sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 10

Otworzyła oczy, ale automatycznie je zamknęła ponieważ światło słoneczne ja raziło. Przez chwile mrugała. W końcu przyzwyczaiła się do jasności panującej w jej pokoju.
      Podciągnęła się do siadu. Wszystko ją bolało. Czuła także mdłości. Najdokuczliwszy był ból głowy.
      Pierwsze pytanie jakie sobie zadała brzmiało: Jak znalazła się w swoim pokoju. Pamiętała że wsiadła do samochodu Dereka, tego co się działo potem nie pamiętała. Mdłości nasiliły się.
       Dziewczyna jednym  ruchem odgarnęła kołdrę. Poczuła fale chłodu. Była ubrana w te same ciuchy jakie miała na sobie kiedy była ostatnio w szkole. Brakowało tylko kurtki, bluzy i butów. Jej ubrania były podarte w wielu miejscach, miały także ciemne plamy.
        Powoli wstała i opierając się o ściany i meble doszła do łazienki. Zwymiotowała. Gdy mdłości ustąpiły spojrzała na swoja twarz w lustrze. To że wyglądała okropnie, było dosyć lekkim określeniem. Na lewym policzku miała bliznę. Na twarzy miała zaschniętą krew. Po raz kolejny Raven próbowała sobie przypomnieć co działo się po tym jak wsiadła do samochodu. Przypomniała sobie to jak wbiła Derekowi sztylet w bark.
       Nagle w jej świadomości pojawił się obraz mijanych drzew. Skupiła się na tym wspomnieniu i powoli zaczęła sobie wszystko przypominać. Mieli wypadek. Ona i Derek. Nie było go w samochodzie. Wyszła na zewnątrz. Sama nie wiedząc jak przywołała barierę, która odepchnęła kule czarnej energii. Zemdlała. Raz za razem odzyskiwała i traciła świadomość. Pochylała się nad nią anielica z czarnymi skrzydłami. Jedną rękę położyła jej na czole i szeptała cicho słowa które wydawały się jej znajome. Ciemność. Była niesiona przez kogoś. Dereka. Rozmawiał on z jakaś kobietą. Rozpoznała głos Shiereen.
        - Miałeś ja chronić - głos kobiety był spokojny, ale pobrzmiewała w nim jakaś złowroga nuta.
        - Zaskoczyła mnie...myślałem że uciekła z miasta - głos Dereka zdradzał to że się bał, chociaż próbował to maskować.
         - Zależy ci na niej? - spytała Shiereen.
         Chłopak przez chwile milczał.
         - Ja...
          Ciemność. Nie mogła przypomnieć sobie nic więcej. Musiała zemdleć na dobre.
         Raven wykąpała się. Ubrała w szlafrok i wyszła z łazienki. Gdy tylko zamknęła drzwi łazienki zobaczyła czarnego kota o jednym oku koloru szafiru a drugim koloru szmaragdu. Zwierzę patrzyło na nią dziwnie inteligentnym wzrokiem. I nagle zniknęło.
          Dziewczyna stwierdziła że naprawdę mocno musiała uderzyć się w głowę. Po czym poszła do swojego pokoju. Przebrała się w czarny t-shirt w czaszki i ciemne, wytarte spodnie. Zauważyła ze na biurku leży naszyjnik z czarnym smokiem. Ostatnio nabrała dziwnego nawyku. Zawsze, wszędzie miała ze sobą ten naszyjnik. Swoje zachowanie wyjaśniała tym że smok przynosi jej szczęście. I nawet w to wierzyła.
          Kiedy poczuła zimno łańcuszka na skórze poczuła się lepiej. Po chwili zauważyła także że nie czuła już bólu mięśni i głowy. Czuła się dobrze. Zaburczało jej w brzuchu.  Mimowolnie zaśmiała się krótko.
           Zeszła na dół. Będąc w kuchni zauważyła że jest ranek. Przygotowała sobie kanapki i herbatę, kiedy do kuchni weszła jej babcia, trzymając w prawej dłoni reklamówkę, pewnie była na małych zakupach.
          Kobieta wyglądała na smutną. Ale gdy tylko zobaczyła dziewczynę, na jej twarzy pojawił się sztuczny uśmiech. Był on tak sztuczny że Raven się na niego nawet patrzeć nie chciało. Ale nic nie powiedziała.
          Starsza kobieta przywitała się z wnuczką. I zaczęła rozpakowywać zakupy. Raven pomogła staruszce. Po czym obie zaczęły jeść kanapki.
          Babcia Black przerwała panującą cisze.
          - Jak się czujesz?
          - Całkiem nieźle - opowiedziała.
         Przez kolejne minuty było tylko słychać ciche odgłosy konsumpcji i odgłos tykania zegara. W końcu wszystkie kanapki zniknęły z talerza.
         - Pozmywam - oznajmiła staruszka
         - Dobrze - powiedziała Raven
         Nastolatka odłożyła talerz i kubek do zlewu. Po czym ruszyła na górę do swojego pokoju. Kontynuowała czytanie książki " Rose madder".
         Nagle usłyszała pukanie do drzwi. Odruchowo powiedziała " proszę". Podniosła wzrok z nad lektury. Zauwarzyła że jest już południe. " Tak długo czytałam?", pomyślała.  Ale nie bardzo się zdziwiła. Jeżeli książka była wciągająca potrafiła nie odrywać się od niej przez kilka godzin. Zazwyczaj zauważała jak jest już późno kiedy światła dnia było zbyt ciemne aby mogła przy nim czytać.
          - Cześć. Jak się czujesz? - w drzwiach jej pokoju stał...Derek
          " Czego on znowu ode mnie chce?"  - Cześć - powiedziała bez większego entuzjazmu - Dobrze. A ty?
           - Całkiem nieźle... Shiereen kazała dać ci to -powiedział.
           Dopiero teraz Raven zauważyła że chłopak ma w ręku książkę, która wzięła od niego i położyła na biurku.
           - Dlaczego kazała ci przynieść te książkę? Dlaczego nie może przyjść tu sama? - miała nadzieję że wyciągnie jakieś informacje o tej kobiecie od Dereka. Wyglądało na to że jest jakimś jej podwładnym.
           - Ja...to trudne Raven - powiedział po czym odwrócił się i szybko wyszedł, pożegnawszy się wcześniej z babcią Black.
           Dziewczyna spojrzała na książkę jaką przyniósł jej chłopak. Była ona obłożona w czarną, łuskowata skórę, jakby jakiegoś dużego węża. Na okładce były namalowane jakieś złote symbole. Zawartość książki była chroniona przez czerwony zamek, który otworzył się pod jej dotykiem. Okładka odskoczyła. Z środka książki wypadła biała koperta.
         

      Nie mam siły na komentarz do tego rozdziału...

      Pozdrawiam,
      Sztyletnica

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz