sobota, 17 stycznia 2015

Ochłap cz.5.

    Zoo Pupilków, Providence, Ziemia
      - Cześć.
      Nie odpowiedziała. Może go nie usłyszała, sztuczny wodospad był dosyć głośny.
    Podszedł kilka kroków bliżej. Nawet nie drgnęła. Nadal pozostawała w tej samej pozycji. Nogi miała zgięte, siedziała na łydkach. Plecy miała wyprostowane głowę uniesioną, wyraz twarzy spokojny i nieprzenikniony jak twarz Szóstego. Pomyślał o tym że ta dziewczyna może być jego córką.
    Niemal wybuchnął śmiechem, ale zanim to nastąpiło, cofnął się o kilka kroków i wylądował tyłkiem na ziemi. Potknął się o własne nogi, krzyknął przy tym krótko, myślał że coś złapało go za kostkę.
    Dziewczyna wstała jednym płynnym ruchem. Najpierw przysiadła na piętach, a raczej kopytach, po czym wyprostowała nogi. Temu ruchowi towarzyszył grzechot kości, które miała zawiązane wokół bioder. Górowała nad nim. Czerwone tęczówki były dwoma rozżarzonymi węglami w półcieniu jaskini. Wyglądały jak oczy demona.
       - Diabeł? Przypominam diabła, ojca kłamstwa, rozpusty i nieprawości? - spytała, miała miły niemal hipnotyczny głos.
      Chłopak wstał i otrzepał spodnie. Było mu głupio i był zły na siebie że się tak zbłaźnił przy niej.   Widział wiele E.V.O, często były one odrażające a nawet straszne. U niej połączenie ludzkiego korpusu i końskich, lub może kozich nóg wyglądał dosyć harmonijnie. Ale oczy, nie dość że ich barwa przypominała mu krew to jeszcze ich spojrzenie było....przerażające i powodowało dyskomfort. Inaczej by tego nie określił.
      - Przepraszam, ja.... - nie wiedział co powiedzieć.
      Nie patrzył na nią, ale czuł na sobie jej wzrok, było to niemal namacalne odczucie, jakby coś oślizgłego pełzało po nim do tego pozostawiając po sobie coś obrzydliwego. Chciał uciec z tej jaskini za wodospadem, z tego ciemnego miejsca, z dala od niej. Jednakże jednocześnie chciał tu być, nie wiedział dlaczego, ale nie ruszył się nawet o krok do tyłu.
      - Masz na imię Nemain, tak? - zapytał.
      Odpowiedziała mu krótkim skinieniem skinieniem i monosylabowym wyrazem.
      - Ja jestem Rex. - na jego twarzy pojawił się dość niepewny uśmiech, wyciągnął do niej rękę. Czytała że ten gest stosuje się w czasie powitań, jednak nie uścisnęła jego dłoni, którą chłopak cofnął po chwili wyraźnie zakłopotany.
      - Często tu bywasz?
      Nie odpowiedziała. Cofnęła się w cień i przyjęła wcześniejszą pozycję.
      Przez chwilę nikt się nie odzywał. Słychać było tylko szum wodospadu.
      - Moi rodzice byli naukowcami, byli jednymi z tych którzy pracowali nad projektem nano-naitów. - nie sprawdzał czy słucha, nie obchodziło go to. - Był tam tez mój brat-geniusz, pomagał im w projekcie. Ja też tam byłem. Kiedy miałem dziesięć lat miałem wypadek...poważny. Rodzice postanowili mi wszczepić nanity, to był jedyny ratunek dla mnie. Udało się, nanity mnie uleczyły. Ale potem coś się stało i nastąpił wybuch. Mój brat uciekł zanim to się stało, mnie rodzice wsadzili do kapsuły ratunkowej i też przeżyłem. Przez jakiś czas żyłem na ulicy, potem dołączyłem do jakiegoś gangu. Potem znalazł mnie Szósty i przyprowadził do Providence. Biały i facet, który wtedy był czołowym naukowcem Providence chciał mnie zabić aby poznać sekret tego w jaki sposób potrafię leczyć E.V.O. Szósty chciał ich powstrzymać. Skutek był taki że o mało nie doszło do wybuchu, który powstrzymałem. Uratowałem Białemu tyłek. Wywalił on tamtego naukowca a na jego miejsce weszła Rebeka. Od tamtego czasu Szósty mnie szkolił na agenta Providence...Po wybuchu nanitów straciłem pamięć, nie pamiętałem swoich rodziców ani brata, potem on pojawił się...dosłownie z nikąt czasem opowiada mi o rodzicach, o tym co razem robiliśmy, ale jest bardziej zajęty badaniami i jakimiś projektami. Szczerze mówiąc to jest trochę szalony...Zanim on odnalazł mnie moją rodziną byli Holi i Szósty.... - przerwał, ponieważ usłyszał dziwny dźwięk, jakby łamanych gałązek. „Albo kości” - pomyślał.
      Dziewczyna wstała, teraz jej nogi były normalne, ludzkie, miała na nich obcisłe spodnie i te samą bluzkę, którą miała już wcześniej. Opierała się jedną ręką o ścianę, idąc do wylotu jaskini. Kiedy przechodziła obok niego, na ziemię coś skapnęło. Grota miała kilka metrów głębokości i była na tyle wysoka że oboje mogli stać w niej wyprostowani. Rex siedział bliżej wyjścia, gdzie było więcej światła i zobaczył że to była krew. Nie przyjrzał się dobrze jej twarzy którą ukrywała w cieniu, kiedy wychodziła.
      Wstał szybko. I obrócił się już jej nie było. Wcześniej nie zastanawiał się jak się dostała na te wysokość. Grota położona była na wysokości kilkudziesięciu metrów. Można było się wspiąć na te wysokość po ścianie, tyle że nie było to łatwe ze względu na to iż skały były mokre od ciągle płynącej wody. Może umiała latać, skoro potrafiła zmienić ludzkie nogi w końskie i w drugą stronę może miała także skrzydła?
      „A krew?” - pomyślał. „Może się skaleczyła?”...


