sobota, 31 stycznia 2015

Ochłap cz.6

Szósty wstając musiał zacisnąć zęby, aby nie jęknąć z bólu. Dziewczyna wczoraj dała mu wycisk, musiał to przyznać, chociaż robił to bardzo niechętnie.
     Zadała mu kilka powierzchownych ran, miał także potłuczone żebra które dawały o sobie znać przy głębszych wdechach i wiele śniaków na całym ciele. Przypominało to mu treningi z Pierwszym, człowiekiem, który dał mu nowe życie, tożsamość i wyszkolił go na płatnego zabójcę. Jego mistrz nie powstrzymywał się od zadawania mu poważnych ran podczas treningów, miało go to przyzwyczaić do bólu. Pierwszy także stosowała kary cielesne za złe wykonanie polecenia lub kiedy sądził że Szósty się nie stara. Jednakże nie były one tak drastyczne jak ta zaproponowana przez dziewczynę wobec Rexa.
     Czy kobieta którą nazywała Mistrzynią rzeczywiście była zdolna do takiego okrucieństwa? Szósty pomyślał o tym że z pewnością musi być lub była sadystką. Przypomniał sobie lekki uśmiech, jaki widział na twarzy dziewczyny kiedy mówiła mu o tym jak była karana przez swoją Mistrzynię, coś kazało mu wierzyć iż tak było. Czyżby nastolatka była masochistką.
     Nagle w jego umyśle zagnieździł się pewien obraz. Na pręgierzu powieszona za nadgarstki wisiała kobieta. Jej plecy były obnażone i poznaczone wieloma ranami zadanymi przez bicz lub podobne narzędzie. Krew spływała po plecach, wsiąkała w dopasowane spodnie i skapywała na betonową posadzkę. Kobieta miała nisko opuszczoną głowę, posklejane przez krew i pot włosy skutecznie zasłaniały jej twarz. Musiałby znaleźć się naprzeciw niej aby zobaczyć jak wygląda. Jednak nie musiał tego robić aby wiedzieć kto wisi na pręgierzu. Nauczył się być dobrym obserwatorem. Poznał sylwetkę i kolor włosów, Rebeki.
     Odgonił od siebie te myśl i wściekły na siebie stwierdził że jest podniecony. Następnie zauważył że jest kompletnie nagi. Było to o tyle dziwne że zawsze spał w ubraniu. W każdej chwili mógł wyskoczyć z łóżka uzbrojony i gotowy na odparcie ataku wroga.
     Jego ubrania leżały porozrzucane po pokoju. Coś było mocno nie tak. Nie pamiętał niczego co działo się po tym jak pokłócił się z Rebeką po wczorajszym treningu. Ona jak zawsze musiała dramatyzować i nalegała na to aby poszedł się zbadać do skrzydła szpitalnego. Nie poszedł tam oczywiście. Tak naprawdę nie był przyzwyczajony do tego że ktoś się o niego martwił. Pierwszy nauczył go tego że może polegać i ufać tylko sobie samemu. Nie litował się nad nim i nie traktował go ulgowo. Szkolenie było ciężkie, ale dało efekty.
     Nadal próbowała sobie przypomnieć co działo się po tym jak przyszedł do swojego pokoju po treningu. Zaczęła boleć go głowa, czuł jakby coś ściskało mu skronie.
     Nie przejmując się rozrzuconymi po podłodze ubraniami, podszedł do szafy, zabrał z niej świeży komplet ubrań i poszedł pod prysznic. W lustrze zauważył coś dziwnego. Na lewej łopatce miał cztery długie zadrapania, piąte było nieco krótsze od reszty. Przesunął po strupach rozczapierzonymi placami. Pasowały.
     Śniła. Śniła o kobiecie, która całowała ją w czoło przed snem, czytała bajki i czasem śpiewała jej kołysanki. Śniła o mężczyznach i kobietach w białych ubraniach, którzy kłuli ją, kazali patrzeć w światło to bolało albo się zmieniać. Nie pozwalali się jej bawić kiedy miała na to ochotę. Bardzo się cieszyła kiedy przychodziła po nią kobieta i zabierała ją od ludzi w białych ubraniach. Czasem też przychodził do niej mężczyzna, kobieta wtedy wychodziła. Raz kobieta coś mu zrobiła, leciała w niego krew. Bolało go. Powiedział brzydkie słowo, kobieta mówiła że nie wolno jej tak mówić. Śniła też o tym że kobieta zabrała ją do ludzi w białych fartuchach. Powiedziała że ma być grzeczna. Nie chciała zostać sama z białymi fartuchami, chciała żeby kobieta z nią została. Chciała żeby mama trzymała ją za rękę, jak robiła to wcześniej.
