Gabinet zabiegowy, baza Providence,
Ziemia
Pielęgniarka z wyraźną ulgą,
szybko opuściła pomieszczenie. Kobieta, która ja oddelegowała
spojrzała najpierw na Nemain, później na mężczyznę. Dziewczyna
wyczuła napięcie w pokoju. Szósty był wkurzony, z pewnością
chciał aby trzymała się ona z daleka od niej. Chciał ją chronić.
Pożądanie, fascynacja, małe
lub większe miłostki, obsesja, sympatia, zadurzenie, a wszystko to
zastąpione jednym pięknym kłamstwem, miłość. Zgubne uczucie,
jakie poprowadziło niejednego mężczyznę na śmierć, z jej ręki.
Nemain nie czuła nigdy miłości, nie potrafiła kochać. Czasem
czuła seksualną żądze, ale nic poza tym.
Kobieta ostentacyjnie przeszła
obok niego. Przynajmniej próbowała, ponieważ mężczyzna złapał
ja za ramię, przytrzymując ją w miejscu. Był szybki, jak na
człowieka. Może wart był swego tytułu szóstego najgroźniejszego
człowieka na świecie. Walka z nim mogłaby być interesująca.
Chociaż zapewne nie byłaby wyzwaniem.
Mam pozwolenie Białego. -
oczywiście go nie miała, Nemain mogła się tego domyślić po
przyśpieszonym oddechu i pulsie, nieznacznie ale jednak. Twarz
jednak była doskonała maską opanowania. - Chce tylko z nią
porozmawiać. - odczekała aż facet puścił ją i wrócił na swoje
miejsce, z kąt mógł obserwować dziewczynę i może nawet
zareagować zanim rozszarpała by ona gardło ładnej pani doktor,
która właśnie usiadła po jej prawej stronie. Do twarzy miała
przyklejony uśmiech, nie wyglądał zbyt sztucznie, ale był
denerwujący. Zielone tęczówki, spotkały się na sekundę z jej
oczami. Po czym kobieta natychmiast odwróciła wzrok, dobry wybór,
nie warto prowokować drapieżnika.
- Mogłabym zadać ci kilka
pytań?
- Jedno już pani zadała. -
stwierdziła dziewczyna
- Może się poznajmy. Nazywam
się Rebeka Holiday.
- M5, lub Nemain, jak wolisz -
powiedziała dziewczyna, ujmując wyciągnięta w jej stronę dłoń.
Kątem oka zobaczyła jak Szósty się spina, albo się jej zdawało
albo usłyszała tarcie stali wyciąganej z pokrowca.
- Wiesz że mogłabym połamać ci
dokładnie wszystkie 26 kości dłoni. - efekt był dosyć
satysfakcjonujący, uśmiech spełz z warg kobiety.
- Co to znaczy " M5"?
- Metamorf, poziom 5.
- Co to znaczy? - wydawała się
zaintrygowana.
- Teraz moja kolej na zadanie
pytania. Co się tu stało?
- Nie rozumiem.
- Coś znajduje się w
powietrzu, roślinach, zwierzętach, ziemi, wodzie wszędzie. Co to
jest?
Kobieta wydawała się szczerze
zdziwiona. - Nie słyszałaś o nanitach i wybuchu.
- Nie. Nie pochodzę z tej
rzeczywistości. - Mistrzyni uczyła ją aby nigdy nie podawała o
sobie zbyt wielu informacji. Jednakże nie sądziła aby ci ludzie
mogli jej zagrozić. Była zaintrygowana tymi mikroorganizmami,
które wyczuwała wokół siebie.
- Jak to „nie z tej
rzeczywistości”? - oczy się jej zaiskrzyły od podniecenia.
- Opowiedz mi o tych nanitach
i wybuchu a ja odpowiem na twoje pytania.
Rebeka zagryzła wargę, pewnie
chciała jak najszybciej poznać odpowiedzi na swoje pytania.
- Nanity to mikromaszyny.
Miały być one przełomem w medycynie, miały leczyć ludzi i
zwierzęta. Sześć lat temu doszło do wybuchu reaktora z
nanitami. W ciągu kilku miesięcy nanity zostały rozsiane po
całej kuli ziemskiej i wniknęły w każdy organizm żywy...
Nemain przerwała jej
wypowiedz – Nanity nie leczą, prawda?
- Nie. Zmieniają organizmy
żywe, sprawiają że one mutują. - do jej głosu wkradł się
smutek. Jej siostra zmieniła się zaraz po wybuchu. Nemain nie
współczuła jej, nie potrafiła. - Nanity są bardzo
niestabilne. Nie można przewidzieć kiedy, i kto lub co zmutuje.
