkadziesiąt godzin po ostatnich wydarzeniach  na Ziemi, Ameryka Północna, USA, Stan Oregon, Ziemia


     Dom rzeczywiście mógł przypominać świątynie, których zdjęcia widziała poznając kulturę tego świata. Dom był postawiony na planie kwadratu, jego ściany  były zbudowane przynajmniej z zewnątrz z wygładzonego i poprzecinanego srebrnymi żyłkami kamienia, który kiedyś był z pewnością biały. Teraz kolor zszarzał, a na ścianach pojawił się także mech i zeschłe pnącza jakiś roślin, które pięły się po kolumnach, które podtrzymywały zadaszenie nad podwójnymi drzwiami wyposażonymi w kołatkę z kształcie łba rogatego dem

wtorek, 21 kwietnia 2015

Ochłap cz. 10

 Musze wam, moim drodzy czytelnicy, na wstępie napisać że to jeszcze nie epilog.Tak naprawdę to miał być tylko kawałek epilogu, ale okazało się że mam bardzo dużo rzeczy do napisania i ten mój epilog miał już 21 stronę. Dlatego wstawiam wam te chyba około 9 stron, jako część 10 "Ochłapa". Nie wiem czy wy tak macie, ale jak ja widzę długi rozdział na jakimś blogu, taki naprawdę długi, to odkładam przeczytanie, albo robię to na raty. Dzisiaj trochę, jutro resztę. Nie chciałam was przerażać dwudziestoma kilkoma stronami, wiec macie na razie tyle. Resztę dostaniecie chyba w następnym rozdziale.
Miłej lektury.


     Już kilka tygodni później niemal nikt nie pamiętał o tym że Biały oszalał, wyłączył komputer główny i tego samego dnia przeszedł zawał. Nie można było jednak powiedzieć że wszystko wróciło do normy.
     Zarząd zadziałał szybko. Wiedziała o podsłuchu, założonym w gabinecie Białego Rycerza, wyłączyła go podobnie jak kamerę kiedy zostali sami. Kiedy zmierzała do wyjścia po tym jak skończyła eksterminacje spotkała niewielki oddział ludzi ubranych w białe ochronne kombinezony, wśród nich była krótko obcięta kobieta, raczej średniej budowy ciała. Miała chłodne spojrzenie sztuczne ramię. Przedstawiła się jako nowy przedstawiciel Zarządu w Providence. Próbowała pozyskać jej przychylność, z marnym skutkiem. Nemain nie lubiła jej bardziej niż Białego.
      Nowa przedstawicielka Zarządu  zaczęła działać szybko i zdecydowanie. Kategorycznie zabroniła kontaktowania się z jakimikolwiek mediami czy kimkolwiek spoza środowiska Providence. Nawet na terenie budynku zabronione było rozmawiać o zaistniałej sytuacji. Kobieta nie usprawiedliwiała w żaden sposób nowych rozporządzeń. Zrekrutowała ona wielu nowych żołnierzy, jak się okazało niemal same roboty. Ludzie raczej nie wiedzieli że nie mają do czynienia z maszynami i raczej trzymali się z daleka od nowych. Zwolniła część starych żołnierzy, ale większość z nich odeszła z własnej woli.
      Czarny Rycerz, jak zaczęto ją nazywać rozpoczęła  nową politykę EVO. Z tego co dowiedziała się Nemain w przyszłości mutanty miałyby pomagać ludziom. Na razie jednak postanowiono je ujarzmić aby nie powtórzyła się sytuacja z szaleńcem który postanowi wypuścić mutanty. Miało być to rozwiązanie zarówno dla górnego jak i dolnego Providence.
      Dziewczyna nie dostała żadnej reprymendy z powodu tego co zrobiła i tak nie przejęłaby się słowami ludzi. Robiła to na co miała ochotę, oczywiście robiąc to z dużą dozą zdrowego rozsądku.
      Czarny Rycerz trzymała się od niej z daleka, zwłaszcza po tym jak Nemain zauważyła że ludzie byli w laboratorium gdzie pracowała nad kilkoma projektami. Nie miała ona cierpliwości do prowadzenia dłuższych badań nad syntetyzacją krwi. Podjęła się tego raczej z nudy niż dlatego że jej potrzebowała. Zbudowała tam także pistolety, których używała przy zabijaniu szkodników. Konstruktorką była lepszą niż badaczem, jednak mimo tego Casull nie przetrzymał pierwszej próby. Zamiast wystrzelić któryś z kolei pocisk, wybuch jej w dłoni. Nie zastanawiała się nad tym gdzie znajdowała się usterka. Prowadziła w laboratorium kilka mniej ważnych projektów. Niewiele zapisywała, robiła odręczne notatki. Odcięła komputery w laboratorium od innych w Providence, podobnie zrobiła z kamerami . 
      Biały rozumiał chyba że laboratorium to jej terytorium, którego nikt nie powinien naruszać. Podobnie jak pokój który zajmowała. Była wściekła kiedy wyczuła że byli tam ludzie. Nie poszła do Czarnej, nie skontaktowała się także że swoim łącznikiem z Zarządem. W odpowiedzi zniszczyła dyski twarde komputerów w laboratorium i podpaliła je.
      Robiła się coraz bardziej niecierpliwa. Nie mogła skontaktować się z Ośrodkiem. Sygnału też nie dostała. Może się pomyliła? Może Rebeka się nie nadawała? Może to była jakaś słabsza jej wersja. Jak dotąd Plan przeprowadzany był dwa razy, bez żadnych komplikacji. Z drugiej strony.  Kiedyś musiał być ten pierwszy raz.
       Kilka tygodni po przejęciu władzy przez Czarnego Rycerza, Rebeka odeszła z Providence. Zrobiła to z własnej woli. Stało się to kompletnie niespodziewanie, kobieta się z nią wcześniej tego nie przedyskutowała. Nie powiadomiła co ma zamiar zrobić. Zostawiła jej jednak wiadomość. „Bądź gotowa” i tyle. A nawet aż tyle. Te słowa oznaczały że Plan wchodzi w ostatnią fazę.
       Tak więc czekała. Nie próbowała szukać Rebeki, chociaż poznała jej adres zamieszkania. Większość czasu spędzała w pokoju. Opuszczała go tylko aby coś zjeść, albo dać sobie przetoczyć krew. Spała niemal cały dzień, nie potrzebowała aż tyle snu, ale to pozwalało się jej nie nudzić. Ćwiczyła też trochę, ale nie miała ku temu warunków.
         Na razie się go trzymała jednak oczekiwanie ją denerwowało, z każdym dniem coraz bardziej.  Zadzwonił alarm. Głośny i denerwujący. Jednak ona zdążyła się już do niego przyzwyczaić, w izolatce  puszczali jej  mniej przyjemne dźwięki, od których dostawała mocnych krwotoków.
         Alarm oznaczał że gdzieś atakuje EVO. Nigdy jakoś specjalnie nie interesowały jej te wypady mające na celu złapanie mutanta. Ale tym razem miała przeczucie że powinna jednak się pofatygować i udać się tam gdzie grasuje „niebezpieczny” mutant.
        Nie zamierzała lecieć na miejsce razem z agentami. Pewnie z tego powodu powstałoby zamieszanie. Nie miała także zamiaru wychodzić potajemnie. W końcu została stworzona z myślą o wojnie, która wisiała w powietrzu w czasie jej dzieciństwa. Pokój w jej świecie nigdy nie był całkowity. Tego co działo się na granicy nie można było nazwać regularną wojną, ale często dochodziło tam do małych starć w których ginęli ludzie i mutanty, ale władcy państw albo mieli je gdzieś albo nudziły ich ciągłe wysyłanie posłów i zapewnienia że sytuacja więcej się nie powtórzy.
        Otworzyła laptopa. Już dawno przeprogramowała go tam że nikt nie mógłby się do niego włamać, ani go wykryć. Połączyła się z serwerem bazy Providence i szybko znalazła ostatnie zgłoszenie. Zlokalizowanie z kąd dzwoniono również nie zajęło jej dużo czasu. Zamknęła komputer po czym rzuciła nim z wielka siła o ścianę, nie było na nim niczego co mogłoby zainteresować Providence, a po dokładniejszym zbadaniu z pewnością wykryją jej ulepszenia sprzętu ale wolała dmuchać na zimne. Nie miała zamiaru w najbliższym czasie tu wracać. Wzięła pistolet i kościany bicz, a także trzy magazynki, bransoleta mogła wygenerować broń i naboje tylko określonego typu broni.
        Wyszła na korytarz kompletnie nie ukrywając tego że jest uzbrojona i gdzieś zmierza. Jednak nikt jej nie zatrzymywał. Dopiero kiedy znalazła się w hangarze czekał na nią komitet pożegnalny. Pewnie ktoś zawiadomił Czarnego Rycerza że widział uzbrojoną Nemain. Około pięć dziesiątek sztuk broni było skierowane na nią, a brama, przez którą samoloty opuszczały lub wlatywały do budynku się zamykała. Nie traciła czasu na zabawę z żołnierzami w bitwę tylko zmieniła się w stado drapieżnych ptaków które nazywano krukami, na Nowej Ziemi. Były jak gołębie na Ziemi, wszechobecne i nie zawsze mile widziane, zwłaszcza w miastach gdzie grzebały w śmieciach, czasem wywalając ich zawartość. W naturalnym środowisku świetnie tępiły małe gryzonie. Miały czarne pióra, często z lekko niebieskim połyskiem jeśli dobrze się odżywiały i czerwone oczy, a także mocne haczykowate dzioby.
        W jej świecie był to doskonały kamuflaż, mogła tak obserwować ludzi czy mutanty i nie wzbudzać podejrzeń. Leciała wysoko, zbyt wysoko jak na kruki  i gdyby ktoś bliżej się jej przyjrzał zauważyłby że nie są to zwykłe ptaki. Jednak na takiej wysokości było raczej niewielu ludzi.
        Obniżyła trochę lot, ludzie mogli ją zobaczyć jako stado małych punktów. W odległości jakiś trzech  kilometrów widziała że coś się dzieje. Kręciło się tam wielu ludzi, w czarno białych strojach Providence i czarnych mundurach w które ubierali się nowo zrekrutowani przez Czarnego Rycerza żołnierze, którzy tak naprawdę w większości byli robotami.
        Wylądowała na jednym z wyższych budynków i przybrała ludzką postać. To musiał być znak że Plan wchodzi w ostatnią fazę. Ten stwór wyglądał jak zwierze nazywane na Nowej Ziemi królikiem. Niewiele miał on wspólnego ze swoim odpowiednikiem na Ziemi.  Najbardziej rzucało się w oczy to że był duży, ten osobnik miał około siedmiu metrów długości, był jeszcze młody. Jego ciało przypominało królicze, tyle że bez ogona. Głowa miała podobny kształt, ale ten osobnik posiadał podobne do ludzkich zęby. Nie były to ani kły, ani siekacze. Szczęki miały bardzo silny zacisk, z łatwością kruszyły kości i rozrywały ciało na strzępy. Jednak te zwierzęta niemal ich nie używały. Żyły i polowały w pojedynkę, na roślinożerców mniejszych od siebie. Goniły ofiarę, po czym rzucały się na nią powodując u niej rozległe obrażenia wewnętrzne i złamania, lub chwytając ją chwytnymi rękami, które znajdowały się w miejscu gdzie królik z Ziemi miały uszy. Ręce te były zazwyczaj złożone, wzdłuż łokcia. Jeśli chwytały swoje ofiary dłońmi, masakrowały je a następnie rozrywały i kawałek po kawałku konsumowały. Takie zachowanie właśnie obserwowała.
        Królik jedną łapą przytrzymywała człowieka, który uderzał w niego karabinem. Z nerwów zapomniał jak go używać albo może skończyły mu się naboje. Głowa nieszczęśnika została zmiażdżona druga łapą, po czym został on skonsumowany. Na placu boju pozostało już niewielu ludzi. Nie zamierzała im pomagać, nie widziała w tym sensu. Jednak, coś przykuło jej uwagę, a konkretniej błysk światła. Niby nic niezwykłego, promień światła odbił się od jakiejś powierzchni a dokładniej od czegoś to stwór miał na szyi. Nie mogła wypatrzyć co to, futro było zbyt gęste. Wstała i zeskoczyła jakieś piętnaście metrów w dół, po czym wylądowała na chodniku, który pokryła siatka pęknięć.
        Strzeliła kilka razy do stwora aby zainteresować go swoją osobą. Kule były zbyt małe aby zrobić większe wrażenie na potworze ale spełniły swoje zadanie. Spojrzał na nią i nie czekając na kolejne zaproszenie wykonał długi skok mający na celu przygniecenie jej do ziemi. Tyle że ona była już kilka metrów dalej. Wbiła ostrze stworzonej przez bransoletę katany w łapę stwora, który zawył i spróbował dopaść ją zranioną kończyną. Wykonała unik i wyciągnęła broń, z pomiędzy kości gdzie się zaklinowała. Po czym poprawiła ciosem w szyję. Musiała uskoczyć, zanim wbiła ostrze tak głęboko jak chciała. Jednak pomogło, bestia krwawiła. Rozwinęła bat i zawinęła go na zbliżającej się do niej ręce, po czym szarpnęła. Kości tworzące bat rozcinały mięśnie i kości jak gorący nóż masło. Na ziemie upadł kikut, którego palce jeszcze się poruszały. Kolejny raz królik zaryczał. Widziała wściekłość i nienawiść w jego oczach, nie tak do końca bezrozumnych.
        Stwór zaszarżował na nią. Czekała niemal do ostatniej chwili po czym wyskoczyła, wysoko nad ziemię aby wylądować na grzbiecie stworzenia a następnie wbić jej miecz w miejsce gdzie stykały się kręgosłup i głowa. Przerwała nerw kręgowy. Stwór padł bez życia.
         Zwinęła bat. Katana i miecz zniknęły same. Zbliżyła się do wielkiej głowy, uklękła obok niej i zanurzyła palce i futrze szukając sznurka czy wstążki. Przecięła materiał paznokciem i wstała. Medalik wielkości wnętrza jej dłoni, był zalany krwią. Przetarła go wilka razy i przeczytała słowa napisane w starym języku jeszcze sprzed trzeciej wojny światowej.
         „Czekaj na rozkazy”
        Nic innego nie robiła od kiedy przypomniała sobie jak i po co się tu znalazła. Zerwała sznurek i wsunęła medalion do kieszeni. Po czym odeszła, po kilku krokach zmieniła się w psa. W zanadrzu miała tylko rasy swojego świata. Jednak ktoś mógłby uznać ją za kundla. Chciała w miarę niezauważona oddalić się od miejsca gdzie zostawiła stygnące truchło królika.
        Kręciła się po mieście bez celu. Nie miała ochoty wracać do Providence.