     Próbowała uciec, pobiec za kobietą, ale białe fartuchy ją trzymały. Krzyczała „Chce do mamy”. Wtedy weszła zła kobieta, miała ostry przedmiot. Takim samym mama zraniła mężczyznę. Był czerwony. Coś z niego spadło.
    „Nie zobaczysz już mamy, bądź grzeczna.” - powiedziała. Dziewczynka bała się jej.
    „Chce do mamy!”
    Chciała się zmienić i uciec do mamy. Ale poczuła tylko ból w rączce i zapadła ciemność.
    Obudziła się. Bolało ją. Nie potrafiła pomyśleć co. Nie pamiętała słów, ani obrazów. Tak bardzo bolało. Tak bardzo się bała. Chciała do kobiety, ale wiedziała że zła kobieta zrobiła jej krzywdę.
     Wszystko wracało do niej powoli. Najpierw obrazy, potem słowa.
     Nie wiedziała ile czasu minęło zanim znów stała się normalnie myślącą osobą. Czuła się słaba, więc zapewne minęło wiele dni. Teraz znała więcej słów niż wcześniej i wiedziała rzeczy o jakich wiedzieć nie powinna. Przeprowadzano na niej eksperymenty przez ostatnie i jedyne jak do tej pory cztery lata jej życia. Matka udawała że ją kocha, a tak naprawdę miała ją gdzieś, robiła to bo Ośrodek jej tak kazał z nieznanych dla niej powodów. Pocałunki były mechaniczne, kołysanki były pustymi słowami, bajki wizją czegoś co jest nierealne.
    Jej matka próbowała zabić ojca, dziewczynka nie wiedziała dlaczego.
     Kilka dni wcześniej rodzicielka zaprowadziła ją do laboratorium, ale coś się zmieniło.  Wyszła. Wcześniej zawsze trzymała ją za rękę, podczas badań. Tym razem nie miało być to badanie ale eksperyment. Z niewiadomych jej przyczyn Zła Kobieta, jak ją na te chwile dziewczynka określiła, zabiła jej matkę.
     Nie czuła nic z tego powodu. Żadnego żalu czy smutku. Nie była już dzieckiem, przynajmniej nie pod względem umysłowym. Nie wiedziała co jej zrobili naukowcy ale to ją zmieniło. Pod względem fizycznym jak i umysłowym. Pamiętała wszystko, każdą chwilę swojego życia. Mogłaby cytować bajki jakie czytała jej matka lub rozmowy jakie prowadzili dorośli.
     Czuła i słyszała ludzi, którzy znajdowali się w całym Ośrodku. Nie wiedziała jak, ale wniknęła do umysłu jednego z nich. Słyszała jak krzyczał, kiedy umierał, musiała go bardzo boleć głowa, jak ją. Nie przestawała, to było nawet przyjemne, odbieranie życia.
     Nie wiedziała jak długo już tu przebywa. Poznawała swoje nowe zdolności. Ciągle bolała ją głowa i słyszała głosy, nie wiedziała do kogo należą, było ich zbyt wiele aby mogła coś z nich zrozumieć. Niektóre były ciche inne bardzo głośne, wszystkie nakładały się na siebie, tworzyły chaos, który nie pozwalał jej wyłapać żadnego konkretnego słowa.
     Ciągle bolała ją głowa. Miała dość głosów. Nowe zdolności ją przytłaczały. Słyszała bicie tysięcy serc i szum hektolitrów krwi, brzęczenie żarówek, rozmowy ludzi którzy znajdowali się poza pomieszczeniem w którym się znajdowała. Chciała być z nimi, chciała ich zabijać, nie chciała słyszeć ich głosów, myśli, bicia serc. To doprowadzało ją do szaleństwa.
     Chciało się jej pić i jeść. Chciała pić ich krew. Chciała zmienić się w bestię, dać upust swoim zwierzęcym pragnieniom. Pożerać ich ciepłe jeszcze mięso i pić ich krew, kiedy oni jeszcze będą się ruszać, jęczeć i błagać o litość.
     Zaczęła krzyczeć.
     Zarówno na jawie jak i we śnie.
     „Śniłam” - pomyślała, kiedy podniosła się do siadu i oparła się o ścianę.
     W ustach miała smak krwi. Zagryzła wargę, nawet o tym nie wiedząc.
     Niezbyt często miewała sny. Nie pozwalała swojemu umysłowi wejść w fazę REM, kiedy to się śni. Raczej czuwała, regenerowała się, ale jednocześnie zachowywała czujność na wypadek ataku.