- Wy zajmujecie się
zmutowanymi.
- Tak. Providence powstało niedługo
po wybuchu. Łapiemy E.V.O, tak nazywamy zmutowanych i próbujemy
im pomóc. Szukamy leku, czegoś co mogłoby ustabilizować
nanity, lub usunąć je z tkanki żywej bez niszczenia jej.
- Hmm – zastanowiła się
chwilę dziewczyna, intensywnie myślała. Teoria o światach
równoległych jaką wysnuli naukowcy z jej świata, dawno temu,
miała sens. Według tej teorii istniało wiele światów, z
pozoru podobnych do siebie, ale z pewnymi różnicami. Jakieś
wydarzenie historyczne nie miało miejsca w jednym świecie, i
historia tego świata potoczyła się inaczej. Mogło to być
nawet tak małe odstępstwo jak to że w swoim świecie
powstrzymała się od kichnięcia a w tym świecie kichnęła.
Teoria ta zakładała także że dwoje ludzi z dwóch lub więcej
światów równoległych, będących tą samą osobą w dwóch
światach nie powinno się spotkać, ponieważ miały mieć wtedy
miejsce niemiłe konsekwencje.
W jej świecie istnieją
mutanci, ludzie, którzy urodzili się z niezwykłymi zdolnościami.
Są oni zdecydowaną mniejszością, ludzie nie akceptują ich,
traktują jak dziwadła. Ośrodek zajmuje się badaniem mutantów,
szukają odpowiedzi na pytanie dlaczego z związku dwojga zupełnie
normalnych i zwyczajnych ludzi, rodzi się dziecko które może
zmieniać swój kształt, lub ma inne zdolności. To tylko część
zadań Ośrodka, która została podana do wiadomości publicznej.
Działalność tej organizacji polega także na szkoleniu mutantów,
i sprzedawaniu ich usług temu kto miał na tyle gruby portfel.
Mutanty przepowiadały przyszłość, zabijały na zlecenie, brały
udział w wojnach na zlecenie rządu i robiły inne rzeczy, w
zależności od tego jakie miały zdolności. Wiele z nich ukrywało
się, przed Ośrodkiem, ponieważ wiedzieli co się tam dzieje, lub
się chociaż domyślali.
W tym świecie również
istniały mutanty, trochę innego rodzaju. Mutacje powodowały jakieś
mikromaszyny. Providence je łapało. Rebeka przemilczała to że
czasem E.V.O są zabijane, kiedy nie można ich złapać, lub jeśli
są zbyt niebezpieczne. Mogła przemilczeć jeszcze inne kwestie.
Podobnie jak Ośrodek, którego większość zadań została zatajona
przez rząd i co bardziej wpływowych ludzi.
W czasie kiedy ona myślała,
Rebeka zmieniła worek z krwią. We wszystkich workach była ta sama
grupa krwi 0 Rh+. Musieli wybrać ją przypadkowo, ponieważ nie
mogli sprawdzić jej próbek krwi czy tkanki, zadbała o to. Nie była
to jej grupa krwi, ale jej to nie przeszkadzało. Mogła przyjmować
dowolne grupy, bez konsekwencji.
Kobieta usiadła i wpatrywała
się w nią z wyczekiwaniem.
- Na razie tyle chciała
wiedzieć. Możesz zadawać mi pytania.
- Mówiłaś że nie pochodzisz
z tego świata.
- To prawda. Urodziłam się w
świecie równoległym.
- Światy równoległe to
teoria. W dodatku dość słaba.
Chciała się odciąć jakąś ripostą w której obraziłaby zapewne ludzi z tego świata, ale nagle zakręciło się jej w głowie. Poczuła upajający zapach krwi, już wcześniej go czuła
ale teraz to była jej krew. Oblizała wargi i poczuła metaliczno-
słony smak w ustach. Niemożliwe, dostała krwotoku z nosa.
- Kłamcy - powiedziała, w jej
głosie dało się słyszeć warczenie.
Coś było we krwi, która
wprowadzili do jej organizmu. Jak mogła tego nie wyczuć? Dziewczyna
wyciągnęła igłę z żyły. Na zgięciu ramienia i łokcia pojawiło
się kilka kropel krwi zanim rana się zasklepiła. Nogi miała jak z
waty, czuła ból w klatce piersiowej, który szybko obejmował
kolejne części jej ciała. Krwawiła już nie tylko z nosa, ale
także z ust i oczu. Upadła na kolana, warcząc z wściekłości i
niemocy. Nie pamiętała żadnej sytuacji kiedy nie mogła zapanować
nad swoim ciałem lub nie wiedziała co się z nią działo. Chciała wstać,
rozszarpać każdego kto stanie jej na drodze do wyjścia. Udało się
jej stanąć chwiejnie na nogach. Rebeka znajdowała się poza jej
zasięgiem, mogła być jeszcze potrzebna, ale najpierw musiała
załatwić tego zielonego żołnierzyka.
