Zoo Pupilków, Providence, Ziemia
- Cześć.
Nie odpowiedziała. Może go nie
usłyszała, sztuczny wodospad był dosyć głośny.
Podszedł kilka kroków bliżej.
Nawet nie drgnęła. Nadal pozostawała w tej samej pozycji. Nogi
miała zgięte, siedziała na łydkach. Plecy miała wyprostowane
głowę uniesioną, wyraz twarzy spokojny i nieprzenikniony jak
twarz Szóstego. Pomyślał o tym że ta dziewczyna może być jego
córką.
Niemal wybuchnął śmiechem, ale
zanim to nastąpiło, cofnął się o kilka kroków i wylądował
tyłkiem na ziemi. Potknął się o własne nogi, krzyknął przy
tym krótko, myślał że coś złapało go za kostkę.
Dziewczyna wstała jednym płynnym
ruchem. Najpierw przysiadła na piętach, a raczej kopytach, po czym
wyprostowała nogi. Temu ruchowi towarzyszył grzechot kości, które
miała zawiązane wokół bioder. Górowała nad nim. Czerwone
tęczówki były dwoma rozżarzonymi węglami w półcieniu jaskini.
Wyglądały jak oczy demona.
- Diabeł? Przypominam diabła,
ojca kłamstwa, rozpusty i nieprawości? - spytała, miała miły
niemal hipnotyczny głos.
Chłopak wstał i otrzepał
spodnie. Było mu głupio i był zły na siebie że się tak
zbłaźnił przy niej. Widział wiele E.V.O, często były one
odrażające a nawet straszne. U niej połączenie ludzkiego korpusu
i końskich, lub może kozich nóg wyglądał dosyć harmonijnie.
Ale oczy, nie dość że ich barwa przypominała mu krew to jeszcze
ich spojrzenie było....przerażające i powodowało dyskomfort.
Inaczej by tego nie określił.
- Przepraszam, ja.... - nie
wiedział co powiedzieć.
Nie patrzył na nią, ale czuł
na sobie jej wzrok, było to niemal namacalne odczucie, jakby coś
oślizgłego pełzało po nim do tego pozostawiając po sobie coś
obrzydliwego. Chciał uciec z tej jaskini za wodospadem, z tego
ciemnego miejsca, z dala od niej. Jednakże jednocześnie chciał
tu być, nie wiedział dlaczego, ale nie ruszył się nawet o krok
do tyłu.
- Masz na imię Nemain, tak? -
zapytał.
Odpowiedziała mu krótkim
skinieniem skinieniem i monosylabowym wyrazem.
- Ja jestem Rex. - na jego twarzy
pojawił się dość niepewny uśmiech, wyciągnął do niej rękę.
Czytała że ten gest stosuje się w czasie powitań, jednak nie
uścisnęła jego dłoni, którą chłopak cofnął po chwili
wyraźnie zakłopotany.
- Często tu bywasz?
Nie odpowiedziała. Cofnęła się
w cień i przyjęła wcześniejszą pozycję.
Przez chwilę nikt się nie
odzywał. Słychać było tylko szum wodospadu.
- Moi rodzice byli naukowcami,
byli jednymi z tych którzy pracowali nad projektem nano-naitów. -
nie sprawdzał czy słucha, nie obchodziło go to. - Był tam tez
mój brat-geniusz, pomagał im w projekcie. Ja też tam byłem.
Kiedy miałem dziesięć lat miałem wypadek...poważny. Rodzice
postanowili mi wszczepić nanity, to był jedyny ratunek dla mnie.
Udało się, nanity mnie uleczyły. Ale potem coś się stało i
nastąpił wybuch. Mój brat uciekł zanim to się stało, mnie
rodzice wsadzili do kapsuły ratunkowej i też przeżyłem. Przez
jakiś czas żyłem na ulicy, potem dołączyłem do jakiegoś
gangu. Potem znalazł mnie Szósty i przyprowadził do Providence.