     „Zawsze masz być czujna. Nie wiadomo kiedy i kto cię zaatakuje”. Mistrzyni sprawdzała ją. Nasyłała na nią dobrze wyszkolonych ludzi bądź mutanty, czasem sama ją atakowała, w najróżniejszych chwilach. Kiedy spała, przebywała w laboratorium, prowadziła rekonesans przed lub w czasie wykonywania zadania.
      Co się z nią działo? Jakim cudem przestała być czujna? Nie mogła się czuć tu bezpiecznie, nigdzie nie była bezpieczna. W żadnym czasie, miejscu ani świecie.
      Pierwszy raz od bardzo długiego czasu, od kiedy przeprowadzono na niej eksperyment, bała się. Z dnia na dzień była coraz słabsza, jej własne ciało ją zdradziło. Odrzucało nanity, sprawiając że z dnia na dzień stawała się coraz słabsza. Nie chciała być słaba. Chciała być silna, najlepsza, najniebezpieczniejsza chciała aby to jej się bano a nie na odwrót.
      Jej pole widzenia zasłoniła czerwona mgła. Wytarła oczy zanim łzy zdążyły spłynąć.
      - Ale dlaczego... - dziewczyna nie pozwoliła jej skończyć
      - Mogłabym zrobić ci wykład na temat nanogenów, ale, bez urazy, nie sądzę abyś zrozumiała z niego zbyt wiele. Technologia mojego świata jest odmienna od waszej. W moim świecie istnieją inne prawa fizyki, inna moralność, mamy niemal całkowicie inną tablice pierwiastków chemicznych, źródła energii i poziom zaawansowania technologicznego.
     - Skąd masz pewność że to się uda.
     - Szanse są dosyć wyrównane. Bardzo możliwe że podczas usuwania nanitów z mojego ciała, nanogeny się zbuntują, zmienią moje geny, pozbawią pamięci, przepalą mi mózg lub dokonają innych nieprzyjemnych procesów w moim ciele. Z tego co czytałam nanitom również nie spodoba się to że chce je usunąć z organizmu. – dziewczyna powiedziała to lekkim tonem jakby była całkowicie pewna że to się uda lub miała gdzieś czy zabieg się powiedzie.
     - Najpierw ty zrobisz swoje i wyciągniesz ze mnie nanity, kiedy będę żywa bądź martwa masz ściągnąć mi to z nadgarstka – tutaj wskazała na bransoletę – potem wstrzykniesz mi substancje z tamtych strzykawek w ciało – wskazała na stolik gdzie leżały trzy srebrne przedmioty, których ampułki wypełniała ciecz tego samego kolor co metal, tylko dzięki temu że płyn w nich przelewał się pod wpływem ruchu, kobieta wiedziała że coś w nich jest.
      - Przynajmniej jedną wbij w serce, resztę gdzie będzie ci wygodnie.
      - Co w nich jest?
      - Nanogeny.
      - Ale z kąd…
      - Pobrałam je z ciał wilków. Zawartość przynajmniej jednej musisz wbić mi w serce. Resztę gdzie będzie ci najłatwiej wbić igły do końca. I musze cię ostrzec, że będę wiedziała ile tego jest w moim ciele. Nie pozwolę wam tego badać.
      Usiadła na przygotowanym metalowym krześle, które wyglądało jak narzędzie tortur lub tron psychopaty. Brakowało tylko plam krwi i strzępów gnijącego ciała. I może głowy, ślicznej odciętej głowy z której pustych oczodołów wypełzałyby węże.
      Zajęła miejsce, które mimo iż całe z metalu nie było niewygodne.
      - Przykuj mnie do tego.
      Bez słowa Rebeka  zaczęła zakładać pasy z sztucznego, ale mocnego materiału przypominającego skórę. Nie wiedziała po co dziewczyna każe jej je założyć że, skoro z łatwością je zerwie. Były one przeznaczone dla ludzi.
      - To bolesny proces… Niestety nie mogę ci podać  żadnych leków przeciwbólowych.
      - Wiem. Po to są pasy. Nie zerwę ich nie musisz się o to martwić.
      Rebeka wróciła do przykuwania dziewczyny do krzesła.
      Nemain coś szeptała w tym czasie. Kobieta przeszkodziła jej, ale teraz do tego wróciła. Pochyliła głowę, tak że włosy zasłoniły jej twarz. Pani doktor pomyślała że dziewczyna modli się. Nie chciała podsłuchiwać, ale ciekawość zwyciężyła. Gdyby Nemain nie chciała aby to słyszała z pewnością by jej o tym powiedziała.