Widziała wszystko przez
krwistoczerwona mgłę, jej ręka nie była już ludzka, porosła
czarną krótka sierścią, palce się wydłużyły, a na grzbiecie
jej dłoni powstawały dziwne narośle jakby kolce.
Nie przejmowała się tym i
ruszyła na mężczyznę. Była osłabiona jednak udało się jej
pchnąć go na ścianę, poczuła ból. Pchnął ją mieczem, nawet
nie zauważyła z kąd go wziął. Odepchnął ją. Była coraz
bardziej wściekła. Dała się tak łatwo, nabrać ludziom. Miecz
tkwił głęboko, w jej trzewiach, a jego ostrze dziwnie zakrzywione
w połowie, jakby składane. Tak pewnie łatwiej było je chować w rękawie.
Zakrzywienie nie ułatwiało jej także wyjęcia metalu w brzucha.
Ujęła ostrze śliskie od jej krwi w prawej dłoni.
Czekał. Ten pieprzony skurwiel
czekał aż ona wykona pierwszy ruch. Nie bał się jej, to
doprowadzało ją do szału. Wszyscy w jej świecie się jej bali.
Tutaj także będą się jej bać. Będą padać przed nią na
kolana, płaszczyć się przed nią i pełzać. Ludzie będą
przeklinać dzień kiedy Biały Rycerz ją zdradził.
Usłyszała odległy odgłos
upadającego miecza. Upadła na kolana. Wypluła nową porcje krwi.
Obraz przed jej oczami pociemniał, potem osunęła się w
nieświadomość.
Gabinet wspomnień Sayi,
Terytorium C-blood, Poza światami równoległymi opisanymi w
opowiadaniu
Obudziła się na metalowym
krześle. Była do niego przykuta. Łańcuchy pętały jej przeguby,
kostki, miała je także na udach, brzuchu i szyi. W całe ciało
miała powbijane igły, które połączone były z cienkimi rurkami.
Spróbowała się szarpnąć, ale nic to jej nie dało, zbyt wiele
łańcuchów przytrzymywało ją. Czuła wściekłość. Jednak nie
mogła zrobić nic. Nie czuła swojej mocy. Nie miała jej.
Towarzyszyła ona jej przez całe życie, czuła się bez niej
bezsilna, bezbronna. Bała się, pierwszy raz od bardzo dawna.
- Niemiłe uczucie prawda?
Wcześniej nie zauważyła ani
biurka stojącego kilka metrów na wprost jej siedziska, ani postaci
która się o nie opierała. Dziewczyna widziała tylko nogi o dobrze
wyćwiczonych udach i łydkach wokół których plątał się
półprzeźroczysty cienki materiał spódnicy. Tłów a zwłaszcza
twarz kobiety znajdowała się w cieniu. Widziała tylko oczy.
Zielone, podobnie jak głos przesycone jadem. Był w nich także
obłęd.
- Nie mieć mocy, siły magi...mi
to odebrano. Kiedy ona się tobą znudzi, zabierze ci
wszystko...Wierz w siebie i nie słuchaj jej, ona cię stworzyła ale
nie daj się zniszczyć... - mówiła szybko, jakby bała się że
ktoś ją uciszy.
- Ona tu
idzie...Obydwie...suki...Nie ufaj im... - potem odwróciła się,
obeszła biurko, powoli znikała w mroku.
Chciała krzyczeć, wrzeszczeć
aby wróciła i ją rozkuła. Ponawiała próby szarpania się, ale
nie czuła bólu. Była jednocześnie w swoim ciele i patrzyła na
siebie z boku, oczami kogoś innego. Jej oczami. Pojawiła się jak
tamta z nikąt, ale nie była nią. Ta ubrana była w obcisłą i
niezwykle krótką niebieską sukienkę z dużym dekoltem w którym
ledwo mieścił się biust. Małe złote krążki przyszyte do linii
dekoltu i materiału okrywającego uda kobiety, podzwaniały przy
każdym jej kroku. Podobnie jak bransolety na nadgarstkach i
kostkach. Oparła się ona o przedramiona dziewczyny i spojrzała jej
w oczy niezwykle niebieskimi oczami.
- Co ty tu robisz? - zapytała, nie
czekając na odpowiedz kontynuowała – Wracaj do swojej opowieści
mała Nemain.
Jedna z sal w skrzydle szpitalnym Providence, Ziemia
Obudziła się, tym razem
naprawdę w białym pokoju. W nosie kręciło się jej od ostrego
zapachu środków sterylizujących. Chciała podnieść rękę, ale
coś jej to uniemożliwiło, pasy. Dwa szarpnięcia i mogła
swobodnie się podnieść. Może jednak przeceniła Białego Rycerza,
był głupcem.
Czuła się znacznie lepiej, niż
po pierwszym przebudzeniu, tym w izolatce. Miała w organizmie wiele
krwi. Czyżby ludzie chcieli ją w ten sposób udobruchać?
Przeanalizowała stan swojego
ciała, jednocześnie myśląc o tym co podano jej we krwi. Niewiele
substancji mogło spowodować tak nagłe i wielkie spustoszenie w
jej organizmie, w dodatku powinna wyczuć ich obecność.
Zastanawiała się także dlaczego nie pocięli jej na kawałki, nie
skuli, lub nie spalili jej ciała, a zamiast tego zamknęli w tym
pomieszczeniu z którego mogła łatwo uciec. Biały naprawdę był
głupcem.
Ktoś musiał ściągnąć z niej
mundur, ponieważ miała na sobie koszule szpitalną, wiązana z
tyłu. Zerwała ją jednym szarpnięciem a jej miejsce zajął
wygodny i świetnie nadający się do walki skórzany strój na który
składały się wysokie buty, obcisłe spodnie i dopasowana bluzka
bez ramiona a także krótka bluza z kapturem, który naciągnęła
na głowę. Te sztuczkę zawdzięczała swojej odmienności, od
reszty ludzi w jej świecie. Czasem takich jak ona nazywano
kameleonami, ponieważ zmieniali się tylko swoje ciała ale także
tworzyli sobie ubrania.
Odsunęła wszystko pod ściany.
Będzie potrzebowała miejsca do walki. Wiedziała że jest
obserwowana, i że w każdej chwili do pokoju może wpaść tabun
uzbrojonych ludzi. Miała nadzieję na spotkanie z Agentem Sześć i
wyprucie mu flaków. Mogła wyjść, z pewnością zaskoczyłaby ich
tym, był to ważny element walki z dużą ilością przeciwników.
Jednak ona i bez tego miała nad nimi przewagę, a poza tym wszyscy
razem nie wpadną do pomieszczenia będą musieli wchodzić
pojedynczo. Nie będą także mogli uciec, kiedy zobaczą że nie
mają z nią szans.
Biały Rycerz zawiódł ją
ponownie. Jeden z paneli na ścianie odsunął się, ukazując ukryty
ekran, na którym wyświetlał się obraz przywódcy Providence.
Milczała, dla niej temat
negocjacji był już zakończony.
- Nie chce rozlewu krwi. -
powiedział mężczyzna.
- Trzeba było myśleć o tym
zanim podaliście mi zatrutą krew. Co w niej było? Jaką truciznę
mi podaliście?
- Zaręczam że...płyny o jakie
prosiłaś, nie zostały zatrute z mojego rozkazu. Mogę także
ręczyć za moich ludzi.
- Nie możesz. Nie znasz ich.
Chowasz się przed światem i tym wyprodukowanym przez was
cholerstwem, które rozsialiście po całym świecie... - przerwała
nagle. Na nowo usłyszała słowa doktor Holiday „ ...wniknęły w
każdy żywy organizm...”. W jej organizm. Wyczuwała nanity odkąd
przybyła do tego świata, ale nie wiedziała co to jest. Wydawało
się niegroźne i tak nie mogła powstrzymac ich wchłaniania, zapomniała o nich po prostu. Nie pomyślała o skażonej nimi krwi. „...zmieniają
organizmy żywe, sprawiają że mutują...”. Nie zmutowała.
Dlaczego zaczęła krwawić? Jej ciało odrzucało nanity. Wydaliła
je razem z skażoną krwią, a może jej organizm się przystosował
do nich.
- Cholera. - powiedziała,
uderzając pięścią w ekran.
Nie wiedziała co ma z tym
zrobić. Taki atak mógł się powtórzyć? Wiedziała zbyt mało o
nanitach i tym świecie. Będzie potrzebowała pomocy tych ludzi.
Znów to poczuła, jak w śnie, bezsilność. Szczerze nienawidziła
tego uczucia.
Po raz kolejny odkąd znalazła
się w tym świecie, zaczęła się zastanawiać jak się tu
znalazła. Próby wysłania ludzi do innych wymiarów już dawno
zostały zaprzestane ponieważ była to podróż w jedną stronę,
nikt nie wracał. Była to strata pieniędzy i ludzi. Czyżby projekt
został wznowiony? Poza tym była zbyt cenna dla Ośrodka, a może
wręcz przeciwnie, była zbyt niebezpieczna. Więc chcieli się jej
pobyć. Ale po co mieliby wysyłać za nią wilki. Chociaż nie
powiedziano jej tego wprost, wiedziała ona że te stworzenia zostały
stworzone po to aby ją powstrzymać w razie gdyby postanowiła
sprzeciwić się Ośrodkowi.
Dosyć, pomyślała. Miała
robotę do załatwienia. Nie będzie mogła wrócić to pewne. Nie
warto teraz rozmyślać nad czymś czego nie da się cofnąć.
- Jeśli ktoś mnie zaatakuje
odpowiem tym samym. - wywarczała, po czym wykopała automatyczne
drzwi, tak że uderzyły w przeciwległą ścianę, po czym upadły
robiąc przy tym sporo hałasu. Dźwięk rozszedł się po
korytarzach agencji.
***
Później, przy składaniu
raportu, żołnierze powiedzieli że z pomieszczenia wyleciała
chmara nietoperzy. To także zarejestrowały kamery. Aby je zobaczyć
trzeba było spowolnić nagranie ponieważ zwierzęta były niezwykle
szybkie. Każdy z nich był bardzo duży, uzbrojony w długie pazury,
którymi zakończone były nóżki i skrzydła. Miały także kły i
oczy o niezwykłej jasnoczerwonej barwie. Chmara przeleciała przez
połowę budynku, nawet nie zadrapując nikogo po drodze. Wszyscy
byli albo zbyt zaskoczeni lub zdezorientowani aby cokolwiek zrobić.
Rebeka była niezwykle
zainteresowana dziewczyną. Mogła ona rzeczywiście pochodzić z
świata równoległego. Próbki jakie pobrała kiedy Nemain była
nieprzytomna, nie wystarczyły na zrobienie zbyt wielu badań i
testów. Komórki jej ciała nie podlegały gniciu, ich budowa
różniła się od budowy znanej jej komórki zwierzęcej. Jej tkanki
zawierały dziwne mikroelementy, które nie były organiczne.
Przypominały one nanity, ale nie ko końca. Wyglądały jakby,
zmutowały.
***
Las południowy, Ameryka
Południowa, Ziemia
Wylądowała w miejscu gdzie
ostatni raz widziała wilki. Przybrała ludzką postać, po czym
ruszyła tropem zwierząt, przybierając postać chmary nietoperzy.
Na razie mogła kierować się tylko zapachem, a to był wygodny
sposób do przemierzania dużych odległości.
Mimo iż zmiana w chmarę
nietoperzy podzieliła jej ciało na części, nadal była jednym
organizmem. Płoszyła ptaki, i inne zwierzęta co jakiś czas
przybierając postać człowieka, aby sprawdzić czy nie zgubiła
tropu.
Stanęła na jednej z grubszych
gałęzi, wiekowego drzewa, korona ukrywała ją. Spojrzała w niebo,
wysoko nad koronami drzew przeleciały trzy samoloty. Widziała je
oczami żołnierza, któremu rozkazała przelanie krwi swoich.
Sekundę później leciała już
między drzewami. W tej chwili miała ważniejsze zmartwienia niż
Providence.
Po jakimś czasie znów stanęła
na nogach. Trop był widoczny i dosyć świeży. Zwierzęta krążyły
za jej zapachem od miejsca gdzie znalazła się w tym świecie, do
miejsca masakry. Ostatnim rozkazem jaki dostały było
najprawdopodobniej zabicie jej. Po jego wykonaniu nie wiedziały
gdzie mają wracać. Tak właśnie je szkolono, ją również.
Wykonać zadanie i wracać do bazy. Wilki nie miały gdzie wrócić,
więc chodziły za jej tropem, były po prostu zagubione. Miała
zamiar im pomóc.
Szła po śladach wilków
najprawdopodobniej z poprzedniego dnia. Jedne tropy zacierały inne,
jednak wiedziała że wilki wiedzą że tu jest, i jeden z nich cofa
się po swoich śladach aby zajść ją od frontu, podczas gdy dwa
pozostałe odcinały jej drogę ucieczki z prawej i lewej. Strategia
ta miała na celu zmuszenie zwierzyny do ucieczki, aż ta zostałaby
uwięziona między stromym stokiem a drapieżnikami.