      Kilka miesięcy wcześniej według czasu liczonego za Ziemi, główna siedziba Ośrodka, Skrzydło szpitalne/ Gabinet Dyrektora

       Pierwsze co poczuła to spokój. Nie wiedziała czy tak powinna to nazwać. Jej głowa była kompletnie pozbawiona myśli. Widziała ciemność, ale to było w pewien sposób kojące. Wydawało się jej że jej ciało jest gdzieś daleko, gdyby chciała mogłaby z pewnością do niego dostać, ale to wiązałoby się z przerwaniem tego stanu, a tego nie chciała. Czuła się tak jakby unosiła się w próżni. Było tak przyjemnie. Tak dobrze.
       Coś poczuła. Jakby coś ciągnęło ją ku chaosowi, ku prawdziwemu światu. Próbowała się opierać, ale nie wiedziała jak, lub to co ją przyciągało było zbyt silne by z tym walczyła. Wszystko wracało powoli. Najpierw zaczęła słyszeć głosy, mówiły w nieznanym jej języku, ale z jakiegoś powodu rozumiała go. Mówiły o niej, z tego co wywnioskowała. Jeden z nich był znajomy, Nie wyrażał nic poza arogancją i nutą wrogości. Nie mogła sobie przypomnieć do kogo on należał. Widziała urywki zdarzeń ze swojego życia, które były kompletnie nie powiązane ze sobą. Dzień rozdawania świadectw, pierwszy dzień w Providence, to kiedy idąc na uczelnię zaczytana w notatki oblała kogoś kawą, sympozjum naukowe którego tematu nie mogła sobie przypomnieć, jakaś rozmowa z jej matką.
       - Rebeko? – nadal nie mogła sobie przypomnieć do kogo należał ten głos, był on damski, nic więcej nie mogła stwierdzić  – Wiem że słuchasz. Zapamiętaj to: Jam jest ptak Hermesa, własne skrzydła pożerając oswojon zostałem. Pamiętaj, pod żadnych pozorem ani za wszelką cenę nie możesz zapomnieć tych słów, to kotwica  dzięki której zachowasz zdrowe zmysły. Nie zawiedź mnie. – zapadła cisza. Nie słyszała nic więcej, przez bardzo długi czas.
       Czuła swoje ciało, jednak nie mogła nim ruszyć. Oczy miała zamknięte, jednak za powiekami widziała powidoki, pewnie w pomieszczeniu było ostre oświetlenie. Nie bała się. Coś  podpowiadało jej że jest bezpieczna.
       Po jakimś czasie zaczęła czuć miękka pościel, która była przykryta. Nie miała kompletnie pojęcia jak długo czasu tam leży. Nie odczuwała potrzeb fizjologicznych, nikt do niej nie przychodził, nic jej nie bolało, nie czuła się głodna ani spragniona, nic nie słyszała. Nie wiedziała kiedy zasypiała a kiedy się budziła. Zapominała o czym myślała, niemal natychmiast. Jednak była w dziwny sposób spokojna. Czekała, sama nie wiedziała na co, ale czekała.
       Musiała spać, kiedy czas oczekiwania się skończył. Wcześniej wyczuła niż zobaczyła że nie jest sama w pokoju. Zaczęła czuć także ból w zesztywniałych kończynach, mogła się ruszać.
      Kobieta siedziała w fotelu przeznaczonym dla odwiedzających, który odsunęła w kąt pokoju. To na niej najpierw skupiła swoją uwagę Rebeka. Była szatynką, włosy miała związane. Spojrzenie chłodne i surowe. To samo odbijało się na jej twarzy, na której widniała także zaciętość.
      Wstała – Przebierz się – powiedziała tylko po czym wyszła.
      Pani doktor nawet przez myśl nie przeszło aby sprzeciwić się rozkazowi, lub spróbować ją zatrzymać i zapytać gdzie się znajduję. Bo nie znała tej kobiety, a sprzęt jaki ją otaczał, był dla niej kompletną zagadką.
      Spuściła nogi za krawędź łóżka, po czym spuściła je na posadzkę, a one ugięły się pod nią, zdążyła złapać się stojaka z czymś co musiało być kroplówką. Znów usiadła i poczekała aż nogi przestaną ją mrowić. Wtedy znów spróbowała z lepszym skutkiem. Nieużywane od jakiegoś czasu mięśnie protestowały, ale szybko się rozgrzały. Strój który pozostawiła kobieta, był dopasowanymi ciemnymi spodniami i czarnym golfem. Dostała także buty na płaskim obcasie z wysoką cholewką zapinane z boku. Wszystko leżało na niej idealnie.
       Do ubrań dołączone było lusterko, grzebień i gumka do włosów. Szybko poradziła sobie z zrobieniem kucyka. Wcześniej układała włosy w kok, ale jej palce jakby bez udziału mózgu wykonywały kolejne czynności, których efektem była obecna fryzura.
       Wyszła z pokoju i zaczęła kierować się do celu którego nie znała. Mogła odtworzyć całą sieć korytarzy tego budynku. Jednak nie wiedziała gdzie idzie. Podświadomie kierowała się w odpowiednie korytarze. A co dziwniejsze, nie dziwiło jej to.
      W przeciwieństwie do białych korytarzy, jakie charakteryzowały Providence, tu były one ciemnoszare. Przejechała paznokciami po ścianie, nie wiedząc po co to robi. Była wykonana z metalu i emitowała ciepło. Idąc zauważyła kilka zakratowanych małych otworów wentylacyjnych i setki oznakowanych dziwacznymi symbolami drzwi. Przypominały jej one chińskie znaki, wiele z nich się powtarzało. Nie powinna ich znać ale wiedziała co oznaczają. Były to poziomy dostępu. Nie potrafiłaby ich nazwać, ani przetłumaczyć je w jakiś  sposób na angielski .
      Mijała ludzi. Oni nie zwracali na nią większej uwagi, ona podobnie. Niektórzy z nich byli ubrani w białe fartuchy, inni mieli na sobie swobodne ubrania, jeszcze inni czarne mundury z okiem w piramidzie, symbolem opatrzności, na lewym ramieniu. Zauważyła że podobne symbole nosili pozostali tyle że w formie małych broszek, zawieszek do łańcuszków lub bransoletek.
      Była już blisko celu, który znajdował się na końcu korytarza. Teraz uświadomiła sobie że nie ma żadnej przepustki lub czegokolwiek by mogła otworzyć te drzwi. Nie miała także poziomu dostępu. Nikt nie pilnował drzwi, nie było żadnej sekretarki. Zaklęła w myślach, jednak szła dalej.
      Stanęła w odległości kilku kroków od drzwi. Po  ich lewej stronie znajdowały się dwa panele. Jeden na wysokości barku, drugi trochę wyżej na wysokości oczu osoby przeciętnego wzrostu.
      Nie musiała się jednak tym przejmować, drzwi otworzyły się a z pokoju wyszedł jakiś mężczyzna w garniturze, nie czekając na zaproszenie lub kolejna okazję Rebeka wślizgnęła się do pomieszczenia. Kiedy usłyszała trzask magnetycznego zamka uświadomiła sobie to że znajduje się w zupełnie obcym miejscu i dała się zamknąć w pomieszczeniu z obcym mężczyzną, który kierował się w jej stronę z uśmiechem, który nie obejmował lodowato niebieskich oczu.
       - Spokojnie – powiedział – Usiądźmy, porozmawiajmy.
      Kobieta rozluźniła napięte mięśnie, nawet nie wiedziała że to zrobiła. Na powrót stała się spokojna. Jednak nie spuszczała z wzroku z faceta. Był on ubrany w ciemny strój, na który składały się wojskowe mocne buty, spodnie, długi płaszcza niemal sięgający kostek i koszulka.
       - Zapraszam – powiedział wskazując jej aby poszła przodem. Zrobiła to niechętnie wolała nie mieć go za plecami. Zajęła krzesło przed biurkiem. On zasiadł za nim. Zaskrzypiało skórzane krzesło i płaszcz.
       Niebieskie oczy odnalazły jej, nie spuściła wzroku. Uśmiech schodził powoli z twarzy faceta. Zastąpił go surowy wyraz twarzy. Przestał patrzeć na nią, przeniósł wzrok na coś, lub raczej kogoś kto znajdował się za nią.
      - Miałaś jej pilnować.
     - Mam wiele ciekawszych zadań. Poza tym nie jest dzieckiem a ja jej niańką.
     Mężczyzna uśmiechnął się, ten  był inny niż ten którym obdarzył Rebekę, uniósł mu się tylko jeden kącik ust, był to zimny i cyniczny uśmiech.
     - Wy i ona jesteście do siebie podobne. Kontrolujemy was a jednocześnie robicie co chcecie, przynajmniej do pewnego momentu.
     Kobieta zmieniła temat rozmowy i włączyła do niej Rebekę zadając jej pytanie:
     - Czy wiesz gdzie się znajdujesz? – przeszła ona obok biurka i stanęła w lekkim rozkroku  rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia, kawałek na lewo od fotela mężczyzny, tak aby móc patrzeć na Holiday.
     - Nie jestem pewna, ale czy nie jest to Nowa Ziemia?
     - A konkretniej Ośrodek. Wiesz czym się ona zajmuje?
     - Wiem że na to związek z mutantami. Badacie je i szkolicie na żołnierzy i zabójców. Przeprowadzacie na nich eksperymenty.
     - Widzę że meta morf piąty pokazał nasza organizację z nieciekawej strony. To co robimy może wydawać się złe jednak my tylko poszukujemy odpowiedzi na pytanie dlaczego jedni ludzie mają takie zdolności a inni nie. Chronimy także odmieńców przed ludźmi którzy się ich boją i mogą chcieć wyrządzić im krzywdę, uczymy mutanty panowania nad ich zdolnościami i dajemy im schronienie. Jednak na to wszystko potrzebujemy funduszy, a sponsorzy nie mogą nam ich w pełni zapewnić. Nie jesteśmy także organizacją rządową. Rozumiesz to?
      - Tak.
      - Opowiedz o ostatnich wydarzeniach jakie pamiętasz.
      - Miałam oczyścić Nemain z nanitów. Włączyłam maszynę. Kiedy proces się skończył coś jej wstrzyknęłam. Co było potem nie pamiętam.
      - Wiesz jak się tu dostałaś? – tym razem pytanie zadała kobieta, cały czas świdrowała Rebekę wzrokiem i może się jej to tylko wydawało ale w jej spojrzeniu widziała zazdrość.
      - Nie.
      - Nie będę ci wyjaśniać procesu przenoszenia ludzi czy przedmiotów między światami bo sama tego nie rozumiem, ale zostałaś poddana kwarantannie i oczyszczona z tej dziwnej choroby, którą nazwałaś nanitami. Wszczepiono ci także… - wypowiedz została przerwana przez mężczyznę
      - Wystarczy.
      Jednak nie powstrzymało to kobiety od dalszej wypowiedzi.
     - … czip dzięki któremu informacje które powinnaś znać będą wszczepiane do twojej pamięci, a także…
     - Wyjdź – głos był zimny i władczy.
     - …będziesz słuchała jego rozkazów – dokończyła zdanie i ruszyła do wyjścia, zatrzymała się aby wysłuchać dalszych instrukcji.
     - Czekaj na dalsze rozkazy w swojej kwaterze.
     - Tak jest, dyrektorze – powiedziała, w jej tonie czuć było kpinę ani krztyny poważania czy szacunku do człowieka wyższego rangą.
     Teraz stało się dla niej bardziej jasne to dlaczego potrafiła sama dojść do tego pokoju i skąd wiedziała o oznaczeniach na drzwiach, znała obcy język w mowie i piśmie a także to że nic ją nie dziwiło. Nie chciała zadawać pytań, których wcześniej miałaby mnóstwo i co najważniejsze, chciała służyć Ośrodkowi.



       Kilka dni po opuszczeniu przez Nemain Providence, Maine, Okolice Portland,  Ameryka Północna, Ziemia
   