            Pokój Nemain, Providence, Ziemia


           Czuła od dłuższego czasu że atak nadchodzi. W ciągu miesiąca jaki spędziła w Providence nauczyła się poznawać objawy, opóźniać atak, czasem nawet oddalać go o całe dnie. Konsorcjum obiecało jej lek, na jej ataki. Już dawno skończyła się niecierpliwić, teraz była wkurzona.
          Udało się jej przejść do swojego pokoju, usytuowanego w części Providence dostępnej dla wszystkich pracowników, pozostając niezauważoną. W czasie ataków miała się kierować do podziemi Providence gdzie mieli się nią zająć lekarze, którzy nie mieli zielonego pojęcia jakie leki jej podawać, lub co robić. Dlatego też w tych przypadkach kierowała się do swojego pokoju, zamykała drzwi, tak aby tylko ona mogła je otworzyć, albo ktoś z łamaczem szyfrów przy sobie, lub też bardzo ciężką nogą.
        Usiadła na środku pokoju w pozycji lotosu i kontynuowała medytację. W końcu krew przestała wypływać z jej ciała. Zamknęła wszystkie uszkodzenia. Oddychała ciężko, ciało miała zlane potem. Ubrania kleiły się do jej ciała, były całe w jej krwi, której nie mogła już wchłonąć. Jej ciało próbowało usunąć w ten sposób nanity, upuszczało zatrutą krew, która poza jej organizmem obumierała. Mogła utworzyć wokół siebie barierę, która nie pozwalałby nanitom wnikać w jej ciało. Problem polegał na tym że podczas ataków, organizm nie usuwał wszystkich nanitów jakie znajdowały się w jej ciele, ponieważ one ciągle wnikały w jej komórki, aż w końcu było ich zbyt dużo i organizm je odrzucał, i tak w kółko.
      Poszła do łazienki, zrzuciła z siebie ubrania, i weszła pod prysznic.


        Następnego dnia, Laboratorium Doktor Rebeki Holiday, Provicence , Ziemia


      - Jesteś tego pewna? Wszystkie próby, które były przeprowadzane dały ten sam skutek. - zapytała Rebeka
     - Tak, jestem. I mało mnie obchodzi co na ten temat ma do powiedzenia Konsorcjum. Przeżyłam gorsze eksperymenty. - odpowiedziała dziewczyna – W razie czego powiesz że cię zastraszyłam, ale nie sądzę aby miało mnie to zabić...przynajmniej na dłuższy czas. Obronie cię, nie stracisz stanowiska. - zapewniła z niepokojącym błyskiem w oku. Ile czasu będziesz potrzebowała na przygotowanie wszystkiego?
     - Kilka dni.
     - Nie radze kontaktować się w tej sprawie z Białym ani Konsorcjum, będę wiedziała jeśli zaczniesz coś kombinować i uwierz mi, potrafię być bardzo nieprzyjemna.

               Dwa dni później, Pokój Nemain/ Sala treningowa, Providence, Ziemia

     Nie spała już w czasie kiedy mężczyzna stanął przed jej drzwiami.
     Była w drodze do drzwi zanim ten zapukał.
     Wystukała kod otwierający kiedy ten pukał.
     Szósty i Nemain stanęli twarzą w twarz. ich zaledwie kilkanaście centymetrów.
    Ona miała lekko potargane włosy, które przeczesała dłońmi. Wzrok miała w pełni skupiony, na jej twarzy gościł grymas. Miała na sobie cienką koszule nocną, która zakrywała tyle co nic. Ukazując dopasowaną koronkową bieliznę.
     On jak zwykle nie okazywał uczuć, natomiast jego oczy zakrywały ciemne okulary. Miał on na sobie zielony garnitur. Nemain zauważyła że widziała go w nim za każdym razem kiedy go widziała. Zapewne miał ich kilka.
     Nemain patrzyła by mu w oczy gdyby nie ciemne okulary. On przez chwile stał tylko nic nie mówiąc, na twarz dziewczyny wpełz leniwy uśmiech, jaki mógłby charakteryzować kota, który zapędził w kąt mysz.
     - Będziesz dziś ćwiczyć z Rexem. Za 5 minut masz być na sali treningowej. - powiedział, po czym odszedł pustym korytarzem.
    Nemain patrzyła na jego plecy jeszcze przez chwilę, uśmiech nie schodził jej z twarzy. Po czym wycofała się do środka ,drzwi zamknęły się automatycznie.
    Kilka minut później stała przed drzwiami sali treningowej. Widziała kilka razy jak chłopak, który kilka dni wcześniej zakłócił jej medytację, ćwiczył na sali sam albo z Szóstym. Nie wydawał się być dla niej większym zagrożeniem. Ale będąc tutaj musiała udawać że wie i umie mniej niż w rzeczywistości. Pozwoli mu się uderzyć kilka razy, ale nie da mu wygrać.
    Czekali a on nie przychodził.
    Zniecierpliwiony mężczyzna postanowił zadzwonić do chłopaka. Nemain chcą nie chcąc usłyszała głos automatycznej sekretarki.
    - Powinieneś nauczyć go dyscypliny – powiedziała do faceta.
    W odpowiedzi on uniósł brew, ale nic nie pwoedział.
    - Nie wiem jak to działa w waszym świecie, ale moja Mistrzyni osobiście by mnie biczowała pod pręgierzem, za spóźnienie się na trening, który oczywiście potem odbyłby się. - mówiła spokojnie i bez emocji, a także całkowicie poważnie.
    Szósty tego nie skomentował.
    Po chwili znów odezwała się Nemain – Nie mam ochoty czekać tu na tego idiotę. Potrenujesz ze mną, czy mam iść do pokoju. Walka z cieniem robi się nudna.
    Kilka minut później walczyli już na sali. On miał w dłoniach swoje dziwne składane miecze. Nemain korzystając ze swojej bransolety stworzyła sobie dwa bliźniacze samurajskie miecze. Miała jej nie używać, przynajmniej nie w obecności ludzi którzy mogliby się domyślić z kąd ona jest. Jednakże dziewczyna wolała ją mieć przy sobie.
    Mężczyzna był całkiem niezłym przeciwnikiem, jak na człowieka. Nie walczyli na śmierć i życie, nie próbowali się poważnie ranić, chociaż walka była bardzo zacięta, i nie obyło się bez drobnych ran, i śniaków. Tak naprawdę to główne obrywał facet. Nemain kontrolowała się jak podczas walk ze swoją Mistrzynią, nie powodowała poważniejszych obrażeń. Nie uzgodnili żadnych zasad tak więc walczyli bez nich, tzw: wszystkie chwyty dozwolone.  
    Musiała przyznać że brakowało jej takich treningów, chociaż mężczyzna do pięt nie odrastał jej i Mistrzyni. Jednak stosował ciekawe style walki jakich nie poznała w swoim świecie. Zapamiętywała niektóre jego ruchy, które potem będzie ćwiczyć.
    W pewnym momencie udało się jej uniknąć ciosu zadanego mieczem, po czym uderzając płazem miecza w nadgarstek Szóstego wytrąciła mu go z ręki, po czym wykopała drugie ostrze z jego dłoni. Oparła ostrze na jego mostku, naciskając lekko, tak by przeciąć materiał koszuli, która i tak była do wyrzucenia, po tym treningu. Nie cofnął się. Mimo że nadal miał ciemne okulary, wiedziała że patrzy jej w oczy.
    - Poddaj się albo giń. - zabrzmiało to jak groźba. Nie dała mu czasu na odpowiedz.
    Schowała katany do pokrowców przypiętych na plecach, które stworzyły się za pomocą bransolety, było to bardzo przydatne urządzenie. Skierowała się do wyjścia. Trening uważała za zakończony.
    Za drzwiami stał Rex a także kilku agentów i...małpa. Do tego jak się okazało gadająca. Ludzie przekazywali sobie pieniądze, jedni uradowani inni źli lub zawiedzeni. Nie musiała przepychać się między nimi, sami schodzili jej z drogi.
    Walce przyglądał się ktoś jeszcze. Rebeka, robiła to ze swojego laboratorium, którego wewnętrzne okna wychodziły na sale treningową.
    Kobieta martwiła się o Szóstego. Nemain wiedziała że za chwilę się pokłócą. Rebeka będzie chciała przebadać go. Męska duma nie pozwoli mu na to. Pewne rzeczy są takie same wszędzie, nawet w różnych światach.


    Tego samego dnia, Dziupla, Providence Ziemia

      Otworzyła drzwi kartą i kodem. Weszła do niemal pustego pomieszczenia. Było ono duże i panowała w nim bardzo niska temperatura ale jej to nie przeszkadzało. Na środku pokoju stały trzy duże metalowe. To co na nich leżało było przykryte białymi płachtami. Obok każdego stołu ustawiony był mniejszy, na którym znajdowały się różnorakie przyrządy lekarskie, które równie dobrze mogły być narzędziami tortur. Małe, nie dłuższe od paznokcia skalpele, wielkie rzeźnickie noże, niektóre z nich miały proste ostrza inne były zakrzywione. Haki, nożyczki, różnego rodzaju i wielkości, a także wiertarki, rurki, i strzykawki. Na każdym stolikach stały także opisane buteleczki z różnymi cieczami i metalowe miseczki.
Nie znalazła fartucha czy rękawiczek, dzięki którym nie ubrudziłaby się. Nie potrzebowała ich, nie bała się brudnej roboty.
     Zrzuciła pierwszą płachtę na podłogę. Na stole leżał wielki wilk z jej świata, miał długą i gęstą brązową sierść. Zęby miał splamione jej krwią, a między nimi zalegały jeszcze kawałki wyszarpniętego z jej barku ciała.
     Ludzcy naukowcy przebadali go, wiedziała że dokonali szczegółowej autopsji, ale kiedy stwierdzili że tylko rozmiary różnią go od zwykłego wilka, przestali się nim interesować i na nowo go poskładali.                Dziewczyna kazała poddać ciała, zabiegowi usuwania nanitów. W przypadku żywych organizmów zabijało to je. Basiory były już martwe, co nie wpływało na proces usuwania nanitów.
Nemain wzięła do ręki jeden z noży, miał on cienkie ostrze, które bez ceregieli wbiła w oko truchła wyciągając je razem z nerwem i czymś jeszcze. Małym urządzeniem, które przekazywało obraz tego co widział wilk, a także rozkazy dla niego, które pojawiały się w polu widzenia. Dzięki tym urządzeniom Ośrodek kierował większością mutantów i stworzeń podobnych do wilków, eksperymentów genetycznych wzmocnionych nanogenami. Nie nią. Wobec niej nie musiano stosować takich metod.
    Wrzuciła oko z podłączonym do niego urządzeniem do jednej z misek. Wydłubała oczy pozostałym dwóm wilkom, po czym wlała do miski ciecz z jednej z butelek. Stężony roztwór kwasu solnego.
    Do tego co zrobiła później nie potrzebowała żadnego z przygotowanych dla niej sprzętów. Wyszła z pomieszczenia trzymając w dłoni trzy metalowe strzykawki wypełnione srebrną cieczą.
   Wychodząc zatrzymała pierwszą osobę jaką mijała wracając do swojego pokoju, był to jakiś facet, naukowiec, nie trudziła się znalezieniem imienia w jego umyśle. Powiedziała mu tylko że ciała maja zostać spalone, narzuciła mu te myśl. On tylko pokiwał głową i poszedł wykonać jej polecenie.
    Będąc w pokoju przeciągnęła się. Była spięta od dłuższego czasu. Chociaż nie chciała się do tego przyznać, bała się kolejnych ataków, nie chciała okazywać przy nikim słabości. Brakowało jej także jej          Mistrzyni, wspólnych codziennych treningów i jej uwag. O to że źle postawiła stopę, nie wykorzystała okazji aby zadać cios itd.
    Potrzebowała odprężenia i zapomnienia. Żadne używki, narkotyki, alkohol, papierosy nie działały na nią. Ale było coś co sprawdzało się doskonale zamiast nich.


