sobota, 25 kwietnia 2015

Ochłap. Epilog

    
Jak śpiewał pewien pan: " To już jest koniec..."

Witam was drodzy czytelnicy w dniu opublikowania Epilogu "Ochłapa", mam nadzieje że lektura tego opowiadania przysporzyła wam tak wiele radości jak mi pisanie go.

Ten rozdział dedykuję mojemu kotu , który ostatnio zaginął, Brucie lub Brutusowi, nazywałam go i tak i tak, dlaczego?, to już inna historia.
Brakuje mi ciebie. 
Nic nie wynagradza mi tej straty.




      Kilkadziesiąt godzin po ostatnich wydarzeniach  na Ziemi, Ameryka Północna, USA, Stan Oregon, Ziemia


     Dom rzeczywiście mógł przypominać świątynie, których zdjęcia widziała poznając kulturę tego świata. Dom był postawiony na planie kwadratu, jego ściany  były zbudowane przynajmniej z zewnątrz z wygładzonego i poprzecinanego srebrnymi żyłkami kamienia, który kiedyś był z pewnością biały. Teraz kolor zszarzał, a na ścianach pojawił się także mech i zeschłe pnącza jakiś roślin, które pięły się po kolumnach, które podtrzymywały zadaszenie nad podwójnymi drzwiami wyposażonymi w kołatkę z kształcie łba rogatego dem
ona.
     Dziewczyna obeszła dom dokoła, kilka wybitych okien, kompletnie zarośnięty ogród, jakaś szopa i jeszcze jeden budynek pewnie będący garażem.
     To miejsce miało pewną mroczną aurę, która się jej spodobała. Postanowiła wejść do środka, niestety musiała zrobić to oknem ponieważ drzwi nie otwierały się, sądziła że to wina przerdzewiałych zawiasów a nie chciała ona ich wyłamywać. Tak jak się mogła tego spodziewać, w środku wszystko co wartościowe zostało rozgrabione, pokoje pełne były kurzu i pajęczyn, w wielu pokojach znalazła ptasie gniazda i ślady obecności innych zwierząt.  Z ciekawości zeszła do piwnicy, gdzie miały odbywać się krwawe rytuały. Już przed domem czuła zapach starej krwi, teraz tylko nasilił się on, lecz smród pleśni, starej ziemi i niewietrzonego pomieszczenia prawie go maskował. Znalazła tam wiele wosku z wypalonych świec, kamień przypominający płytę nagrobną z siatką wyrytych w nim zawijasów, które tworzyły pewne wzory, nie wiedziała czy było to zamierzone działanie artysty czy czysty przypadek. Kamień pokrywała zakrzepła dawno krew, która odchodziła płatami, kiedy podrapała kamień. „Nic ciekawego”, stwierdziła i odwróciła się.
      Na kamiennych schodkach siedział bury kot, o dziwo był bardzo spokojny. Większość zwierząt albo uciekała, atakowała lub po prostu szalała kiedy się zbliżała, czuły drapieżnika. Tylko jedno zwierzę jak do tej pory ja tolerowało, koń, którego wcześniej musiała przekabacić aby się jej nie bał. Teraz na schodku siedział kot, po prostu patrząc na nią żółto-zielonymi oczami. Machał tylko końcówką ogona. Jak dziewczyna zauważyła był on już stary i wychudzony. Uszy miał postrzępione, a przez nosek przechodziła blizna. Zdziwiła się jeszcze bardziej kiedy zwierze się do niej zbliżyło, jak zauważyła utykało. Ukucnęła i pogłaskała go po łebku, a potem pod brodą.
      Jakiś czas później zauważyła że kot podchodzi do niej tak że go nie zauważa. Zaciekawiło ją to.
      Zwierze szybko przybrało na wadze i rozleniwiło się, a może było to spowodowane wiekiem, ale z domu wychodziło tylko załatwić potrzebę. Okazał się on dobrym informatorem o domu. Kot widział ludzi którzy przychodzili do domu w poszukiwaniu przygód. Wiedział także o ukrytym pomieszczeniu, którego nie znaleźli ludzie. Nemain szybko je odnalazła, chociaż kot znalazł inne przejście dla siebie. Był to chyba prywatny gabinet właścicielki domu, znalazła tam kilka powieści, książek traktujących o religiach różnych starożytnych kultur i istotach w jakie wtedy wierzono. A także coś co musiało być święta księgą spisaną przez te kobietę, dla ich kultu. Książki były średnio ciekawe, ale nie miała zbyt wiele do roboty więc je czytała.
      Przynajmniej co drugi dzień wychodziła na polowanie. Zwierzyna nie była byt różnorodna, ale jej to nie przeszkadzało. Jadła zarówno drapieżniki jak i roślinożerców. Dla kota zazwyczaj przynosiła zająca. Oczywiście przygotowywała dla niego mięso zanim mu je dała. Okazywał się miłym towarzyszem. Spała zazwyczaj w postaci zwierzęcej, noce stawały się coraz chłodniejsze. Zabiła ona deskami wybite okna jednak bez ogrzewania w domu i tak było chłodno. Nie przeszkadzało to jej, potrafiła utrzymywać odpowiednie ciepło ciała w ekstremalnych warunkach. Kot spał zazwyczaj z nią, szukając ciepła. Jego obecność była w jakiś sposób dla niej kojąca. Musiała stwierdzić że go polubiła, on ją także na swój sposób, jak mogła stwierdzić na podstawie obserwowania jego umysłu.



     Dwa dni po ostatnich wydarzeniach w Ośrodku, Baza Główna Ośrodka, Nowa Ziemia

     - Przeczytałaś raporty jakie ci przekazałam? – zapytał dyrektor
     - Tak. – odpowiedziała.
     - Czy wiesz czym jest metamorf  5?
     - Tak.
     - Rozumiesz po co zostałaś ściągnięta do Ośrodka.
     - Domyślam się.
     - To dobrze.
     - Za przeproszeniem Dyrektorze, mam pytanie.
     - Proszę pytać, ma pani do tego prawo.
       - Dlaczego do tego projektu zostałam wybrana właśnie ja? Czy nie lepsza byłaby osoba wcześniej już przeszkolona do tego zadania?
      Dyrektor  przewiercał ją wzrokiem, po czym przemówił.
       - Niestety nie mogę wybierać kandydatek. Ona sama je sobie wybiera.
       - Rozumiem.
      - Czy masz jeszcze jakieś pytania?
     - Nie.
    - W takim razie powiem ci po co kazałem ci tu przyjść. Przygotowujemy się do ostatniej fazy Planu, zostaniesz wysłana z odpowiednio przeszkolonym oddziałem, Mistrzynią i wybranym przeze mnie agentem do świata z którego pochodzisz. Odnajdziecie i sprowadzicie z powrotem Metamorfa 5. Wszystkie szczegóły przekaże ci Mistrzyni.
    



     Tydzień po ostatnich wydarzeniach na Ziemi/ 3 dni po ostatnich wydarzeniach opisanych powyżej (czas w światach alternatywnych jest liczony odmiennie), Budynek główny Ośrodka/ Gdzieś nad Trójkątem Bermudzkim/ Baza Providence,  Nowa Ziemia/ Ziemia

     Wszystko było już przygotowane, naukowcy stali za konsolami lub siedzieli przed komputerami podając kolejne dane pilotom i sobie nawzajem.
     Na Ziemię miało zostać wysłanych 25 żołnierzy z odpowiednim wyszkoleniem, trójka agentów wyższego stopnia , w tym Mistrzyni, Rebeka i Agent Szutowski, a także dwóch naukowców. Wszyscy mieli lecieć dwoma samolotami, wyposażonymi w doskonały system maskujący.
      Opierali się na założeniu że ludzie z Ziemi nie wykryją, lub nieszczególnie zaciekawi ich to że w pewnym oddalonym od czegokolwiek miejscu na Ziemi, na kilka sekund struktura molekularna świata zostanie zachwiana. Tym miejscem miał być trójkąt bermudzki. Mieli nadzieje że nie zostaną wykryci przez radary, zapewnić  im to miał specjalny sprzęt, jednak nie do końca wiadomo było czy podziała on na technologię ludzi z Ziemi. W razie czego byli uzbrojeni, zarówno żołnierze jak i samoloty. Jednak mieli za wszelką ceną unikać starć. Ich zadaniem było odnalezienie Nemain i powrót.
      Rozpoczęło się odliczanie. Rebeka siedziała z tyłu jednego samolotu razem z częścią żołnierzy. Samolot pilotował jeden z naukowców i żołnierz. Nadali oni komunikat o zapięciu pasów, co też wszyscy uczynili, a następnie powiadomiono ich o możliwości wystąpienia wstrząsów.
      Odliczanie dobiegało już końca. Z miejsca w którym ulokowani byli żołnierze obserwować można było przednią szybę. Samolot podnosił się aby wylecieć poprzez rozsuwany dach, znaleźli się ponad bazą, w powietrzu. Rebeka nie mogła obserwować okolicy, ponieważ byli zbyt wysoko, widziała tylko jasne niebieskie niebo i kilka białych puchatych obłoków, które zaczęły falować jak powietrze nad mocno rozgrzana blachą. Szybko zbliżali się do portalu. Wszyscy wydawali się być spokojni, jakby robili to już wcześniej setki razy, chociaż dla wszystkich oprócz kobiety był to pierwszy raz, ona i tak nic z tego nie pamiętała.
      Wbili się w falujące powietrze. Wydawało się jej że czas zwolnił. Maszyna jakby napotkała opór, poczuła że jej plecy odrywają się na kilkanaście centymetrów od oparcia fotela, i wracają do poprzedniej pozycji niezwykle wolno, liczyła sekundy, przy piątej nagle wróciły na miejsce. Zatkały się jej uszy i poczuła chwilowy lecz dotkliwy ból głowy z tyłu czaszki. Niebo było zasnute gęstymi chmurami. Najwyraźniej zbierało się na sztorm. Przeszli.
                                                                 ***