Biały i facet, który wtedy był czołowym naukowcem Providence
chciał mnie zabić aby poznać sekret tego w jaki sposób potrafię
leczyć E.V.O. Szósty chciał ich powstrzymać. Skutek był taki że
o mało nie doszło do wybuchu, który powstrzymałem. Uratowałem
Białemu tyłek. Wywalił on tamtego naukowca a na jego miejsce
weszła Rebeka. Od tamtego czasu Szósty mnie szkolił na agenta
Providence...Po wybuchu nanitów straciłem pamięć, nie pamiętałem
swoich rodziców ani brata, potem on pojawił się...dosłownie z
nikąt czasem opowiada mi o rodzicach, o tym co razem robiliśmy,
ale jest bardziej zajęty badaniami i jakimiś projektami. Szczerze
mówiąc to jest trochę szalony...Zanim on odnalazł mnie moją
rodziną byli Holi i Szósty.... - przerwał, ponieważ usłyszał
dziwny dźwięk, jakby łamanych gałązek. „Albo kości” -
pomyślał.
Dziewczyna wstała, teraz jej
nogi były normalne, ludzkie, miała na nich obcisłe spodnie i te
samą bluzkę, którą miała już wcześniej. Opierała się jedną
ręką o ścianę, idąc do wylotu jaskini. Kiedy przechodziła obok
niego, na ziemię coś skapnęło. Grota miała kilka metrów
głębokości i była na tyle wysoka że oboje mogli stać w niej
wyprostowani. Rex siedział bliżej wyjścia, gdzie było więcej
światła i zobaczył że to była krew. Nie przyjrzał się dobrze
jej twarzy którą ukrywała w cieniu, kiedy wychodziła.
Wstał szybko. I obrócił się
już jej nie było. Wcześniej nie zastanawiał się jak się
dostała na te wysokość. Grota położona była na wysokości
kilkudziesięciu metrów. Można było się wspiąć na te wysokość
po ścianie, tyle że nie było to łatwe ze względu na to iż
skały były mokre od ciągle płynącej wody. Może umiała latać,
skoro potrafiła zmienić ludzkie nogi w końskie i w drugą stronę
może miała także skrzydła?
„A krew?” - pomyślał.
„Może się skaleczyła?”...
Pokój Nemain, Providence,
Ziemia
Czuła od dłuższego czasu że
atak nadchodzi. W ciągu miesiąca jaki spędziła w Providence
nauczyła się poznawać objawy, opóźniać atak, czasem nawet
oddalać go o całe dnie. Konsorcjum obiecało jej lek, na jej ataki.
Już dawno skończyła się niecierpliwić, teraz była wkurzona.
Udało się jej przejść do
swojego pokoju, usytuowanego w części Providence dostępnej dla
wszystkich pracowników, pozostając niezauważoną. W czasie ataków
miała się kierować do podziemi Providence gdzie mieli się nią
zająć lekarze, którzy nie mieli zielonego pojęcia jakie leki jej
podawać, lub co robić. Dlatego też w tych przypadkach kierowała
się do swojego pokoju, zamykała drzwi, tak aby tylko ona mogła je
otworzyć, albo ktoś z łamaczem szyfrów przy sobie, lub też
bardzo ciężką nogą.
Usiadła na środku pokoju w
pozycji lotosu i kontynuowała medytację. W końcu krew przestała
wypływać z jej ciała. Zamknęła wszystkie uszkodzenia. Oddychała
ciężko, ciało miała zlane potem. Ubrania kleiły się do jej
ciała, były całe w jej krwi, której nie mogła już wchłonąć.
Jej ciało próbowało usunąć w ten sposób nanity, upuszczało
zatrutą krew, która poza jej organizmem obumierała. Mogła
utworzyć wokół siebie barierę, która nie pozwalałby nanitom
wnikać w jej ciało. Problem polegał na tym że podczas ataków,
organizm nie usuwał wszystkich nanitów jakie znajdowały się w jej
ciele, ponieważ one ciągle wnikały w jej komórki, aż w końcu
było ich zbyt dużo i organizm je odrzucał, i tak w kółko.
Poszła do łazienki, zrzuciła
z siebie ubrania, i weszła pod prysznic.
Następnego dnia, Laboratorium
Doktor Rebeki Holiday, Provicence , Ziemia
- Jesteś tego pewna?
Wszystkie próby, które były przeprowadzane dały ten sam
skutek. - zapytała Rebeka
- Tak, jestem. I mało
mnie obchodzi co na ten temat ma do powiedzenia Konsorcjum.