       Mogła się domyślić tego że Zarząd nie odpuści jej tak łatwo. Nie miała ona pojęcia w jaki sposób chcieli ją skłonić lub po prostu wydrzeć z niej prawdą o tym dlaczego nie ginie od obrażeń. Oni mogli pomyśleć że jest nieśmiertelna, kiedy tak naprawdę żadne stworzenie nie może być nieśmiertelne a co najwyżej  długowieczne. I taka właśnie ona była długowieczna, jej proces starzenia się był mocno spowolniony. Ale istniał sposób na zabicie jej, Ośrodek go miał. Był to jeden z najpilniej strzeżonych sekretów tej organizacji. Przez pewien czas chciała odkryć ten sekret, jednak nie udało się jej. Dostała rozkaz aby nie szukać i słuchała go, chociaż nie musiała. Osoba która go wydała już nie żyła, więc nie miał on już znaczenia.
       Początkowo nie dbała o to aby zacierać za sobą ślady. Kilka razy natknęła się na małe oddziały, w takich sytuacjach zmieniała się w pospolite zwierze i przechodziła pod samymi ich nosami. Łatwo było ją wyśledzić w mieście. Karmiła się na ludziach, pozostawiała za sobą na wpół pożarte ludzkie szczątki. Potrafiła nie jeść przez wiele dni, ale jeśli miała okazję, wolała się pożywiać.
       Po jakimś czasie postanowiła skryć się, nie bała się Providence, po prostu chciała mieć trochę świętego spokoju. Dostała kolejne rozkazy, w których zakazano jej zabijania ludzi, robiło się wokół tego zbyt wiele szumu. Gazety i telewizja trąbiły o kolejnych ludzkich szczątkach znajdowanych w ciemnych zaułkach. Policja dwoiła się i troiła aby jak najszybciej odnaleźć sprawcę i go osądzić.       
      Postanowiła wycofać się na tereny o mniejszej gęstości zaludnienia, znacznie mniejszej. Do jakiegoś miejsca oddalonego od ludzkich siedzib, gdzie będzie mogła spokojnie przeczekać do końca Planu.
      Dlatego właśnie siedziała w jednym z pokojów jakiegoś taniego obskurnego hoteliku, który należał do wstrętnej starej  baby z rakiem płuc, która albo nie wiedziała że go ma albo nie obchodziło jej to ponieważ nadal zatruwała swój organizm tytoniem. Dziewczyna zapłaciła z góry za tydzień, pieniędzmi jakie zgromadziła z portfeli swoich ofiar. Niemal nie wychodziła z pokoju, w zasadzie zrobiła to tylko raz w ciągu trzech dni. Przeglądała Internet, mapy i książki jakie udało się jej zdobyć już wcześniej w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca do którego mogłaby się udać.  Wpadła na pewien artykuł całkiem przypadkiem, instynkt podpowiedział jej że to może być coś ważnego. Kliknęła odpowiedni link.
     Szybko przeczytała artykuł. Mimo że był on dosyć długi. Ta historia nawet ją rozbawiła. Grupa ludzi z kimś bogatym na czele postanowiła czcić jakieś bóstwo, w domu tegoż człowieka.  Cały dom miał być świątynią tegoż boga. Z tego co pisali był on usytuowany głęboko w lesie, w odległości około 20 kilometrów od najbliższego miasta, a i tak była to niewielka miejscowość. Wyznawcy w najlepsze czcili swojego boga, który domagał się od nich krwawych ofiar. Policja w końcu doszła do tego kim są mordercy, a ci w akcie desperacji złożyli siebie samych w ofierze swojemu bożkowi. Nemain sama doszła do wniosku że wyznawcy zrobili to mając nadzieję że istota pozwoli im wejść do pojmowanej przez nich wersji raju.
      W nowym świecie wielu ludzi w coś wierzyło, w jakiegoś boga, wyższą istotę, niewidoczny byt przebywający w innym wymiarze, czy coś innego. Żadna z religii nie była dominująca. Po trzeciej wojnie światowej ci którzy przeżyli potrzebowali oparcia duchowego, dlatego też wytworzyło się wtedy wiele religii i kultów, które przetrwały do czasów współczesnych na Nowej Ziemi.
      Nemain sama nie wiedziała czy w coś wierzy czy nie. Przemierzyła kilkanaście światów, widziała istoty piękne i przerażające, często dysponujące wielką siłą ale jednocześnie nie wykorzystujące jej, takie istoty pomogły jej odnaleźć równowagę duchową, nauczyły jej jak nie ulegać zwierzęcym pierwotnym żądzom i pozostać przy zdrowych zmysłach.  To one mogły być uważane przez ludzi za bogów, nie było niczym dziwnym to że czasem Ośrodek odnajdywał szczątki istot czy sprzętu nie z ich świata. Czasem nawet spotykali oni żywych podróżników między wymiarowych. Dla niektórych ras takie podróże były traktowane jak urlop, lub wycieczka krajoznawcza. Bardzo możliwe było to że prymitywni ludzie spotykali istoty o niezwykłej wiedzy i umiejętnościach i uznawali ich za bogów.
      Tak jak ludzie potrzebują bogów, ona potrzebowała Mistrzyni, aby mieć w kimś duchowe oparcie kiedy sama nie będzie mogła kontrolować siebie.
      Z artykułu dowiedziała się także tego że dom jest opuszczony od 15 lat i był często odwiedzany przez poszukiwaczy duchów lub mocnych wrażeń w dziwnych miejscach.



       Kilka tygodni po ostatnich opisanych wydarzeniach na Nowej Ziemi, liczone według czasu Nowej Ziemi, Główna siedziba Ośrodka


       Na razie miała niewiele rzeczy do roboty. Nie wysyłano jej na żadne wypady, ponieważ nie potrafiła jeszcze na tyle dobrze walczyć, aby nie musieli się obawiać że zostanie zabita. Do jej umysłu ciągle wszczepiane były nowe informacje. Musiała przyznać że było to bardzo przydatne, mogła posiąść wiedze którą musiałaby poznawać tygodniami w kilkadziesiąt minut. Przesyłano jej wszystkie informacje o Nowej Ziemi jakie mogłyby się jej przydać w przyszłości, jak pilotować samoloty, jakie ma uprawnienia wśród cywili i służb wojskowych i porządkowych, kto rządzi krajami, ich historia, a także wiedza o posługiwaniu się różnoraką bronią i walka wręcz. Jeśli o te ostatnie chodziło musiała ona także ćwiczyć, aby wyrobić w sobie odruchy i sprawdzić czy potrafi zastosować zdobytą teorię w praktyce.
      Mistrzyni nie oszczędzała jej na  treningach, ćwiczyły i walczyły wieloma rodzajami broni, od białej do palnej. Często po tych spotkaniach  Rebeka udawała się do skrzydła szpitalnego, tam mogła się wyleczyć z wszelkich stłuczeń, ran, śniaków a czasem nawet złamań lub poważniejszych urazów w bardzo krótkim czasie. Kiedyś z pewnością ta technologia zainteresowałaby ją, próbowałaby ona zrozumieć jej działanie, ale teraz była już inna, nie sama siebie poprawiła, teraz inaczej patrzyła na świat.
      Jednak istniały pewne sprawy o których mogły wiedzieć tylko jednostki, Były także informacje o których lepiej było dowiadywać się z ust kogoś innego.
      - Wiesz czym jest Plan? – zapytał Dyrektor, powiedział on ostatnie słowo w sposób jaki wskazywał że pod tym pozornie prostym do rozpoznania słowie, kryje się coś więcej.
      - Nie.  – odpowiedziała zgodnie z prawdą, kilkakrotnie słyszała te słowo, specjalnie zarezerwowanym na tego typu wyrazy tonem, ale tak naprawdę nie wiedziała co to jest.

      - Plan jest pewnym projektem, w którym bierzesz udział. Nie jest to projekt do końca tajny, wie o nim każdy z uprawnieniami powyżej poziomu beta. Jednak szczegóły zna tylko niewielka liczba osób i odpowiednio przeszkolonych żołnierzy. Plan ma na celu utrzymanie w ryzach Metamorfa 5, nie jest to łatwe, mimo tego iż ona sama zgodziła się na nałożenie ograniczeń.  Przejrzyj te dokumenty, wydam odpowiednie rozkazy Mistrzyni, a ona zacznie cię uczyć jak należy kontrolować Metamorfa 5.


No i jak?
Ktoś się wypowie?
Przyznam się wam że w pewnym momencie zaczęłam pisać na odwal się, długo to nie potrwało ale jednak. Tylko nie wiem czy ten kawałek zawiera te kilka akapitów.

Pozdrawiam,
Sztyletnica.

czwartek, 9 kwietnia 2015

...

  Witam, was drodzy czytelnicy.
  Niestety nie ma jeszcze dla was Epilogu, jest w trakcie pisania.
  Pisze tego posta bo...nie wiem, mam kaprys, zawsze to jakieś wyjaśnienie. Bardziej logiczne może będzie to że pisze tego posta żebyście o tym blogu nie zapomnieli. Ja ( kiedy jeszcze czytałam kilkanaście blogów) zapominałam o tych na których od dłuższego czasu nie było posta i przestawałam je czytać. Nie wiem czy u was też tak jest.
  Tak więc, ciągle pracuje nad epilogiem. Nieskromnie muszę stwierdzić że mam całkiem niezłe tempo pracy, jednak jeszcze trochę do napisania mi zostało i jest coraz ciężej. Nie lubię kończyć opowiadań, bo nie wiem potem co ze sobą zrobić. Pewnie ostro się wezmę za czytanie książek, do puki mnie nagle nie oświeci jakimś cudownym pomysłem na opowiadanie.
   Lojalnie was ostrzegę że ten rozdział będzie najdłuższym postem jaki do tej pory opublikowałam. Mogłabym go spokojnie podzielić na dwie części, aby zachować proporcje w stosunku do poprzednich rozdziałów, ale niestety...kiedy czuje że powinnam skończyć dany rozdział to go kończę. Podczas pisania epilogu nie poczułam tego więc przygotujcie się na dłuższą lekturę.
   Nie potrafię ocenić ile jeszcze będę pisać ten rozdział.Tak więc mam nadzieje że chociaż parę osób czeka na zamknięcie tej historii, i niech wiedzą że się go doczekają. Chyba że mnie szefowie wezwą do siebie, wtedy będzie klops, nie lubię jak ktoś zostawia opowiadania bez zakończenia. Chociaż najgłupszego i najbardziej zwariowanego...
   Kończę już, godzina jeszcze nie tak późna ale czas na mnie.
   Trzymajcie za mnie kciuki.
   Pozdrawiam czytelników tego nieszczęsnego bloga,
   Sztyletnica

środa, 11 marca 2015

Ochłap cz.9

Nowy rozdział. ( Niedorobiony z resztą)
Kto się cieszy?