        - Chce porozmawiać z Dyrektorem Providence – powtórzyła dobitnie powtarzając każde słowo.
       Była już zirytowana. Wiedziała że jej podstawiony sobowtór zwolnił się z Providence, co teraz przeklinała. Nie miała wolnego wstępu do bazy a głupek pilnujący wejścia nie chciał jej wpuścić. Rozumiała to, w końcu do baz wojskowych też nie mógł wejść każdy kto chciał. Drugi agent rozmawiał z kimś na boku przez krótkofalówkę. Podszedł do nich.
        - Może pani wejść – powiedział – Czy ma przy sobie pani broń? – zapytał.
        Rebeka przeniosła na niego spojrzenie swoich zielonych oczu, a on cofnął się mimowolnie o krok.
        - Nie. – powiedziała po chwili.
       Szybko wydano jej tymczasowa przepustkę. Dostała też eskortę, w postaci agenta ubranego w czarny kombinezon połączony z maską na twarz i ciemnymi googlami. Nie widziała ni skrawka jego skóry, czy czegokolwiek co mogłoby jej powiedzieć że jest człowiekiem. Nie musiała mu jednak zdejmować maski aby wiedzieć że nie kryje się pod nią żaden żywy organizm. Wiedziała także że nie kierują się do gabinetu, chociaż Czarny Rycerz mogła przenieść je do innej części budynku.

        Kilka minut wcześniej, Baza Providence, Ziemia

        Nagłe odejście Rebeki z początku Szóstego wkurzyło. Był na nią zły, że postanowiła odejść zrobiła to tak niespodziewanie. Potem pojawiła się tęsknota i żal, że nie zrobił nic aby ją zatrzymać, chociaż wiedział że nie mógł nic zrobić. Nie spotykali się zbyt często w ciągu pięciu lat od których Providence istniało, te spotkania zawsze miały charakter czysto zawodowy. Razem byli opiekunami Rexa, którego rodzice brali udział w projekcie nanitów, zginęli w wybuchu. Jak się okazało  rodziciele wszczepili mu wersje nanitów która potrafiła leczyć inne, Rebeka próbowała  odtworzyć je, aby pomóc swojej siostrze. Wiedział że tylko dlatego pracuje w Providence. Nigdy mu się nie zwierzała ale to wiedział, kiedyś znalazł w jej laboratorium leki. Kolorowe pigułki w pomarańczowych opakowaniach, podobne zawsze były w jego domu, łykała je jego matka zazwyczaj popijając wieczorną szklaneczką sherry. Nie uchroniło jej to przed depresją i samobójczą śmiercią.
      Kiedy zobaczył małe plastikowe pomarańczowe opakowania chciał wyrzucić ich zawartość do zlewu, pierwszy raz od bardzo długiego czasu naprawdę się bał. Musiał zmusić się aby odłożyć je na miejsce i wyjść. 
       Długo czasu minęło zanim zrozumiał że czuje coś więcej do Rebeki. Tłumił on przez długi czas te uczucie w sobie i spychał je tak głęboko jak tylko zdołał. Pierwszy, mężczyzna który przygarnął go, wyszkolił i dał nowe życie, nauczył go że ma być silny. Nie chodziło mu tylko o siłę fizyczną, ale także wewnętrzną. „Morderca nie ma przyjaciół ani rodziny, nie czuje strachu, nie okazuje emocji. To wszystko cię ogranicza Szósty, kiedy pozbędziesz się wszystkich ograniczeń, będziesz naprawdę dobry w swojej robocie” – zwykł mawiać Pierwszy.
        Teraz kiedy Rebeka była daleko zrozumiał co do niej czuje. Więcej niż wcześniej myślał o niej, rozpraszało go to podczas ćwiczeń, oraz misji. Jednocześnie trenował coraz więcej aby o niej zapomnieć. Próbował także jej szukać, uruchomił swoje dawne kontakty, jednak Rebeka jakby zapadła się pod ziemię. Nikt nie potrafił jej zlokalizować.
       Obawiał się tego że nie żyje. Wiedział o tym co działo się na najniższych poziomach Providence i miał to gdzieś. Podobnie jak Rebeka on również był szantażowany przez Zarząd, ktoś go wsypał, udało mu się uciec z obławy, ale FBI wysłało za nim list gończy. Ciągłe zmienianie tożsamości i miejsca pobytu nie było dla niego niczym nowym, ale to że był ścigany nie pomagało mu. Zarząd obiecał mu pomóc, a Szósty przystał na te propozycję. Zaczął prace w Providence, niedługo po jego powstaniu. Został oczyszczony z wszelkich zarzutów, jednak nie przestał zabijać na zlecenie. Zmieniło się tylko to że teraz mordował dla Zarządu, resztę zadań jak łapanie E.V.O było tylko przykrywką.  
       Takie życie nigdy mu się nie podobało. Nie chciał być szantażowany i zależny od Zarządu. Szukał sposobu aby uwolnić się od nich, uciekał i ukrywał się. Sądził że poukrywa się jakiś czas, do póki nie zapomną o nim. Jednak nie było to takie łatwe jak mu się zdawało, właściciele organizacji byli wysoko postawieni i mieli bardzo rozległe kontakty. Mieli także obciążające go dowody na podstawie których zostałby skazany na kilkakrotne dożywocie.
       Zarząd nie pozwoliłby dobrowolnie komuś kto wie o nielegalnych eksperymentach, tak po prostu odejść. Nadal mogli ją szantażować, możliwe że gdzieś ją przenieśli. Nadal przetrzymywali jej siostrę. Obawiał się jednak że kobieta nie żyje. Nie wysłano jego aby ją zabił, ale nie wiedział czy jest jedynym mordercą Zarządu.
        Był na Sali treningowej kiedy jego komunikator lekko zawibrował informując go że ktoś chce coś mu przekazać. Nacisnął przycisk aby usłyszeć głos. To była Czarny Rycerz. Rozkaz był jasny i prosty zawierał mało informacji ale wystarczająco jak dla niego.
        - Obiekt znajduje się w wschodniej części budynku, kieruje się do zachodniej. To ma być czysta i cicha robota, żadnych świadków, w razie konieczności zabij kogo będziesz musiał. Cel ma zostać osiągnięty za wszelką cenę. Masz zabić doktor Rebekę Holiday. Skontaktuj się ze mną kiedy skończysz, zajmę się ciałem. – to był koniec komunikatu.
         Zacisnął szczęki i ręce. Był wściekły, nie na Czarnego Rycerza, ale na Rebekę, że dała się zwabić w pułapkę. Schował miecze i wyruszył do wschodniego skrzydła.