Przeżyłam gorsze eksperymenty. - odpowiedziała dziewczyna – W
razie czego powiesz że cię zastraszyłam, ale nie sądzę aby
miało mnie to zabić...przynajmniej na dłuższy czas. Obronie
cię, nie stracisz stanowiska. - zapewniła z niepokojącym
błyskiem w oku. Ile czasu będziesz potrzebowała na
przygotowanie wszystkiego?
- Kilka dni.
- Nie radze kontaktować
się w tej sprawie z Białym ani Konsorcjum, będę wiedziała
jeśli zaczniesz coś kombinować i uwierz mi, potrafię być
bardzo nieprzyjemna.
Dwa dni później, Pokój Nemain/
Sala treningowa, Providence, Ziemia
Nie spała już w czasie kiedy
mężczyzna stanął przed jej drzwiami.
Była w drodze do drzwi zanim
ten zapukał.
Wystukała kod otwierający
kiedy ten pukał.
Szósty i Nemain stanęli twarzą
w twarz. ich zaledwie kilkanaście centymetrów.
Ona miała lekko potargane włosy,
które przeczesała dłońmi. Wzrok miała w pełni skupiony, na jej
twarzy gościł grymas. Miała na sobie cienką koszule nocną, która
zakrywała tyle co nic. Ukazując dopasowaną koronkową bieliznę.
On jak zwykle nie okazywał uczuć,
natomiast jego oczy zakrywały ciemne okulary. Miał on na sobie
zielony garnitur. Nemain zauważyła że widziała go w nim za każdym
razem kiedy go widziała. Zapewne miał ich kilka.
Nemain patrzyła by mu w oczy
gdyby nie ciemne okulary. On przez chwile stał tylko nic nie mówiąc,
na twarz dziewczyny wpełz leniwy uśmiech, jaki mógłby
charakteryzować kota, który zapędził w kąt mysz.
- Będziesz dziś ćwiczyć z
Rexem. Za 5 minut masz być na sali treningowej. - powiedział, po
czym odszedł pustym korytarzem.
Nemain patrzyła
na jego plecy jeszcze przez chwilę, uśmiech nie schodził jej z
twarzy. Po czym wycofała się do środka ,drzwi zamknęły się
automatycznie.
Kilka minut
później stała przed drzwiami sali treningowej. Widziała kilka
razy jak chłopak, który kilka dni wcześniej zakłócił jej
medytację, ćwiczył na sali sam albo z Szóstym. Nie wydawał się
być dla niej większym zagrożeniem. Ale będąc tutaj musiała
udawać że wie i umie mniej niż w rzeczywistości. Pozwoli mu się
uderzyć kilka razy, ale nie da mu wygrać.
Czekali a on nie
przychodził.
Zniecierpliwiony
mężczyzna postanowił zadzwonić do chłopaka. Nemain chcą nie
chcąc usłyszała głos automatycznej sekretarki.
- Powinieneś nauczyć go
dyscypliny – powiedziała do faceta.
W odpowiedzi on uniósł brew,
ale nic nie pwoedział.
- Nie wiem jak to działa w
waszym świecie, ale moja Mistrzyni osobiście by mnie biczowała
pod pręgierzem, za spóźnienie się na trening, który oczywiście
potem odbyłby się. - mówiła spokojnie i bez emocji, a także
całkowicie poważnie.
Szósty tego nie skomentował.
Po chwili znów odezwała się
Nemain – Nie mam ochoty czekać tu na tego idiotę. Potrenujesz ze
mną, czy mam iść do pokoju. Walka z cieniem robi się nudna.
Kilka minut później walczyli
już na sali. On miał w dłoniach swoje dziwne składane miecze.
Nemain korzystając ze swojej bransolety stworzyła sobie dwa
bliźniacze samurajskie miecze. Miała jej nie używać,
przynajmniej nie w obecności ludzi którzy mogliby się domyślić
z kąd ona jest. Jednakże dziewczyna wolała ją mieć przy sobie.
Mężczyzna był całkiem
niezłym przeciwnikiem, jak na człowieka. Nie walczyli na śmierć
i życie, nie próbowali się poważnie ranić, chociaż walka była
bardzo zacięta, i nie obyło się bez drobnych ran, i śniaków.
Tak naprawdę to główne obrywał facet. Nemain kontrolowała się
jak podczas walk ze swoją Mistrzynią, nie powodowała
poważniejszych obrażeń. Nie uzgodnili żadnych zasad tak więc
walczyli bez nich, tzw: wszystkie chwyty dozwolone.