      Szept był ledwo słyszalny, nie pomagało to że zapinała pasy na jej nadgarstkach, ale domyślała się niektórych wyrazów. Komunikat nie był modlitwą.
      - Nałożenie ograniczeń mocy poziomu trzeciego, drugiego, pierwszego i zerowego. Sytuacja A, zatwierdzenie efektu Cromwell’a. Utrzymaj ograniczenia do odwołania rozkazu. – dziewczyna wyprostowała się i westchnęła.
     Rebeka szybko ukucnęła aby zając się pasami na nogach Nemain. Jednocześnie starała się zapamiętać zagadkowe słowa, jakie usłyszała. Kiedy skończyła podeszła do komputera za pomocą którego miała kontrolować przebieg procesu.
     Wzięła przygotowane wcześniej kable, które kończyły się kolorowymi przyssawkami. Powiedziała dziewczynie że dzięki nim będzie obserwować jej fale mózgowe i funkcje życiowe po czym przyczepiła dwie z nich na dekolcie dziewczyny i jedną na skroni.
      - Jesteś gotowa?
      Krótkie skinienie.
      Rebeka zaczęła wpisywać odpowiedni protokół do komputera. Widziała jak dziewczyna się spięła kiedy kilkanaście igieł wbiło się w jej ciało. Następnie włączyła kardiomonitor. Już wcześniej zauważyła że dziewczyna ma podwyższone ciśnienie krwi, jednak twierdziła ona że u niej to normalne.
      Cisze w sali zakłócało jednostajne pikanie. Holiday skończyła wpisywanie protokołu, pozostało tylko go potwierdzić. Kiedy pracowała na stanowisku asystentki swojego poprzednika, głównego naukowca Providence doktora Fell’a, miała nieszczęście widzieć próby jakie przeprowadzał on za pomocą tej maszyny. Nie przynosiły one żadnego efektu a jedynie zabijały kolejnych ludzi lub E.V.O.
      Nie były to przyjemne wspomnienia. Ludzie krzyczeli z bólu, mimo podanych leków przeciwbólowych. Umierali, a ich śmierć była nic niewarta.
      Gdy podniosła wzrok z nad klawiatury napotkała jak zawsze spokojne i niewzruszone a jednocześnie zimne spojrzenie oczu, zazwyczaj czerwonych teraz niebieskich. Nie miały żadnej nieludzkiej barwy lodowców czy też nie były tak ciemne że niemal czarne. Były zwyczajne, ludzkie. Rysy jej twarzy w jakiś sposób straciły swoją drapieżność.
      W tamtej chwili Rebeka uświadomiła sobie to jak Nemain jest podobna do jej siostry, Beverly, która zmieniła się w E.V.O jako jedna z pierwszych. Wtedy jeszcze działała polityka „Zabić, wybić”. Holiday nie chciała aby jej siostra została zastrzelona i spalona, jak czyniono z mutantami w pierwszych miesiącach po wybuchu. Sądzono że to epidemia, że jeśli zabije się nosicieli lub ich odizoluje, inną się nie zarażą.
      Aby uratować swoją siostrę Rebeka postanowiła pracować dla Providence, mimo tego iż wiedziała że jest to skorumpowana organizacja. Na początku było jej ciężko pracować w tym miejscu, wiedząc ilu ludzi tu ginie i cierpi, biorąc udział w nielegalnych badaniach. Jednak z czasem przyzwyczaiła się do tego. Liczyła się tylko jej siostra, umieszczona razem z innymi najbardziej niebezpiecznymi E.V.O w podziemiach Providence. Nauczyła się obojętności na pewne rzeczy jakie działy się w tej organizacji.
      Nemain przypominała jej siostrę, charaktery miały skrajnie różne, ale były bardzo podobne. Rebeka uświadomiła sobie że nie chce po raz kolejny jej stracić.
      Nie zdawała sobie sprawy że nacisnęła „enter”, do póki nie usłyszała tłumionego krzyku bólu. Chciała przerwać proces, ale usłyszała „Nie”, mówione przez zęby. Dziewczyna zaciskała palce wykrzywione jak szpony na podłokietnikach. Usta miała zaciśnięte, oczy zamknięte a głowę pochyloną. Oddychała ciężko i powoli. Całe ciało miała napięte, kobieta widziała kilka żył na jej rękach.
      Kardiomonitor szalał, liczby pokazujące ciśnienie krwi w ciągu kilkunastu sekund przekroczyły 200, człowiek nie przeżyłby tego, jednak Nemain nadal żyła i cierpiała. Rebeka świetnie zdawała sobie z tego sprawę.