Nemain miała zamiar znaleźć coś
co zgubiła kiedy znalazła się w tym świecie. Nie pamiętała aby
miała broń podczas walki. Więc musiała ją zostawić gdzieś
wcześniej. Znalazła. Kościany bicz leżał przez nią porzucony,
wygięty w łuk. Człowiek mógłby go wziąć za kręgosłup,
jakiegoś dużego zwierzęcia, jeśli takie tu występowały. Składał
się on z połączonych ze sobą kręgów kręgosłupa wyjątkowo
dużego i niebezpiecznego zwierzęcia żyjącego w jej świecie.
Rączka broni również była wykonana z kości tego drapieżnika.
Była to ulubiona broń Nemain. Dziewczyna kilka razy uderzyła
biczem w drzewa, zostawiając w nich głębokie bruzdy, aby otrzepać
kości z liści i piachu. Potem szybko zwinęła bicz nie raniąc się
przy tym, co było niezwykle proste ponieważ kości były bardzo
ostre. Przypięła sobie broń do paska. W pobliżu znalazła także
metalowa bransoletę. Jedne z najnowocześniejszych i najtrudniej
dostępnych, a właściwie nielegalnych, urządzeń w jej świecie.
- Pora rozpocząć polowanie –
powiedziała, po czym ruszyła na wschód, aby spotkać się z swoją
pierwszą ofiarą tego dnia.
Nie zmieniała postaci. Biegła
truchtem przez las. Kiedy wyczuła że wilk jest blisko, przysiadła
na gałęzi drzewa. Na jego korzenie upuściła kilka kropel, które
przyciągną drapieżce. Miała nadzieję że zwierze nie zaalarmuje
reszty wyciem, chciała zabić go szybko. Na razie pozostało jej
czekać.
Usłyszała jego warczenie, potem
postać. Tak jak chciała. Znalazł się pod nią. Skoczyła na
niego, wylądowała zaraz za karkiem, mocno objęła kolanami barki,
i zacisnęła bat na szyi wilka. Poczuła krew. Ostre kości z
łatwością przebijały grube futro, mięśnie, tętnice i krtań. Z
paszczy stwora wydostawał się tylko charkot i krew, wiele krwi. Rzucał się on jak
rozjuszony koń, próbował ją zrzucić z swojego grzbietu. Kiedy
osłabł puściła bat i skręciła zwierzęciu kark. Upadł na bok,
razem z dziewczyną. Wysunęła się ona spod niego i znalazła bat,
po czym znów przyczepiła go sobie do pasa, nie chciała go ponownie
zgubić. Odeszła nie oglądając się za siebie.
Biegła przez las na zachód.
Czuła zapach ludzi. Spłoszą jej wilki, i będą tylko
przeszkadzać. Kiedy usłyszała strzały zmieniła się w chmarę
nietoperzy. Możliwe że złapie bestię, kiedy ta zajęta będzie
rozszarpywaniem ludzi. Kule nie powinny zrobić na drapieżniku
dużego wrażenia. Jeśli ludzie go zaatakowali odpowie tym samym.
Wylądowała na gałęzi. Nikt
jej nie zauważył, oprócz wilka, który wyczuł jej zapach, mimo
mocnej woni sosnowej żywicy, leśnego poszycia i ludzkiej krwi.
Odwrócił się w jej stronę ignorując przeciwnika, Szóstego,
który wykorzystał to aby wbić mu jeden ze swoich mieczy w bark.
Bestia ryknęła rozwścieczona, i na nowo podjęła walkę z
mężczyzną. Reszta agentów, na oko było ich ponad trzydzieści,
pomagała rannym, uciekła lub sama była niezdolna do walki.
Dziewczyna wykorzystała okazję
aby podkraść się od tyłu do stwora, który w ostatniej chwili
rzucił się na nią. Złapała szczęki zanim te zacisnęły się na
jej twarzy. Poczuła jego śmierdzący oddech. Kilka kropel śliny
spadło na jej twarz.
Zaparła się obiema nogami o
klatkę piersiową wilka po czym przerzuciła go ponad sobą.
Błyskawicznie stanęła na nogi, ale nie tylko ona. Rozwinęła bat
i strzeliła nim, unikając kolejnego ataku. Podczas upadku, z ciała
zwierzęcia wysunęło się ostrze. Podobnie jak ostatnio, kiedy je
trzymała było ono śliskie od krwi. Kiedy wilka zaszarżował na
nią wbiła mu je aż po rękojeść w klatkę piersiową. Bestia
zdążyła zacisnąć szczęki na jej barku. Słyszała trzask
łamanych kości i zapach krwi swojej i jego. Impet uderzenia stwora
i jego ciężar zbiły ją z nóg. Dlatego musiała wyjść spod
nieruchowego cielska., co nie sprawiło jej trudności, chociaż
ramię przypominało o złamanych kościach i rozerwanych mięśniach.