         Jej twarz znał każdy agent i naukowiec który został wcielony do Providence kiedy na dyrektorskim stołku siedział Biały Rycerz, taka już Rebeka była. Dziwnie charakterystyczna, no i zajmowała wysokie stanowisko w Providence. Była głównym naukowcem tej organizacji. Jej nagłe odejście rozbudziło wiele dyskusji. Teraz wróciła, kilka osób może mogłoby ją rozpoznać, ale musiałby podejść blisko, ponieważ nie przypominała już dawnej pani doktor. Nie była już nią. Teraz była żołnierzem.
        Ubrana była w jednoczęściowy mundur w kolorach szarości i granatu, a także czarne kozaki na płaskiej podeszwie, tłumiące kroki. Strój zawierał wiele ukrytych kieszonek i zaczepek dla broni. Na lewym ramieniu miała wyszyty symbol Ośrodka, piramidę w środku której znajdowało się oko. Maska zakrywała dolna część jej twarzy, z nad której chłodno patrzyło dwoje zielonych oczu.
        Rzeczywiście znajdowała się we wschodnim skrzydle, ale szybko kierowała się do zachodniego, z tamta mogła dostać się na niższe poziomy. Nie przejmowała  się kamerami, darowała sobie ich wyłączanie czy próby nie znalezienia się w ich obiektywie. Byłby to zbędny wysiłek i marnotractwo czasu. Bez wahania strzelała do każdego kogo napotkała na swojej drodze, agenta czy naukowca. Używała pocisków które wprowadzały postrzelonego w stan głębokiego snu na czas od 6 do 8 godzin. Działanie środka zależało od masy ciała i metabolizmu. Jak na razie wszystko szło jak należy. Jednak była przygotowana na komplikacje.
         Wyrzuciła stary magazynek i w jej dłoni zmaterializował się nowy, wypełniony kolejnymi pociskami. Wcześniej była ciekawa działania srebrnych bransolet Nemain, ale teraz już jej to nie obchodziło. Tworzyły broń, taka wiedza o nich jej  wystarczała.
         Spojrzała za siebie. Na ziemi leżało dwóch naukowców i żołnierz. Nie zdążył nawet sięgnąć po broń. Nie rozumiała jakim cudem takie ślamazarne istoty łapały E.V.O. Nie poświęcała temu widokowi większej uwagi, odwróciła się, domyślając się że kogoś tam zastanie. Ostatnio nauczyła się rozpoznawać różne komunikaty, które bardzo jej pomagały. Można by to nazwać szóstym zmysłem i może tym właśnie to było.
       Z bronią w jednej dłoni i magazynkiem w drugiej odwróciła się. Żwawym krokiem zbliżał się do niej agent Sześć. Jego zamiary wydawały się jej proste, chociaż nie obnażył jeszcze swoich mieczy. Nie doceniał jej, chociaż była to jedna z pierwszych zasad jakie wpoiła jej Mistrzyni. Może jego nauczyciel był inny, albo Szósty był zbyt pewny siebie.
       Załadowała broń, tym razem nie były to pociski z substancją usypiającą, nie dla niego. Ona doceniała swojego przeciwnika. Zatrzymał się gdy wycelowała w niego. Znajdował się jakieś 10 metrów od niej. Był spokojny i opanowany, może nawet trochę ponury, jak zwykle kiedy widywała go przez ostatnie 5 lat. 
        Nie strzeliła bo zaczął mówić.
       „ Jedno słowo może zażegnać konflikt, a jeden pocisk rozpętać wojnę. Musisz wiedzieć kiedy używać słowa a kiedy pocisku.” Zawsze miała doskonałą pamięć, ta nauka pojawiła się w jej myślach niespodziewanie. Kobieta dała sobie sekundę na jej przemyślenie.
       Ten czas wykorzystał agent Sześć aby zacząć zdanie:
       - W coś ty…
      Nie skończył go jednak. Kobieta nacisnęła spust.
      Agent Sześć za nic nie dostał swojego tytułu szóstego najgroźniejszego człowieka na Ziemi. W ułamku sekundy wyciągnął miecze i uskoczył przed pierwszą kulą następną chciał odbić mieczem, jednak ku jego zgrozie ostrze podarowane mu przez jego mistrza pękło. Nie miał czasu na ratowanie drugiego, którym miał zamiar dokonać tego samego. Tamte też upadło w dwóch kawałkach na ziemię. Zostały wystrzelone tylko trzy pociski, po czym nastąpiła przerwa, krótka, było to kilka sekund. Jakby kobieta zastanawiała się czy strzelać dalej. Zdecydowała aby to zrobić. Lecz znajdował się teraz znacznie bliżej jej, dodatkowo chybiła.