      300
      „Jezu” – pomyślała
      Zaczęła się wyrywać z pasów, jednakich nie zerwała. Kobieta widziała pokrwawione palce. Dziewczyna uderzyła mocno wcześniej pochylona głową w tył krzesła do którego była przykuta, zęby obnażyła jak zwierze, po brodzie spływała jej krew.
      „Boże” – po raz kolejny wezwała Boga  - „Odgryzła sobie język.”
    - Wytrzymaj. – powiedziała a je głos nie był głośniejszy od szeptu. Słowa zaginęły z kakofonii dźwięków.
    Proces miał się ku końcowi. Do jego zakończenia pozostało jeszcze kila sekund.
    Niemal równo z zakończeniem procesu stanęło także serce dziewczyny. Przeciągły dźwięk kardiomonitora wypełnił nagłą cisze jaka zapadła w pomieszczeniu. Kobieta nie mogła się ruszyć, jednocześnie wiedziała co się dzieje i chciała zareagować ale ciało jej nie słuchało. Patrzyła pustym wzrokiem na postać w fotelu, która teraz wydawała się jakby mniejsza i drobniejsza. Jej głowa była zwieszona na piersi, z obu stron osłaniały ją kosmyki lśniących czarnych włosów. Żyły, które wystąpiły na wierzch z wysiłku, teraz były niewidoczne, napięte mięśnie się rozluźniły a palce wcześniej ściskające podłokietniki teraz zwisały bez życia, zasychała na nich krew.
    Miała ochotę się śmiać. Zanieść się obłąkańczym niekontrolowanym śmiechem, ale tylko patrzyła jak głowa powoli się podnosi, włosy odsłaniały twarz i klatkę piersiową która poruszyła się. W głębi swojej świadomości odetchnęła z ulgą, ale inna jej część nadal rejestrowała długi przeciągły dźwięk, przekazujący wiadomość o zatrzymaniu akcji serca pacjenta.
     Głowa odwróciła się w jej stronę, ukazując jej profil i jedno niebieskie oko. Ruch był powolny jakby mięśnie protestowały przed poruszeniem.
     - Zdejmij bransoletę i weź strzykawkę. – słowa były ciche i wypowiedziane z trudem.
     W końcu ocknęła się. Wykonała polecenie, szybko przemierzyła odległość jaka dzieliła ją od krzesła i zaczęła szybko uwalniać rękę na której była umieszczona bransoletka. Ponieważ nie widziała żadnego zapięcia, dzięki któremu mogłaby ją otworzyć jedynym wyjściem było ściągnięcie jej przez dłoń. Przeklinała siebie w myślach za to że przesunęła przedmiot na przegub, przez co musiała się najpierw uporać z pasem krępującym nadgarstek.
     Kątem oka zobaczyła jak głowa dziewczyny ponownie opada na klatkę piersiową. Była zdenerwowana, w takich sytuacjach liczył się czas, nie wiedziała dlaczego dziewczyna nie chciała aby ją reanimowano, ale z pewnością miała jakiś plan.
     Odetchnęła głęboko dla uspokojenia. „ Leżała nie wiadomo ile z ciałem w strzępach i uzdrowiła się. Mam dużo czasu” – pomyślała, ale jakiś cichy głosik w jej głowie nie należący do niej zasugerował że nie ma czasu, nie tym razem. Powoli lecz sukcesywnie udało się jej ściągnąć pas i spróbowała zdjąć bransoletę. Sądziła że zsunie się ona bez większych problemów, jednak tak nie było. Metal nie chciał odczepić się od skóry, jakby były one połączone. Kobieta była zdeterminowana podważyła bransoletę paznokciami i oderwała ją od ciała, jednak to nie był koniec. Wcześniej tego nie zauważyła ale w ciele znajdowały się także cienkie kable bądź rureczki, każdy z nich był pokrwawiony i miał około 50 centymetrów długości z obrzydzeniem rzuciła to podłogę i ze zgrozą zobaczyła że kable się poruszają, słabo ale jednak. Przebiegały po nich jakby impulsy elektryczne od bransolety do końca każdego z kilkunastu kabli i znikały.
     Nie patrzyła na to dłużej. Znalazła pilota sterującego krzesłem i jednocześnie obniżyła część tworzącą oparcie i podniosła te na której znajdowały się nogi dziewczyny. Tak łatwiej będzie się jej przebić do serca. Wzięła pierwszą strzykawkę, i nie bawiąc się zdejmowaniem jej ubrania wbiła igłę pod żebra kierując ją w górę do serca. Mogła także wbić ją prostopadle do serca ale nie miała pewności czy nie trafi w żebro i nie złamie igły.