Nie zapomniała o Szóstym,
odwróciła się gotowa na odparcie ataku. Facet był ranny, ale
najwyraźniej niezbyt ciężko ponieważ stał na własnych nogach. W
dłoni trzymał drugi miecz, ale znajdował się na tyle daleko że
mogła się rozluźnić, jednak nadal trzymała bat.
- Dobrze wam radze, zbierzcie
rannych, trupy i odlećcie. Nie macie pojęcia co to jest i jak z tym
walczyć – powiedziała kopiąc lekko łapę truchła – Tylko mi
przeszkadzacie.
Potem zobaczyła coś czego nie
widziała w swoim świecie, i co podniosło jej opinie o tym.
- Szósty, nic ci nie jest?
Byłbym wcześniej ale... - nowo przybyły nie dokończył.
Nemain była zbyt zaabsorbowana
patrzeniem jak chłopak wyposażony w dziwne metalowe skrzydła z
turbinami, ląduje na ziemi, by wyczuć że jest atakowana. Miecz
przeszył jej lewą pierś na wylot. Praca serca ustała, krew
przestała płynąć w jej żyłach. Miała kilkanaście sekund zanim
niedotleniony mózg się wyłączy, a ona zemdleje. Z nadludzka
szybkością odwróciła się i kopnęła mężczyznę w klatkę
piersiową łamiąc mu żebra i rzucając nim o drzewo. Upadł on bez
ruchu na ziemię. Nemain najpierw złapała koniec ostrza wystający
z jej klatki piersiowej i cofnęła je, jak najdalej mogła. Nie
przejmowała się tym że rani sobie dłoń. Następnie złapała
ostrze z tyłu i wyciągnęła je z ciała, po czym upuściła na
ziemię. Miło było znów czuć krew krążącą w żyłach.
Nie patrząc na czy ktoś
ponownie nie zaatakuje jej pleców, odeszła. Tym razem skupiona na
otoczeniu. Nie słyszała aby ktoś szedł jej śladem, tym lepiej
dla niego. Jej rany zarówno te zadane przez wilka jak i człowieka
zagoiły się już. Zmieniła się w chmarę nietoperzy i zaczęła
szukać zapachu ostatniego wilka. Czarnej cwanej bestii, która
zmyślnie nie szła razem z pozostała dwójką za tropem której
podążała Nemain. To on odgryzł jej głowę, a ona chętnie mu się
odwdzięczy tym samym.
Znalazła trop. Podążyła za
nim. Tak jak sądziła, kierował się on na wprost miejsca gdzie
wylądowała w tym świecie. Jednak zboczył z kursu,
najprawdopodobniej wtedy kiedy usłyszał strzały. Kierował się w
tamtą stronę. Musieli się gdzieś minąć, albo nie biegł on
bezpośrednio do miejsca z którego dochodziły strzały, wybrał
okrężną drogę, szedł pod wiatr. Znów znalazła się na miejscu
gdzie powaliła drugiego basiora. Ludzie zniknęli, podobnie jak
ciało wilka. Nie przejmowała się tym na razie miała co innego do
roboty.
Ruszyła dalszym tropem wilka.
Poszedł za jej zapachem. Śledzili się nawzajem. Była to zabawa w
kotka i myszkę. Ale kto był myszą? Najpierw ona szła jego śladem
a teraz on podążał jej tropem a ona nadal go śledziła. Zmieniła
się w chmarę aby go dogonić. Ślad był świeży z przed kilku
godzin.
Tym razem jej nie zaskoczył. Ona
jego również nie. Kiedy trop stał się świeższy zmieniła się w
człowieka. W pewnym momencie trop zniknął co ją zaalarmowało. W
porę wskoczyła na gałąź unikając w ten sposób znalezienia się
między wilkiem a drzewem. Miała zamiar skoczyć na niego jak na
pierwszą ofiarę tego dnia. Jednak wilka odskoczył. Był szybszy i
większy od poprzednich. To mogła być interesująca walka.
Wylądowałaby na ziemi gdyby
wilk nie skoczył, aby ja dosięgnąć. Zmieniła się w nietoperze i
uniknęła jego szczęk wyposażonych w zestaw kłów z których
najdłuższe miały ponad 10 centymetrów. Pojawiła się kilka
metrów za wilkiem i zanim ten zdążył uciec, owinęła bat wokół
jego tylnej nogi, po czym szarpnęła i oderwała mu ją. Stwór
zawył z bólu, jednak zaszarżował ponownie. Tym razem uniknął
bata. Zaczęli się okrążać, szukając słabego puntu u
przeciwnika. Mimo braku nogi, poruszał się on dosyć sprawnie.