     Kiedy Nemian weszła do pomieszczenia znajdowało się w nim już kilka osób. A dokładniej Biały Rycerz, Agent Sześć, Rex – dziwny nastolatek z którym rozmawiała kilka razy, zawsze nie trwało to długo, irytowało ją przebywanie z większością ludzi, istniały wyjątki ale on się do nich nie zaliczał. W gabinecie Białego przebywał także Kapitan Callan, odpowiedzialny za zwykłych żołnierzy Providence i doktor Rebeka Holiday.
     Pozorny szef Providence objaśniał zaistniałą sytuację, kiedy dziewczyna weszła. Wszyscy spojrzeli na nowo przybyłą, która nic sobie z tego nie robiąc oparła się o ścianę obok drzwi i założyła ręce na piersi. Nie pytała o to po co ją tam sprowadzono, ponieważ doskonale wiedziała o tym co się stało.
     Ktoś wyłączył komputer główny, który znajdował się w pomieszczeniu do którego miał dostęp niemal każdy, ale też zawsze przebywało tam kilku agentów. A uprawnienia do wyłączenia urządzenia miało niewiele osób. Winny nie został złapany. Technicy szukali urządzenia które jakiś agent mógł podłączyć do komputera i wyłączyć je z pewnej odległości.
     Głównym problemem Białego Rycerza nie było teraz złapanie sprawcy, ale sprawdzenie co uciekło i jak najszybsze złapanie uciekinierów, zanim zdążą się wydostać z budynku lub zaczną zabijać ludzi wewnątrz.

      Jakiś kwadrans wcześniej, Pracownia/Laboratorium Nemain, Providence, Ziemia

      Niespecjalnie przejmowała się wyłączeniem prądu w pomieszczeniu. Doskonale widziała w ciemności, pracowała wiec dalej. Po włączeniu znów komputera głównego, szybko został nadany komunikat o tym aby wszyscy pracownicy Providence, przebywający w budynku i nie będący agentami, pozostali w pomieszczeniach gdzie aktualnie się znajdują . Natomiast ci którzy są na korytarzach mieli natychmiast udać się do najbliższych pomieszczeń i tam zostać do odwołania rozkazu.  Agenci mieli stawić się w hangarze gdzie dostaną dalsze instrukcje. Komunikat został powtórzony dwa razy.
      Zanim wybrzmiały ostatnie powtórzone słowa do laboratorium wpadł agent.  Powiadomił ją że ma natychmiast stawić się w gabinecie Białego Rycerza. Kiedy nie zareagowała, zirytowanym głosem zaczął powtarzać swoje wcześniejsze słowa. Znowu nie doczekał się reakcji dziewczyny, która pochylała się nad mikroskopem.  Dziewczyna nie miała więcej cierpliwości do niego, kiedy otworzył usta by znów coś powiedzieć jego język znalazł się w palcach dziewczyny, która pojawiła się przed nim w ułamku sekundy. Trzymała go mocno, wbijając w niego pazury, które zastąpiły jej paznokcie. Zamiast słów z jego ust wydobył się tylko jęk, kilka kropel krwi skapnęło na podłogę, w ustach czuł też jej metaliczno- słony posmak. Spojrzenie rozżarzonych niczym dwa węgle oczu nie pozwalało mu odwrócić wzroku, ruszyć ciałem a nawet myśleć.
      - Słyszałam za pierwszym razem. Pójdę jak będę miała na to ochotę, jasne?
      Pokiwał głową i coś wyjęczał, lecz słowo było kompletnie niezrozumiałe, chociaż można było się domyślić że miało to być „tak”.
      Puściła go i wróciła do przerwanego zajęcia. Te badania naprawdę ją irytowały. Skończyła patrzeć na próbkę, jej syntetyczna krew była najwyraźniej toksyczna i to bardzo. Zabezpieczyła próbkę i nieśpiesznie skierowała się do gabinetu Białego Rycerza.