     Dopchnęła strzykawkę tak głęboko jak tylko mogła. Opróżniła zbiornik po czym z trzaskiem ją odłożyła obok dwóch jeszcze pełnych. Nadal słyszała przeciągły pisk urządzenia. Może trzeba było poczekać, albo podać wszystkie i wtedy czekać na efekty?
      Wzięła drugą. „ Przynajmniej jedną wbij w serce, resztę gdzie będzie ci wygodnie.” Po czym jednym ruchem wbiła ją w brzuch i zaczęła ją opróżniać. Płyn był gęsty i musiała wkładać dosyć dużo siły w to aby opróżnić zbiorniczek. Odłożyła pustą i spojrzała na kardiomonitor, nadal nic. Może jednak powinna rozpocząć reanimację?
      Szykowała się do wbicia trzeciej strzykawki tym razem w udo. Nie usłyszała niczego była zbyt zajęta Nemain. Jedna ręka złapała ja za nadgarstek a druga zasłoniła jej usta. Kolejna odebrała jej pojemnik z srebrną cieczą. Facet, który  przytrzymywał jej nadgarstek teraz wykręcił go boleśnie i przyłożył jej nóż do szyi. Poczuła pieczenie. Posłusznie cofnęła się.
      Nemain nadal nie wykazywała oznak życia. Nie słyszała już urządzenia, ktoś musiał je odłączyć.
      Stanęła naprzeciw swojego pracodawcy, nie Białego Rycerza, ale człowieka który tak naprawdę kierował Providence. Jak zawsze kiedy go widziała miał wykałaczkę w ustach i wkurzający uśmiech na twarzy i kowbojski kapelusz.
       - Simons bądź tak miły…
       Nóż odsunął się od jej gardła, wykręcona ręka została uwolniona. Dyskretnie rozejrzała się po pomieszczeniu oprócz Johansona było pięciu strażników.
       - Z pewnością nie wiesz o tym że odkąd ona – tu kiwnął głową w stronę krzesła, do którego przykuta w dalszym ciągu była Nemain. – tu jest, byłaś obserwowana.
       Nie wiedziała. Próbowała zachować spokój, przeszła szkolenie takie jak każdy kadet Providence nauczyła się zachowywać zimną krew w trudnych sytuacjach. Co najwyżej mógł ją zwolnić. Czuła jednak niepokój. Nie podobali się jej celujący do niej najemnicy. Kompletnie ignorowali oni dziewczynę, a przecież to ona stanowiła zagrożenie.
       - Bardzo mi przykro z powodu pani niekompetencji, będziemy musieli rozwiązać naszą współpracę…Simons.
       Rebeka usłyszała dźwięk odbezpieczanej broni. Zamarła.
       „Nie ruszaj się” – głos rozbrzmiał w jej głowie, ale nie należał do niej.      
       Poczuła zimny metal z tyłu karku, u podstawy czaszki.
       Nie mogła się ruszyć, chciała uciekać ale nie mogła. Nie wiedziała czy to strach sparaliżował jej ciało czy to coś innego. Opuściła wzrok, patrzyła w podłogę, widziała brązowe skórzane półbuty pasujące do brązowego garnituru jaki założył mężczyzna. Nie mogła go podnieść. Jej ciało nie należało już do niej, kierowała nim inna siła.
       - Uwolnienie ograniczeń…
       - Co kurwa?
       Głos ciągnął dalej -..mocy poziomu trzeciego i drugiego. Sytuacja A, zatwierdzenie efektu Cromwell’a…
       - Jezu! Strzelać! – te kwestie wypowiedział Simons, nie słyszała jego głosu ale wiedziała że to on mówi.
       Strzały które później nastąpiły nie zagłuszyły słów, przynajmniej nie dla Rebeki.
       - … utrzymaj uwolnienie do czasu uciszenia celu.
      Salwa umilkła.
       - Nie żyje! – znów Simons
       - Głupcy! – Johanson.
       - Wy nędzne psy. Siła ogniowa słuszna, jednakże, takie nędzne psy jak wy nie mogą mnie zabić. Tylko ludzie mogą zabijać potwory.
      Nemain warknęła. Nie była wściekła, raczej zła. Wiedziała że Johanson będzie chciał dostać nanogeny ale nie sądziła że będzie tak głupi. Nienawidziła też kul. Robiły duże spustoszenie w organizmie. Aby się ich pozbyć zmieniła się w chmarę nietoperzy był to najszybszy sposób na uwolnienie ze swojego ciała obcych ciał. Zmaterializowała się obok jednego z żołnierzy. Skoro oni narobili już hałasu, ona też mogła się trochę pobawić.