Musiała przyznać że
brakowało jej takich treningów, chociaż mężczyzna do pięt nie
odrastał jej i Mistrzyni. Jednak stosował ciekawe style walki
jakich nie poznała w swoim świecie. Zapamiętywała niektóre jego
ruchy, które potem będzie ćwiczyć.
W pewnym momencie udało się
jej uniknąć ciosu zadanego mieczem, po czym uderzając płazem
miecza w nadgarstek Szóstego wytrąciła mu go z ręki, po czym
wykopała drugie ostrze z jego dłoni. Oparła ostrze na jego
mostku, naciskając lekko, tak by przeciąć materiał koszuli,
która i tak była do wyrzucenia, po tym treningu. Nie cofnął się.
Mimo że nadal miał ciemne okulary, wiedziała że patrzy jej w
oczy.
- Poddaj się albo giń. -
zabrzmiało to jak groźba. Nie dała mu czasu na odpowiedz.
Schowała katany do pokrowców
przypiętych na plecach, które stworzyły się za pomocą
bransolety, było to bardzo przydatne urządzenie. Skierowała się
do wyjścia. Trening uważała za zakończony.
Za drzwiami stał Rex a także
kilku agentów i...małpa. Do tego jak się okazało gadająca.
Ludzie przekazywali sobie pieniądze, jedni uradowani inni źli lub
zawiedzeni. Nie musiała przepychać się między nimi, sami
schodzili jej z drogi.
Walce przyglądał się ktoś
jeszcze. Rebeka, robiła to ze swojego laboratorium, którego
wewnętrzne okna wychodziły na sale treningową.
Kobieta martwiła się o
Szóstego. Nemain wiedziała że za chwilę się pokłócą. Rebeka
będzie chciała przebadać go. Męska duma nie pozwoli mu na to.
Pewne rzeczy są takie same wszędzie, nawet w różnych światach.
Tego samego dnia, Dziupla, Providence
Ziemia
Otworzyła drzwi kartą i kodem.
Weszła do niemal pustego pomieszczenia. Było ono duże i panowała
w nim bardzo niska temperatura ale jej to nie przeszkadzało. Na
środku pokoju stały trzy duże metalowe. To co na nich leżało
było przykryte białymi płachtami. Obok każdego stołu ustawiony
był mniejszy, na którym znajdowały się różnorakie przyrządy
lekarskie, które równie dobrze mogły być narzędziami tortur.
Małe, nie dłuższe od paznokcia skalpele, wielkie rzeźnickie noże,
niektóre z nich miały proste ostrza inne były zakrzywione. Haki,
nożyczki, różnego rodzaju i wielkości, a także wiertarki, rurki,
i strzykawki. Na każdym stolikach stały także opisane buteleczki
z różnymi cieczami i metalowe miseczki.
Nie znalazła fartucha czy
rękawiczek, dzięki którym nie ubrudziłaby się. Nie potrzebowała
ich, nie bała się brudnej roboty.
Zrzuciła pierwszą płachtę na
podłogę. Na stole leżał wielki wilk z jej świata, miał długą
i gęstą brązową sierść. Zęby miał splamione jej krwią, a
między nimi zalegały jeszcze kawałki wyszarpniętego z jej barku
ciała.
Ludzcy naukowcy przebadali go,
wiedziała że dokonali szczegółowej autopsji, ale kiedy
stwierdzili że tylko rozmiary różnią go od zwykłego wilka,
przestali się nim interesować i na nowo go poskładali. Dziewczyna
kazała poddać ciała, zabiegowi usuwania nanitów. W przypadku
żywych organizmów zabijało to je. Basiory były już martwe, co
nie wpływało na proces usuwania nanitów.
Nemain wzięła do ręki jeden z
noży, miał on cienkie ostrze, które bez ceregieli wbiła w oko
truchła wyciągając je razem z nerwem i czymś jeszcze. Małym
urządzeniem, które przekazywało obraz tego co widział wilk, a
także rozkazy dla niego, które pojawiały się w polu widzenia.
Dzięki tym urządzeniom Ośrodek kierował większością mutantów
i stworzeń podobnych do wilków, eksperymentów genetycznych
wzmocnionych nanogenami. Nie nią. Wobec niej nie musiano stosować
takich metod.