Żółte ślepia, pełne inteligencji i nienawiści uważnie śledziły
każdy jej ruch. Kości delikatnie grzechotały ciągnięte po ziemi.
Najpierw poczuła mdłości,
potem smak krwi w swoich ustach. Nie! Pomyślała z wściekłością.
Nie teraz! O dziwo, dolegliwości minęły, ale na jak długo. Wilk
wykorzystał jej chwile nieuwagi i skoczył, ona jednak z w porę się
zorientowała i uniknęła ataku. Następnie zmieniła się w wilka
podobnego do jej przeciwnika. Nie zaskoczyła go tym, ponieważ były
one szkolone do walki z takimi jak ona, metamorfami.
Oboje skoczyli sobie do gardeł.
Chwilowo znalazła się pod nim. Nie potrzebowała nawet sekundy na
przemianę, ale to było i tak zbyt wiele czasu. Zanim zacisnął
szczęki na jej gardle udało się jej wydostać, i sama spróbowała
tego samego, jednak trafiła w bark, a wilk dotarł tam gdzie chciał.
Trzymał ją w mocnym uścisku. Utrata krwi z brakującej łapy nie
osłabiła go zbytnio. Szarpała się i w końcu udało się jej
ponownie wydostać. Walka w postaci wilka to nie był najlepszy
pomysł. Odskoczyła i na nowo przybrała ludzką postać, dopadła
do porzuconego bata i strzeliła nim w pysk stwora, pozostawiając mu
ranę ciągnącą się po lewej stronie pyska, przechodzącą przez oko które krwawiło. Za pomocą odnalezionej wraz z batem bransolety
w jej dłoniach pojawiła się włócznia. Była ona wykonana
całkowicie ze stali, miała około dwóch i pół metra i oba końce
zakończone ostrymi grotami. Uniknęła kolejnego ataku, wyskakując
wysoko w powietrze zanim wilk wylądował, w miejscu gdzie przed
chwilą się znajdowała. Znów zmieniła się w chmarę. Jednak zanim na powrót przybrała ludzką postać, wilk wykonywał skok. Nie mogła już
uciec, on też, i o to chodziło. Wilk nadział się na jej włócznie,
warcząc z wściekłości i skomląc jednocześnie z bólu. Utknęła
między żebrami, więc Nemain szarpnęła. Ciało osunęło się,
gdy grot wchodził głębiej. Dłonie miała mokre od krwi wilka, i
swojej której coraz więcej wylewało się z jej ciała. Kiedy
przestała słyszeć bicie serca rzuciła truchło na ziemię. Nie
trudziła się wyciągnięciem broni. Nie miała na to siły. Ledwo
trzymała się na nogach. Straciła przytomność w którymś momencie.
Mam wiele do życzenia jeśli chodzi o ten rozdział, ale go publikuje.
Nie mam siły do pisania komentarzy. Mam nadzieję że wy bardziej będziecie tryskać energią i napiszecie coś od siebie.
Sztyletnica z Selkii.
Tak. Napiszę coś od siebie- rozdział jest świetny. No i moja najukochańsza teoria światów równoległych. Mam wrażenie, że ludzie w kółko chcą jej zaprzeczyć, badając zachowania ludzkiego ciała, chemię, określając zależności fizyczne. Wszystko dąży do tego, że na świecie nie ma przypadków i wszystko da się przewidzieć. Że nawet myśli są motywowane przez pewne zależności w naszym organizmie. A fizyka daje nam możliwość wyborów, bo zawsze okazuje się, że zasady które ludzie wymyślili można złamać.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za te moje teorie;)
Zamiana w stado nietoperzy musi być czaderska. Też bym chętnie tego spróbowała XD
No pewnie fajnie jest latać sobie tak w nocy, straszyć ptaki i inne zwierzęta żyjące na drzewach. W jednej chwili jesteś człowiekiem a w drugiej chmara nietoperzy...mi też się to podoba. Dzisiaj w książce przeczytałam coś że to co piszą autorzy może być tym co chcieliby przeżyć. Były to rozważania głównej bohaterki która, pisze teksty do opery mydlanej. Oczywiście ona ujęła to lepszymi słowami. Coś w tym jest. Chociaż może ja nie chciałabym mieć aż tak przykrego życia jakie mają moje główne bohaterki.
UsuńNie zgadzam się z tym. Mi się do grobu nie spieszy...
Usuń