     Złapała faceta za rękę w której trzymał karabin i ścisnęła ją tak mocno że została on odcięta od ciała. Kawałek przegubu i dłoń nadal trzymająca broń spadły na ziemię. Odepchnęła faceta, tak że ten krzycząc z bólu, uderzył głową w ścianę i się zamknął.
     Rzuciła się na kolejnego, złamała nogę człowieka po czym powaliła go na kolana i oderwała mu głowę, która potoczyła się po białej podłodze pozostawiając za sobą krwawy ślad i to otwierając to zamykając usta. Ryby i umarli głosu nie mają. Korpus pozostał przez chwilę na kolanach, niczym jakaś dziwna rzeźba fontanny, tryskając krwią na kilka metrów w każdą stronę.
     Uchyliła się z szybkością atakującej kobry przez strzałami wymierzonymi do niej z karabinu maszynowego. I sama oddała salwę z broni trupa. Załatwiając w ten sposób dwóch ludzi.
     Poczuła ruch za sobą. Zanim nóż zagłębił się w jej plecach, ona złapała prawy nadgarstek blondyna i strzaskała go. Po czym kopnęła go z żebra łamiąc je, upadł kilka metrów dalej.
     - Wstawaj i walcz, psie. Walcz o swoje nic nie warte życie.
    Powoli się do niego zbliżała. On wykorzystał ten czas aby wstać. Połamaną rękę trzymał przy klatce piersiowej. Z kącika ust spływała mu ślina przemieszana z krwią. Wycelował do niej z broni. Wytrąciła mu ją z ręki zanim strzelił. Następnie zagłębiła dłoń w jego klatce piersiowej. Patrzyła mu w oczy kiedy trzymała jego bijące jeszcze serce w dłoni, zakrztusił się krwią kilka kropel znalazło się na jej twarzy. Zlizała jedną z nich z warg. Po czym wyszarpnęła serce.
     Uniknęła kolejnych kul. Tym razem był to jeden z tych których postrzeliła. Jedną nogą przysnęła jego dłoń do podłogi. Wrzeszczał do póki nie stanęła na jego głowie i powoli naciskała zwiększając ciągle siłę. Czaszka najpierw zaczęła się giąć potem pękać, aż w końcu  na jej miejscu była tylko masa kości, mózgu i krwi.
      Ale to nie był jeszcze koniec zabawy. W pokoju znajdowały się jeszcze dwie żywe osoby. Johanson i Rebeka, która stała w kącie, tak jak kazała jej dziewczyna.
      Facet przenosił wzrok od trupa do trupa teraz zaś skupił go na zbliżającej się do niego dziewczynie. Czuła jego strach. Był to cierpki zapach, ale przyjemny. Stanęła bardzo blisko. Śmierdział także potem, Nemain widziała stróżkę potu, która spłynęła mu po skroni.
      Przykuła jego wzrok do swojego.
      - Mam nadzieję że obowiązująca nas umowa będzie nadal obowiązywać. Jednakże jeszcze jeden taki wyskok i staniesz się tym… - podsunęła mu pod twarz wyrwane serce i ścisnęła je, tak że krew opryskała jego i jej twarz -… krwawym ochłapem.
      Wzdrygnął się z obrzydzeniem.
      - Mam także nadzieję że doktor Rebeka Holiday zachowa swoje stanowisko i nie będzie nękana czy niepokojona przez pana lub jakichkolwiek pana pracowników?
      - Oczywiście. – udało mu się wypowiedzieć to bez zająknięcia, w miarę opanowanym głosem. – Teraz z tąd spieprzaj i niech tu ktoś posprząta po twoich psach.
      Wyszedł bez protestu.
      - Doktor Holiday? – kobieta drgnęła, przebudziła się z letargu w jaki ją wprowadziła.
      - O boże.
      - Wszystko w porządku?
      - Tak… chyba tak. – głos miała zmęczony
      - Niech pani weźmie sobie urlop do końca dnia. – powiedziała aplikując sobie ostatnia partię nanogenów. – Nikt nie będzie pani niepokoił.
      - Boże… Oni…
      - Nie żyją, wiem. Już przestałam ostrzegać ludzi że atakowanie mnie niesie za sobą skutki. Jesteś pewna że wszystko w porządku?

      - Nie… - i zemdlała.



     Nikt się nie zanudził?
     Wszyscy dotrwali do końca?
     Czy tylko ja mam wrażenie że pisze z rozdziału na rozdział coraz gorzej?