Wrzuciła oko z podłączonym do
niego urządzeniem do jednej z misek. Wydłubała oczy pozostałym
dwóm wilkom, po czym wlała do miski ciecz z jednej z butelek.
Stężony roztwór kwasu solnego.
Do tego co zrobiła później nie
potrzebowała żadnego z przygotowanych dla niej sprzętów. Wyszła
z pomieszczenia trzymając w dłoni trzy metalowe strzykawki
wypełnione srebrną cieczą.
Wychodząc zatrzymała pierwszą
osobę jaką mijała wracając do swojego pokoju, był to jakiś
facet, naukowiec, nie trudziła się znalezieniem imienia w jego
umyśle. Powiedziała mu tylko że ciała maja zostać spalone,
narzuciła mu te myśl. On tylko pokiwał głową i poszedł wykonać
jej polecenie.
Będąc w pokoju przeciągnęła
się. Była spięta od dłuższego czasu. Chociaż nie chciała się
do tego przyznać, bała się kolejnych ataków, nie chciała
okazywać przy nikim słabości. Brakowało jej także jej Mistrzyni,
wspólnych codziennych treningów i jej uwag. O to że źle postawiła
stopę, nie wykorzystała okazji aby zadać cios itd.
Potrzebowała odprężenia i
zapomnienia. Żadne używki, narkotyki, alkohol, papierosy nie
działały na nią. Ale było coś co sprawdzało się doskonale
zamiast nich.
Tego samego dnia, późne godziny
nocne, Korytarze Providence/ Pokój Szóstego, Providence, Ziemia
Powolnym krokiem przemierzała
korytarze Providence, nie spieszyła się. Ludzie wszędzie są tacy
sami, chcą władzy i pieniędzy, a kiedy je mają, chcą jeszcze
więcej. Mężczyźni są niewolnikami swoich popędów, kobiety
również, ale potrafią je kontrolować lepiej niż faceci, niektóre
z nich potrafią je wykorzystywać do swoich celów.
Nemain opanowała te sztukę do
perfekcji, jedno spojrzenie, uśmiech i byli jej. Znała ich
pragnienia co dawało jej nad nimi przewagę, nawet nie wiedzieli jak
dużą.
Zapukała. Drzwi otworzyły się
niemal natychmiast z sykiem. Tym razem role się zmieniły, to Nemain
przyszła do Szóstego a nie on do niej. Wiedział po co przyszła i
chciał jej to dać. „ Faceci są tacy prości” - pomyślała,
kiedy ten przyparł ją do ściany, jednocześnie blokując drzwi
kodem, tak aby nikt nie mógł im przeszkodzić. Odnalazł jej usta i
zaczął je żarliwie całować. Dziewczyna oplotła nogami jego
biodra i przycisnęła do nich swoje, na co on jęknął. Jej bluzka
szybko wylądowała na podłodze, podobnie jak marynarka i koszula
Szóstego i reszta ich garderoby.
Oboje potrzebowali miłości,
chociaż jej namiastki, każde z innego powodu. Nie było w tym ani
krztyny prawdziwego uczucia, którego potrzebuje każda żywa istota.
Każde z nas chce być kochanym i kochać, ale to jest trudne w
świecie pełnym nienawiści i bólu, kiedy nie możemy nikomu ufać.
Dlatego zadowalamy się okruchem miłości, mówiąc że to prawdziwe
uczucie, chociaż sami w to nie wierzymy, bo łatwiej jest znieść
odejście kogoś kogo się nie kocha tak naprawdę, niż osoby którą
darzy się uczuciem, kiedy ona ma to gdzieś.
Napisze tylko tyle że ostatni akapit może brzmieć ładnie, patetycznie czy coś, ale ja w to nie wierze. Dla mnie te słowa to szajs, bo miłości nie ma. To jest moje zdanie.
Sztyletnica z Selkii
Sympatyczna ta jej mistrzyni. Wydaje mi się, że stosowanie pręgierza za spóźnienie się na trening to bardzo skuteczna metoda, zachęcenia uczniów do punktualności. Niektórym by się przydało ;D
OdpowiedzUsuńNo, milutka muszę przyznać, raczej stosowanie bata, na pręgierzu się tylko wisi, ale takie wiszenie przez kilka godz czy dni pewnie też za fajne nie jest.
UsuńOj, przecież wiem ;)
UsuńCzasami lubię się poczepiać.
Usuń