      Około 15 minut później, gabinet Białego Rycerza, Providence, Ziemia

      - … kilka E.V.O w Zoo Pupilków wpadło w panikę kiedy zgasły światła, trzeba je uspokoić zanim wyrządzą szkody. Kilka E.V.O uciekło także z klatek, najprawdopodobniej pałętają się po korytarzach. Kapitanie Callen proszę zorganizować żołnierzy i zając się tym. Używajcie strzałek usypiających. Każdy E.V.O ma wszczepiony nadajnik, doktor Holiday będzie was informować o tym gdzie znajdują się mutanty.  Proszę wysłać oddział żołnierzy do Dziupli.
     Zoo Pupilków było to gigantyczne pomieszczenie wewnątrz bazy Providence gdzie stworzono dla E.V.O sztuczne środowisko do życia, lecz do złudzenia przypominające dżunglę. Rebeka powiedziała Nemain że obserwują tam zachowanie E.V.O w środowisku naturalnym. Dziewczyna czasem tam przebywała, część mutantów się jej bała reszta nie zwracała na nią uwagi. Lubiła tam przebywać, wiedziała że nie jest to prawdziwy las, ale dla jej zwierzęcej części to wystarczało. Prawie. Już od dłuższego czasu miała ochotę zapolować. Bez żadnej ludzkiej broni. Chciała zmienić się w bestię, tropić, ścigać, zabić i pożreć swoją ofiarę. Rozkoszować się wgryzaniem zębów w jej ciało, odrywaniem kawałów mięsa i chłeptaniem ciepłej krwi.
      Dziuplą z kolei było miejsce gdzie przetrzymywano najgroźniejsze okazy E.V.O, oczywiście oprócz tych przetrzymywanych na poziomach od -1 do -3. Ludzie pracujący tam twierdzili że ich okazy są niebezpieczniejsze niż te na górze. Nie miało to dla niej większego znaczenia. Mało obchodziło ją co myśleli ludzie.
      Najpierw Kapitan Callen, potem Rebeka, wyszli. Ta druga posłała jej zmartwione spojrzenie, zanim opuściła pomieszczenie.
     - Wy pójdziecie do Dziupli. Coś z tam tond uciekło. Raport nie został skończony. Pójdziecie tam i to sprawdzicie. Daje wam wolną rękę. Unieszkodliwcie to lub zabijcie.  – to był koniec rozkazu, chłopak i Szósty wyszli.  Ten pierwszy spojrzał na nią ciekawy, po co przyszła.
     Stała nadal pod ścianą kiedy Biały zwalił się ciężko na krzesło z westchnieniem. Te ostrzegawczo zaskrzypiało pod ciężarem faceta, zakutego w nowoczesną zbroję.  Nie nadawał się już do kierowania Providence.  Powodem tego nie był wiek, ale opór jaki stawiał Zarządowi. Stał się niepożądanym elementem, którego należało się pozbyć.
      - Nie cieszysz się? – spytała w odpowiedzi z kompletnie sztucznym zdziwieniem w głosie – Tego przecież chciałeś. Przerwać badania które mają uczynić członków Zarządu wszechpotężnymi – w ostatnie słowo włożyła wyjątkowo dużą ilość sarkazmu.
      - Ty. Ty to zrobiłaś – słowa były przerywane łapaniem kolejnych haustów powietrza przez mężczyznę. Przechodził rozległy zawał serca.
     - Nie – odpowiedziała – Ty otworzyłeś klatki na poziomie – 3, a następnie wyłączyłeś główny komputer. Oczywiście wcześniej zająłeś się kamerami. Stałeś się szalony, ale nie byłeś głupi, tak przynajmniej ci się wydawało. Wiele osób będzie się zastanawiało jak mogło dojść do wyłączenia komputera głównego – mówiła dalej z sztucznym przejęciem – W końcu dojdą do jakiś wniosków. Ale to nieważne. Twoim prawdziwym celem było przecież przeszkodzenie w  badaniach na dole, prawda?
       Oczywiście nie odpowiedział. Nadal trudził się oddychaniem, skupiając na tej czynności zdecydowaną większość swojej uwagi.      
       - To zatrzyma ich tylko na jakiś czas, ale ty i tak to zrobiłeś. Wypuściłeś bestie. Masz teraz na sumieniu życie wielu ludzi z poziomów -1 -2 i -3… Słyszę ich wiesz? Słyszę jak Wrzeszczą i skomlą. Słyszę też bestie, ucztują. Ale kiedy zaspokoją już głód, będą chciały się wydostać. Tego nie przewidziałeś, prawda Biały Rycerzu? Są inteligentne, znajdą drzwi i w końcu je wyważą, albo znajdą kanały wentylacyjne. Będę musiała je przed tym powstrzymać, ale mam jeszcze czas. Słyszę jak jedzą.
        - Ohh, to bardzo interesujące pytanie – Nie musiał mówić, aby dziewczyna je usłyszała – Wytrzymaj jeszcze chwilkę a poznasz na nie odpowiedz. Pytasz dlaczego. Dlaczego kazałam ci to zrobić? Czy może dlaczego chce zaszkodzić Zarządowi? Zresztą, nieważne mogę odpowiedzieć na oba te pytania, bestie jeszcze nie rozprawiły się z naukowcami… Chciałeś zaszkodzić Zarządowi i przerwać badania. Nie miałam nic przeciwko temu, do póki Zarząd nie próbowałby prosić mnie o pomoc lub prowadzić badań na mnie. Jednak ci się to nie podobało. Chciałeś powiadomić wasz rząd o dodatkowych piętrach Providence i tym co się tam działo. Zaczęły by się dochodzenia, śledztwa, inwigilacje, pytania. Ktoś mógłby odkryć prawdę o moim pochodzeniu. Byłoby to dla mnie  oczywiście niewygodne. Musiałabym się bardzo natrudzić aby dogadać się z najwyższymi władzami. Mogłam zmusić cię do zrezygnowania z tego planu. - stwierdziła – Chciałam się trochę pobawić . Nieustannie muszą trzymać w ryzach naturę drapieżnika , czasem musze dać jej upust, a te wasze „bestie” mogą się nadać.  Miło  jest także utrzeć nosa Zarządowi,  nie wiedzą jeszcze z jak niebezpieczną istotą maja do czynienia, jednak mam nadzieje że będą traktować mnie z większym szacunkiem.
      Mówiła jeszcze jakiś czas. Mówiła i aby mieć słuchacza podtrzymywała go przy życiu. Sama nie wiedziała po co to robi. Opowiadała mu o Ośrodku, o swoim stosunku do ludzi i o samych ludziach. Mówiła też o sobie i dziwnym przywiązaniu jakim darzyła Mistrzynię a od niedawna także Rebekę.
      Wiedziała że nie powinna tego robić. Mistrzyni z pewnością nawrzeszczałaby na nią i zadała karę. Miała być bronią, doskonałym drapieżnikiem i żołnierzem. Wyprutym z wszelkich uczuć potworem. Bestią siejącą strach i zniszczenie tam gdzie jej wskazano. Nie mogła pozwolić sobie na sentymenty. Zakończyła życie Białego Rycerza i wyszła. Nie czuła wyrzutów sumienia, jeszcze tylko tego by jej brakowało.
       Kierując się do jedynej windy, którą można było dostać się na najniższe, ukryte poziomy Providence, wstąpiła do swojego pokoju. Zabrała z tamtąd przerobione przez siebie pistolety. Dwie ślicznotki zdolne rozwalić ludzką czaszkę na kawałki. Bardzo podobną broń posiadała w Nowej Ziemi.  Tak naprawdę to odebrała tamte pistolety ludziom którzy nieroztropnie stanęli jej na drodze. Były to przestarzałe modele, więc dokonała „poprawek” po których stały się one bronią niosącą śmierć i zniszczenie. Bardziej nadawały się do zabijania wielkich zwierząt, ale równie dobrze można było nimi rozrywać na kawałki ludzi, bądź mutanty jeśli było trzeba.
       Próbowała jak najdoskonalej odwzorować przerobionego Jackala i Casulla z jej świata, jednak nie mogła znaleźć metalu który wytrzymałby potężny odrzut, jaki chciała uzyskać. Musiała go więc zmniejszyć. Naboje 13 milimetrów w zupełności jej wystarczały, chociaż materiał jakiego musiała użyć do ich skonstruowania osłabiał ich moc. Na razie musiało jej to wystarczyć. Z pewnością znajdzie jakieś rozwiązanie w przyszłości.
      Kościany bat zostawiła w pokoju. W tym rodzaju walki jaki chciała zastosować nie przydałby się jej.