     Tego samego dnia, późne godziny nocne, Korytarze Providence/ Pokój Szóstego, Providence, Ziemia

    Powolnym krokiem przemierzała korytarze Providence, nie spieszyła się. Ludzie wszędzie są tacy sami, chcą władzy i pieniędzy, a kiedy je mają, chcą jeszcze więcej. Mężczyźni są niewolnikami swoich popędów, kobiety również, ale potrafią je kontrolować lepiej niż faceci, niektóre z nich potrafią je wykorzystywać do swoich celów.
    Nemain opanowała te sztukę do perfekcji, jedno spojrzenie, uśmiech i byli jej. Znała ich pragnienia co dawało jej nad nimi przewagę, nawet nie wiedzieli jak dużą.
    Zapukała. Drzwi otworzyły się niemal natychmiast z sykiem. Tym razem role się zmieniły, to Nemain przyszła do Szóstego a nie on do niej. Wiedział po co przyszła i chciał jej to dać. „ Faceci są tacy prości” - pomyślała, kiedy ten przyparł ją do ściany, jednocześnie blokując drzwi kodem, tak aby nikt nie mógł im przeszkodzić. Odnalazł jej usta i zaczął je żarliwie całować. Dziewczyna oplotła nogami jego biodra i przycisnęła do nich swoje, na co on jęknął. Jej bluzka szybko wylądowała na podłodze, podobnie jak marynarka i koszula Szóstego i reszta ich garderoby.

    Oboje potrzebowali miłości, chociaż jej namiastki, każde z innego powodu. Nie było w tym ani krztyny prawdziwego uczucia, którego potrzebuje każda żywa istota. Każde z nas chce być kochanym i kochać, ale to jest trudne w świecie pełnym nienawiści i bólu, kiedy nie możemy nikomu ufać. Dlatego zadowalamy się okruchem miłości, mówiąc że to prawdziwe uczucie, chociaż sami w to nie wierzymy, bo łatwiej jest znieść odejście kogoś kogo się nie kocha tak naprawdę, niż osoby którą darzy się uczuciem, kiedy ona ma to gdzieś.



Napisze tylko tyle że ostatni akapit może brzmieć ładnie, patetycznie czy coś, ale ja w to nie wierze. Dla mnie te słowa to szajs, bo miłości nie ma. To jest moje zdanie.

Sztyletnica z Selkii

4 komentarze:

  1. Sympatyczna ta jej mistrzyni. Wydaje mi się, że stosowanie pręgierza za spóźnienie się na trening to bardzo skuteczna metoda, zachęcenia uczniów do punktualności. Niektórym by się przydało ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, milutka muszę przyznać, raczej stosowanie bata, na pręgierzu się tylko wisi, ale takie wiszenie przez kilka godz czy dni pewnie też za fajne nie jest.

      Usuń
    2. Czasami lubię się poczepiać.

      Usuń