     Może mam takie wrażenie po konkursie literackim, który był w szkole a ja nic o nim nie wiedziałam, wiec udziału nie wziełam. No i dziewczyna która zajęła 1 miejsce odczytywała swoja prace i lekko się jakby podłamałam, kiedy słuchałam jej opowiadania...Chociaż każdy ma swój unikalny sposób pisania. O ja ostatnio nie pisze o uczuciach, wiem o tym i nic z tym nie robię. Ta dziewczyna bardzo skupiała się na uczuciach, ale to było jakieś dziwne...oceniłabym to lepiej jakbym dostała do ręki tekst, nie jestem przyzwyczajona do słuchania książek czy opowiadań...Nieważne, nie zanudzam

    Pozdrawiam i jednocześnie dziękuje ludziom którzy czytają tego bloga i to opowiadanie.

   Sztyletnica z Selkii

7 komentarzy:

  1. Blogger zjadł mi komentarz! A tak się pięknie rozpisałam!
    Postaram się więc powtórzyć to co pisałam wcześniej:
    Mnie też zdarzyło się 'przegapić' kilka fajnych konkursów, ale raczej z tego powodu, że były tylko dla gimnazjum ( czysta niesprawiedliwość ). Sama tylko raz coś wygrałam a i nie liczy się to właściwie za bardzo, bo był to konkurs na wiersz.
    Jeśli ty piszesz coraz gorzej to nie wiem co ze mną, skoro i tak piszę tysiąc razy gorzej od ciebie. Akurat ten rozdział najbardziej mi się ze wszystkich podobał. I nie przepadam za tekstami o uczuciach, albo napakowanych emocjami. Szczególnie tymi pozytywnymi. Wydają mi się jakieś takie nieszczere. To jak ty piszesz bardziej do mnie trafia. I wciąga.
    Mam nadzieję, że nie będziesz mi kazała co posta powtarzać jak to genialnie piszesz, bo ja jestem raczej stała w uczuciach - jak to się mawia. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest mi jakoś źle z powodu że nie wziełam udziału w konkursie. I tak temat mi sie nie spodobał. Opowiadanie jakoś zwiazane z tańcem. Zrobiłabym z tego horror i by mnie pewnie wychowawczyni wysłała do psychiatry. Sesje u psychologa już mi załatwiła.
      Dziewczyna która wygrała ten konkurs i czytała swoja prace... ona pisała tak....mega dużo uczuć, i nie pisała tak wprost o uczuciach ale tak bardziej przenośniami, tak trochę patetycznie...niby to ładnie brzmiało...ale ja książki napisanej takim stylem nie przeczytałabym.
      Jakoś nie mogę pisać o uczuciach, mózg nie mówi mi że mam o nich pisać to nie pisze.
      Ja to ogólnie do mojego pisania podchodzę z dystansem i zawsze szukam pomyłek i czegoś czego będe mogła się czepić. Na pewno u cb gorzej nie jest niż u mnie.

      Usuń
    2. P.S.wziełam udział w innym konkursie, pozaszkolnym. Chodziło w nim o opisanie 2 książek jednej która sie podobała i drugiej która sie nie podobała. Zawaliłam to, wredna wena mnie opuściła jak pisałam te prace.

      Usuń
    3. Wena - zdradliwy i krnąbrny stwór.
      Mnie chyba też nauczyciela by wysłali do psychiatry za niektóre teksty (których nie publikuję, bo generalnie jak mam zły humor wolę wyżyć się na postaciach niż na ludziach). Za moje przemyślenia i niektóre radykalne poglądy pewnie też.
      Jak usłyszałam 'opowiadanie związane z tańcem' już widziałam morderstwo w sali baletowej.

      Usuń
    4. No ja też konbinowałam podczas całej szpoki jaka się w piątek w mojej szkole odbyła z okazji dnia tańca co by tu wykonbinować coś śmiesznego (przynajmniej dla mnie) i strasznego ( dla czytelników). Myślałam o jakimś czołgu który przejechał tancerkę czy przywołaniu demona na czarnej mszy, który zwiał i poszedł robić rozróbę podczas występu baletowego czy jakiegoś innego związanego z tańcem.

      Usuń
    5. Żałuję, że nie napisałaś. Mogłabyś się nam tutaj pochwalić. Ja w każdym razie zgłaszam się na ochotnika do czytania takich opowiadań ;D

      Usuń
    6. No ja też konbinowałam podczas całej szpoki jaka się w piątek w mojej szkole odbyła z okazji dnia tańca co by tu wykonbinować coś śmiesznego (przynajmniej dla mnie) i strasznego ( dla czytelników). Myślałam o jakimś czołgu który przejechał tancerkę czy przywołaniu demona na czarnej mszy, który zwiał i poszedł robić rozróbę podczas występu baletowego czy jakiegoś innego związanego z tańcem.

      Usuń