      Ruszyła do windy. Spieszyła się. Nie chciała spotkać żołnierzy którzy łapali mniej groźne E.V.O które uciekły na wyższych piętrach. Musiała częściowo posprzątać bałagan jaki narobiła. Mutanty wypuścił Biały, ale w końcu to ona kazała mu to zrobić. Mogła wyeliminować go w inny sposób, po prostu spowodować atak serca. Nie obchodziły jej badania Zarządu. Ale dzięki wypuszczeniu niebezpiecznych stworzeń zapewniła sobie trochę rozrywki.
      Nie miała pojęcia jak na jej poczynania zareaguje Zarząd. Z jednej strony wyeliminowała kogoś kto mógłby im mocno zaszkodzić. Z drugiej będą musieli zatrudnić personel do nielegalnych badań. Może także uciszyć pewną liczbę ludzi odpowiednia sumą. W końcu naukowcy najprawdopodobniej mieli jakieś rodziny, chociaż zapewne większość z nich nieczęsto się w nimi widywała.
      - Nieważne – powiedziała do pustych ścian, jej głos poniósł się echem.
     Drzwi  windy otworzyły się niemal bezszelestnie, po czym zamknęły kiedy była już w środku.
     - Rozwiązanie ograniczeń poziomu drugiego i pierwszego. Sytuacja B, zatwierdzam efekt Cromwell’a. Utrzymam ograniczenia do wyeliminowania przeciwników. – oparła się o ścianę. W podbrzuszu czuła przyjemne ciepło, które rozchodziło się po jej ciele. Czuła w sobie moc i rządze krwi. Odetchnęła głęboko czując jej upajający zapach.  Ogarnęło ją szalone podniecenie. Jej oczy pojaśniały, nabrały bursztynowo złotej barwy, zewnętrzna część tęczówki zmieniła kształt na lekko pofałdowany. Źrenica rozszczepiła się na trzy mniejsze czarne punkty z których spoglądała na świat otchłań, a ta ma to do siebie że przyzywa sobie podobne.
     Tak więc nie musiała długo czekać na pierwsze E.V.O. Zanim zaatakowały zdążyła się im przyjrzeć. Były to stworzenia podobne do wilków i szczurów jednocześnie. Ich sylwetki przywodziły jej na myśl  te pierwsze, a wydłużone pyski przypominały jej szczurze, podobnie oczy, małe i paciorkowate, niemal niewidoczne na tle czarnej skóry.
     Jeden poruszał się na czterech nogach,  natomiast dwoje jego towarzyszy na dwóch. Stworzenia miały długie przednie łapy, które z pewnością nie pomagały im przy ściganiu ofiary na wszystkich nogach. Bestie obnażały kły, zęby rosły w różnych odstępach i miały różne wielkości, nie było żadnego wzorca. Często pewnie kaleczyły sobie wargi.
     Stwory były w większości wyliniałe, jednak najwyraźniej nie wynikało to ze złej diety. Pod tym względem wyglądały całkiem nieźle. Wypadanie sierści było pewnie kolejnym skutkiem  mutacji, lub badań.
     Zaatakowały. Jednego z nich powaliła serią strzałów, zanim zdążył się zbliżyć. Huk i śmierć towarzysza nie zniechęciła pozostałej dwójki. Jeden rzucił się na jej szyję, ale uderzyła go w pysk zanim zacisnął zęby w jej ciele. Usłyszała trzask najpierw czaszki potem kręgosłupa, kiedy stworzenie z wielką siła uderzyło w ścianę. Drugi w porę odskoczył i nie został postrzelony. Zawył w sposób od którego Nemain rozbolała głowa, pewnie wzywał towarzyszy.
     Zew urwał się nagle kiedy inna bestia, o sześciorgu bursztynowych oczu rozszarpała jej gardło, a następnie brzuch i posilała się co lepszymi kąskami z jej ciała, kiedy ta jeszcze żyła. Następnie ruszyła aby zabijać dalej.
     Ponownie przybrała humanoidalną postać. Jej głośne kroki, które wydawały kopyta jakimi zakończone były jej pokryte ciemna łuską nogi, niosły się echem po korytarzach. Informowały stworzenia o jej położeniu. Przywoływały je, a ona była gotowa je przywitać.
     Na jej drodze pojawiło się wiele trupów, niemal wszystkie rozszarpane na większe kawałki i częściowo pożarte. Omijała większość szczątek, czasem odkopnęła coś co mogło być kiedyś głową, czy ręką. Pod jej kopytami rozlegały się także trzaski łamanych kości lub mokre mlaśnięcia.
     Drzwi do każdego z laboratoriów były otwarte, ludzie nie mieli się gdzie ukrywać ani jak uciec. Winda nie działała nawet po restartowaniu komputera. Zginęli wszyscy. Ludzie nie mieli sie gdzie ukryć. Bestie zabiły wszystkich.
     Już od dłuższego czasu słyszała ciche niskie warknięcia, jakimi najwyraźniej komunikowały się te stworzenia. Pozwoliła im wyjść za rogu i podejść bliżej. Nie bały się jej, chociaż wyczuwały w niej drapieżnika. Liczyły na swoja przewagę liczebną, na to że zacznie uciekać a one ja rozszarpią. Uśmiechnęła się, ukazując niemal wszystkie ostre, nieludzkie zęby. Z jej piersi wydobył się cichy ryk, prowokowała je, rzucała wyzwanie.
     Zaczęła strzelać, żaden nie zdążył zbliżyć się do niej nawet na trzy metry. Padły wcześniej od kul. Nie było to do końca to czego oczekiwała, jednak w takich warunkach nie mogła zorganizować sobie prawdziwego polowania.
     Szła dalej. Tym razem ponownie zmieniając postać. Wymagało to od niej nakładów energii, nie przejmowała się tym zbytnio. Świerzego pożywienia miała pod dostatkiem.
     Przyjrzała się sobie w jednej z oszklonych ścian któregoś laboratorium.  Nogi mniej więcej długości jej ludzkich, porośnięte krótką ciemną sierścią.  Miała charakterystycznie lekko wygięte do tyłu stawy jak u konia. Bo te nogi były końskie. Biodra miała przepasane szalem , który owinięty był kilkakrotnie aby zakryć  wszystko co powinno zostać ukryte. Miała także na sobie skórzaną kamizelkę, wiązaną z przodu, która zakrywała piersi i część brzucha. Tam gdzie materiał nie zakrywał skóry była ona ciemną, błyszczącą łuską, która pojawiła się także na rękach i twarzy, jednak nie pokrywała całej jej powierzchni, tylko niewielką część.
     To była jej naturalna postać. Taka się urodziła. Mutanty często po urodzenie nie były do końca ludzkie, dzięki temu łatwo było je w miarę szybko wykryć i zdecydować czy nadają się do szkolenia. Opracowano także pewien nieinwazyjny test, który musi wykonać każda ciężarna, ma on określić czy płód jest mutantem czy nie. Jak się okazało działa on w niewielkim procencie przypadków. Z tego co pamiętała badania na ulepszeniem testu trwały.
      Odetchnęła głęboko wonią śmierci krwi i strachu, odurzająca mieszanka dla drapieżnika. Rzuciła się na stwora zanim ono to zrobiło. Nie miało czasu na reakcję, ostatnie co zobaczyło to swoje odbicie w trzech parach bursztynowych oczu.
      Szybko porzuciła truchło, uderzyła całym ciałem w ścianę, zrzucając z siebie następne stworzenie strzaskała mu przy tym łapę. Zaatakowała następnego, zdążył uskoczyć przed wężowym ogonem w jaki zmieniła swe nogi, drugi raz nie udało mu się tego uniknąć. Złapała go w swe sploty i nie zamierzała puścić żywym. Jak boa zaczęła zacieśniać sploty, coraz bardziej i bardziej, ku jej radości potwór walczył, szarpał jej ciało, które natychmiast się regenerowało. Większość uwagi skupiła na poruszaniu setkami mięśni, jednak nie na tyle by nie wyczuła niebezpieczeństwa za sobą. Monstrum było niezgrabne i spowolnione przez ranną łapę, złapała je w locie. Trzymała jego szczęki on wił się rozpaczliwie próbując stanąć na nogach lub ja zranić. Szarpnęła, w jednej dłoni została jej dolna żuchwa w drugiej górna z resztą ciała. Puściła to co miała w rekach i to co udusiła ogonem.
       Zjawiły się kolejne.
       A ona potraktowała je jak szkodniki, którymi z resztą były. Wytępiła, wszystkie co do jednego.

       Teraz zapewne przynajmniej jedna osoba się zorganizuje aby mnie zlinczować
       Następny rozdział najprawdopodobniej będzie ostatnim. Kogoś to obchodzi? Ktoś zapłacze? ( przesadzam...ale ja chyba tak). 
       Nie chce kończyć ale muszę, ja sama tych opowiadań nie pisze, a nawet mam mniej do powiedzenia jeśli o to chodzi. Jednak kocham Sztyletnice. Mam nadzieję że nigdy nie będzie kazała mi zabić siebie, wtedy to bym się na bank załamała psychicznie.

        Sztyletnica z Selkii





sobota, 14 lutego 2015

Ochłap cz.8.

     Pracownia/ Laboratorium Nemain, Providence, Ziemia


     Rebeka stanęła jak wryta. Nie miała pojęcia co dziewczyna mogła robić w tym pomieszczeniu. Tylko ona mogła ją badać, tak zarządził Zarząd Providence. Jednak szybko przekonała się że w pomieszczeniu znajduje się tylko Nemain. Wzięła także pod uwagę kilka szczurów i królików. Niektóre z nich znajdowały się w klatkach a reszta poza nimi. Te będące poza nie dawały oznak życia.
     Pomieszczenie było bardzo zagracone. Stało w nim kilka stołów i stoliczków. Na każdym z nich coś się znajdowało. Luźne kartki, otwarte bądź zamknięte książki, klatki ze zwierzętami. Na jednym z chromowanych stoliczków znalazły się różnego rodzaju przyrządy służące do przeprowadzenia operacji, „bądź sekcji zwłok” – pomyślała  widząc metalowy stół nakryty prześcieradłem, które nosiło kilka rdzawych plam. Nic się pod nim nie znajdowało, przynajmniej na razie. Stoły były także zaśmiecone wysokimi kubkami z przykrywką, zużytymi strzykawkami, pustymi workami po krwi i wieloma innymi śmieciami.
     - Dzień dobry – powiedziała Nemain wsadzając rękę do klatki z szczurami. Zwierzęta wpadły w panikę. Wszystkie cofały się pod ścianki, wchodząc jeden na drugiego. Byle dalej od ręki. Zręcznie zabrała ona jednego. Białego osobnika z brązową plamą na grzbiecie. Zwierze popiskiwało i próbowało się jej wyrwać, a nawet ugryzło ją.
     Dziewczyna nie zważając na to przeniosła go do jednej z pustych klatek. Spojrzała na Rebekę, ludzkimi niebieskimi oczami.
     Kobieta dziękowała jej w duchu za to że nie miały one czerwonej barwy. Bała się że gdyby miałyby one ten kolor zaczęłaby krzyczeć.
      Przyglądała się jej przez kilka sekund bez słowa, przechyliła przy tym głowę jak nasłuchujący pies, po czym wróciła do przerwanego zajęcia. Stanęła tyłem do dziewczyny, aby po chwili wrzucić coś do klatki. Dopiero wtedy się odezwała.
     - Wszystko w porządku doktor Holiday? – w jej słowach słychać było zaciekawienie.
     - Tak – chyba tylko cudem głos się nie załamał
     Kobieta miała wrażenie że oczy dziewczyny wwiercają się w jej myśli, penetrują je i poznają każdy jej sekret.
     - Jesteś pewna?
     - Nie.
     Nemain mrugnęła, z jakiegoś powodu wydało się jej to znaczące. Wtedy uświadomiła sobie że dziewczyna niemal nigdy nie mruga. Znów przechyliła głowę, intensywnie się w nią wpatrując, po czym  odwróciła się tyłem do niej, wzięła coś z blatu i wlała coś do pojemnika z wodą dla zwierzęcia.
     Dziewczyna nie spytała co trapi Rebekę, ale zadała jej inne pytanie.
     - Co cię tu sprowadza? – Nie patrzyła na nią, ale na szczura.
     Doktor Holiday poczuła chwilowy ból głowy, który ustąpił tak nagle jak się pojawił. Było to uczucie podobne do tego jakby ktoś nacisnął na jej skronie, tyle że od wewnątrz.
     Nie odpowiedziała na pytanie dziewczyny, sama nie wiedziała po co tu przyszła. Od pewnego agenta dowiedziała się ze dziewczyna przebywa w tym nieużywanym wcześniej laboratorium. Należało ono do doktor Fella, który przeprowadzał niekonwencjonalne zabiegi na mutantach E.V.O.  Rebeka była jego asystentką, po tym jak został wyrzucony za nielegalne eksperymenty, zajęła jego miejsce czołowego naukowca Providence.
     - Nie wiem – powiedziała, nie patrząc jej w oczy. Ciągle czuła na sobie wzrok dziewczyny.  – A co ty tu robisz? – zapytała, była szczerze ciekawa.
     - Syntetyzuje krew. – odpowiedziała jakby była to najzwyklejsza rzecz pod słońcem. – chociaż wasz poziom zaawansowania technologicznego jest w dalszym ciągu dla mnie problemem.
     Kobietę zamurowało. Czyżby Nemain była geniuszem?
     - To żart? – spytała, nie chciała tego powiedzieć, słowa wyszły z jej ust bez jej ingerencji.
     Nastolatka zmrużyła oczy, oprócz tego na jej twarzy nie drgnął najmniejszy mięsień.
     - Nie. – odpowiedziała, pozornie spokojnie, ale w jej głosie słychać było groźna nutę – Nie jestem głupia doktor Holiday. Nie mówię tu tylko o inteligencji. Posiadam 15 tytułów doktoranckich z różnych dziedzin.
     - To… To niemożliwe. Jesteś zbyt młoda. – zaprzeczała, lecz jednocześnie wierzyła jej. Coś kazało jej wierzyć. Nemain nie kłamała, tak się jej przynajmniej wydawało, ona nigdy nie kłamała.
     - Niech nie zmyli cię mój zewnętrzny wygląd. Wyglądam tak od czwartego roku życia, a jestem starsza od ciebie.
    - Ma to związek z tym co ci zrobiono?
   - Między innymi. Nanogeny sprawiają że moje ciało starzeje się wolniej niż ludzkie, czy organizm mutanta. Jednocześnie, dzięki temu że jestem meta morfem, potrafię odczytywać wszystkie informacje zawarte w kodzie genetycznym danego organizmu zwierzęcego i go odtworzyć.
    - Czyli skopiowałaś czyjś wygląd?
    - Tak.
   - Co się stało z tamtą dziewczyną?
   - Nie żyje. Ktoś mógłby się zdziwić widząc dwie identyczne osoby… Nawet bliźniaki jednojajowe różnią się od siebie.
   Wyjęła z klatki szczura, który nie poruszał się. Jego łeb i ogon smętnie zwisały z dłoni Nemain. Zręcznie ominęła kilka stołów i położyła zwierze na metalowej tacy. W jego ciało wbiła igłę ze sporym pojemniczkiem, który powoli napełniła ciemną gęstą krwią. Większą część płynu wylała do zlewu, a braki uzupełniła cieczą tej samej barwy z przygotowanej wcześniej probówki, po czym wstrzyknęła to szczurowi.  Ponownie umieściła go w klatce.
    - Powiedziałaś że syntetyzujesz krew – zaczęła Rebeka, chociaż sama nie wiedziała czego spodziewa się od dziewczyny.
    - Tak. Nie chce na nowo zarazić się nanitami. Na razie przyjmuje krew oczyszczoną z nanitów, ale ludzka krew… nie jest zbyt odpowiednia dla mnie. Moja grupa krwi ma odczynnik C, który niszczy odczynniki innych grup. Mogę przyjmować ludzką krew, ale wolę te syntetyczną, komórki żyją dłużej, a ja nie muszę jej przyjmować tak często jak ludzkiej.
    Kobieta była oszołomiona. Nemain mówiła o wielkim odkryciu na skale światową, jak o czymś zwyczajnym i codziennym. Kompletnie obojętnie.
    - To mogłoby uratować wielu ludzi z rzadkimi grupami krwi.
    - Chce zsyntetyzować swoją grupę krwi, chociaż wiem jak wielkim krokiem na przód byłoby zrobienie tego samego z krwią ludzką. Jednakże jestem egoistką, nie obchodzi mnie ilu ludzi mogłoby to uratować. Nie zależy mi także na sławie, bogactwie czy pieniądzach  ani rozgłosie, a od tego z pewnością nie mogłabym się wymigać. Na pewno nie uniknęłabym także zainteresowania waszego rządu, co nie jest mi na rękę.



     Jakiś czas później, Pracownia/ Laboratorium, Providence, Ziemia


      - Ludzie wykorzystują około 10 % potencjału mózgu. – powiedziała dziewczyna.
      - To nieprawda. Ta teoria została dawno obalona. – żachnęła się Rebeka – Ludzie wykorzystują cały potencjał mózgu. Gdybyśmy wykorzystywali tylko 10 % bylibyśmy na poziomie inteligencji pawiana, a większość uszkodzeń mózgu nie powodowałaby żadnych zmian w organizmie człowieka.
      Nemain patrzyła na nią spokojnie, czekała aż przestanie mówić.
      - Wiem że trudno jest ci to zrozumieć. Mój świat jest inny niż ten i w jakimś stopniu rozumiem twoje oburzenie. Podważam wasze badania, tezy i teorię. Wprowadzam zamęt. W przyszłości pewnie sami dojdziecie do tego co dla mnie jest jasne i oczywiste.
     - Przepraszam , nie chciałam cię obrazić. Możesz kontynuować.
     - Na pewno?
     - Tak.
     - Dobrze więc. Na razie nie poczyniliście zbyt wielkich postępów w kierunku poznania mózgu. Do odkrycia istnienia mutantów naukowcy przyjęli waszą teorię. Jednak doszukując się powodu dla którego mutanty posiadają swoje zdolności, znaleźli kilka niewielkich obszarów  mózgu, które u ludzi są nieaktywne, natomiast u mutantów tak. Zauważono także że komórki mózgowe mutantów szybciej się mnożą. Po latach badań stworzono nową teorię mówiącą o potencjale mózgu. Ludzie wykorzystują 10%, mutanty od 15% do 18%. Ja około 40, a dokładniej od 35 do 37%.
     - Jeśli ta teoria byłaby prawdziwa. Jak udało ci się uzyskać dostęp do tak dużych pokładów potencjału mózgu?
     - Każdy mutant ma aktywowana małą część mózgu, która jest jedną z kilkunastu, rozsianych po całym mózgu, trudno je wykryć. Szybko obumierają po zatrzymaniu akcji serca. Większość mutantów ma oboje ludzkich rodziców i często ludzkie rodzeństwo. Z związku człowieka i mutanta też zazwyczaj rodzą się ludzkie dzieci. Jeszcze nie odkryto co pobudza u płodów te małe obszary mózgu, odpowiedzialne za nietypowe zdolności. Oboje moich rodziców było mutantami, jak zapewne pamiętasz niewiele dzieci z takiego związku rodzi się żywe, reszta zazwyczaj jest zbyt chora lub niedorozwinięta aby przeżyć dłużej niż trzy lata. Jak się okazało większość z nich miała aktywne dwa małe obszary mózgu, a ich potencjał mózgu wynosił ponad 20 %. W niektórych przypadkach wykryto  że zwiększa się on o kilka procent. Mój potencjał mózgu również się zwiększał, natomiast liczba nowych komórek na sekundę pozostawała ta sama. To mnie zabijało, moje ciało i umysł nie były do tego przystosowane. Naukowcy postanowili wskrzesić projekt nanogenów i wszczepili mi je.  Zmienili moje DNA. Poprawili naturę i stworzyli swoje dzieło, swojego pięknego potwora.
      Rebeka potrzebowała chwil na przemyślenie tego wszystkiego. W tym czasie Nemain wyjęła z klatki szczura, którego ponownie ułożyła na chromowanej tacy, gdzie wcześniej pobierała a następnie wstrzykiwała mu krew. Podsunęła sobie mały stoliczek z narzędziami do sekcji i jednym zręcznym ruchem rozpłatała szczura od pyszczka po ogon. Nie założyła wcześniej rękawiczek ochronnych.
      - To dziewiąty – powiedziała kobiecie która zbliżyła się zainteresowana.
     Płyn który wylewał się z ciała razem z wnętrznościami, które dziewczyna wyjmowała śmierdział. Nemain  włożyła dwa kciuki w ciało i otworzyła je szeroko prezentując Rebece czarne wnętrze szczura. Rozkład postępował bardzo szybko. Przykry zapach nasilił się.
      - Nigdy specjalnie nie zainteresowałam się tym jak syntetyzować krew. Teraz tego żałuje. Mogę siedzieć nieruchomo godzinami lub śledzić ofiarę dniami, ale kompletnie nie mam cierpliwości do tych kolejnych nieudanych prób.  -  westchnęła -  Jeśli pozwolisz, chciałabym zostać sama i popracować nad tym  – powiedziała wskazując zdechłe zwierze.
      - Mogę zadać ci pytanie?
     - Tak.
     - Czy byłaś w moim pokoju w skrzydle szpitalnym? – głos miała niepewny.
     - Nie – odpowiedz była krótka i jasna.
    Na twarzy dziewczyny nie drgnął żaden mięsień. Jednak nie był to wystarczający dowód dla Rebeki. Mogła kłamać, w ukrywaniu emocji była równie dobra co Szósty, jeśli nie lepsza. Kobieta czasem zastanawiała się czy ona w ogóle ma uczucia. Była ona niezwykle skryta, obszernie odpowiadała na pytania nie dotyczące jej, na te odpowiadała ogólnikami lub półprawdami albo wcale.
     Sprawdziła już nagrania z kamer. Ktoś mógłby powiedzieć że ma paranorię. Może miała. Sama nie wiedziała dlaczego tak bardzo zależy jej na odpowiedzi na pytanie czy istota, którą widziała była prawdziwa czy nie. Nagrania nie było.  Taśma przeskakiwała nagle z godziny 16: 32 na 23:48. Na nagraniach z korytarzy  nikt nie wchodził do jej pokoju w tych godzinach.
     Skierowała się do laboratorium. Omdlenie zostało wyjaśnione przepracowaniem. Tylko kilka osób wiedziało co zdarzyło się tak naprawdę. Dano jej tydzień urlopu, a na jej konto bankowe wpłynęła znaczna ilość pieniędzy. Nie potrzebowała wolnego, nie trzeba było także płacić za jej milczenie, ale nie oponowała. Podejrzewała że ktoś wpłynął na decyzje Białego lub Zarządu.
     Przez dwa dni nie pracowała. Była to nawet miła odskocznia, od codzienności, ale kiedy nie miała czym zająć umysłu, wracała myślami do humanoidalnej postaci, której ciało składało się z dziwnej czarnej masy i która posiadała sześcioro oczu o czerwonych tęczówkach. Odtwarzała wciąż na nowo scenę jaka miała miejsce w jednym z pokoi szpitalnych, lub tylko w jej głowie. Dzięki pracy zapominała o tym.


      Około kwadransu później, Laboratorium Doktor Rebeki Holiday, Providence, Ziemia

      Wprowadzała wyniki badań do komputera, kiedy ten nagle zgasł, podobnie jak oświetlenie i wszystkie inne urządzenia elektryczne w całym Providence.  Rebeka znalazła się w kompletnej ciemności. Dopiero po chwili dotarło do niej co się stało, wysiadł prąd. Pracowała w agencji od sześciu lat i nic takiego nigdy nie miało miejsca.  Nie mogło mieć, zbyt wiele zabezpieczeń wykorzystywało prąd do swojego działania. W razie awarii komputer główny natychmiast powinien uruchomić awaryjne zasilanie, jednak tak się nie stało.
      Kobieta odliczała kolejne sekundy w kompletnej ciemności. Strach spowodował że poczuła ucisk w żołądku. Bała się że zobaczy ponownie te istotę. Zaczęła głęboko oddychać dla uspokojenia. Nie miało sensu iść do drzwi, one również były otwierane elektrycznie i nie istniało żadne zabezpieczenie na wypadek awarii prądu nie przewidziano tego że system awaryjny się nie uruchomi.
      Co mogło się stać? To nie możliwe aby dodatkowe zasilanie miało usterkę. Istniały specjalne przepisy, dla obiektów w których przebywały niebezpieczne stworzenia jak E.V.O. Musiano co jakiś czas sprawdzać czy wszystko zadziała w podobnym przypadku. Czyżby była to wina ludzi? Kogoś z zewnątrz lub wewnątrz? Nie rozumiałabym kto chciałaby to zrobić i po co. Jedyna korzyścią mogłoby być zwolnienie Białego Rycerza, który z pewnością zostanie obarczony odpowiedzialnością za to i dyscyplinarnie zwolniony ze stanowiska.
       Lampy nagle zapaliły się. Kobieta musiała zmrużyć powieki, kiedy ostre światło zaatakowało jej oczy. Usłyszała wiele par biegnących stóp za drzwiami. Usterka mogła zostać naprawiona, lub restartowano komputer główny. Nie zmieniało to jednak faktu że przez kilka minut klatki w których znajdowały się E.V.O były niezabezpieczone i niektóre z nich mogły z nich uciec.




      Musze to przyznać, mam niezłe tempo pisania ostatnio.
      Mamy dziś święto walenia w tynki, przyznać się ile metrów kwadratowych tynku rozwaliliście? ( nie uznaje takiego święta jak walentynki, może dlatego że jestem singlem i napisze że dobrze mi z tym)
      W poniedziałek do szkoły... więc.nie spodziewajcie się szybko nowego posta. 
      Komentować, komentować i KOMENTOWAĆ ludzie. Pokażcie że te 20 kilka osób, które czyta Ochłapa, naprawdę tu jest i mnie wspiera.


     Sztyletnica z Selki