       Był zły, więc nie był zbyt delikatny. Rebeka rzuciła broń kiedy znalazł się zbyt blisko i spróbowała dźgnąć go sztyletem, który pojawił się w jej dłoni  z nikąd. Złapał jej nadgarstek i uniknął kopnięcia w kolano, wykręcił jej dłoń za plecy. Nie wypuściła ostrza i nie wydała żadnego dźwięku, spróbowała go zranić, udało się jej ale było to niegroźne skaleczenie. Wykręcił jej rękę mocniej niemal ja łamiąc. Syknęła z bólu i ostrze upadło na podłogę, odkopnął je na wszelki wypadek i przytrzymał ją kiedy znów próbowała się wyrwać. Ból najwyraźniej nie działał na nią, walczyła z nim jak rozjuszona kotka, która za wszelką cenę chce uciec. Zachowywała się przy tym bardzo cicho.
       - Uspokój się – wywarczał, opanował się już trochę i nie chciał zrobić jej krzywdy, jednak było to trudne ponieważ kobieta szarpała się. Dodatkowo była wyjątkowo silna jak na swoje rozmiary. Szósty przewyższał ja niemal o głowę i regularnie ćwiczył, a z trudem udawało mu się ją utrzymać.
       - Chce ci pomóc. – powiedział
      W końcu udało się jej wyrwać te rękę która nie była wykręcona na plecach, uderzyła go w splot słoneczny łokciem najmocniej jak potrafiła. Szósty wypuścił gwałtownie powietrze z płuc i chcą nie chcąc musiał się schylić. Rebeka odskoczyła natychmiast.
       - Nie wierzę ci. – powiedziała, całkiem spokojna. Maska zsunęła się z jej ust.
      Obserwowała bacznie jak agent się prostuje. W duchu uśmiechnęła się z satysfakcją, mogła się założyć o spora sumę że przez chwile widziała na jego twarzy grymas bólu lub może niezadowolenia.
       - Dlaczego nie słuchasz rozkazów tego kto ci płaci zabójco? – spytała, te pytanie kompletnie zbiło Szóstego z pantykału.  Jednak na wszelki wypadek nie stracił czujności, nie wiedział co może strzelić Rebece do głowy. Rozumiał że mu nie ufała, ale nie miał czasu aby ja przekonać że nie chce jej zabić. Byli obserwowani, Czarna z pewnością szybko interweniuje widząc jak wydarzenia się rozwijają.
       - Co ty wyprawiasz? – spytał zamiast odpowiedzieć na jej pytanie.  Z pewnością pił do tego że niewiadomo jakim sposobem włamała się do budynku Providence i zostawia za sobą dziesiątki ludzi, którzy z daleka mogą wyglądać na martwych.
       Uśmiechnęła się, ciągle go obserwując, jakby wiedziała coś czego on nie wie i nie zamierzała podzielić się  z nim tą informacją.
       - Długo by mówić – powiedziała – A teraz mam dla ciebie dobrą radę. – ciągnęła dalej – Uciekaj z Providence, zaszyj się gdzieś. Za kilkadziesiąt minut do FBI, sekretarza obrony i prezydenta dotrą bardzo interesujące informacje o działalności Providence. Zarząd przestanie istnieć. – mówiła szybko, ale spokojnie, miała mało czasu a jakoś musiała się go pozbyć. Walka nie wchodziła raczej w grę, kilka miesięcy szkolenia z Mistrzynią i technologią w jaką ją uzbrojono może nie wystarczyć do walki z Szóstym.
       Nagle poczuła coś jakby nacisk na głowę, tylko że czuła to wewnątrz głowy. Tak naprawdę była to tylko jej wyobraźnia. Wiedziała co to, ktoś próbował skontaktować się z nią poprzez telepatię. No tak jej komunikator leżał na podłodze, musiał wypaść jej z ucha podczas szarpaniny.
       Jedną z pierwszych rzeczy jakie jej nauczono było blokowanie myśli, było to konieczne ze względu na mutanty które potrafiły to robić, w ten sposób mogłyby poznawać różne informacje których znać nie powinny. Stosowane także małe urządzenia które blokowały dostęp do myśli, teraz jednak nie miała tego przy sobie. Musiała zaryzykować i wpuścić telepatę aby przekazał wiadomości między nią a resztą.
       Nie musiała formułować zdań, wystarczyły obrazy i uczucia, w ten sposób oni szybciej mogli dowiedzieć się co się działo.
       Usłyszała w głowie głos Nemain, Mistrzyni i reszta grupy musiała w końcu ją odnaleźć.
       „ Skalibruję twoją bransoletę, on ci się przyda. Będziesz musiała się zbliżyć, dostaniesz strzykawkę z płynem, zaufaj mi, będę kierowała twoim ciałem. Mistrzyni ci o tym mówiła, zachowaj spokój i się nie opieraj, to potrwa kilkanaście sekund.”
        Ciągle go obserwowała z napiętymi mięśniami, gotowa na obronę w razie konieczności. Kontakt trwał tylko kilka sekund, myśli są niezwykle szybkie. Poczuła ciężkość w całym ciele, jakby przebyła ciężki trening. Te uczucie stopniowo zanikało, aż niemal przestała czuć swoje ciało.
        „ Po tym co jej zrobiono o mało nie oszalała. Nie wiem co jej zrobiono, ale wiem że jej umysł nie wytrzymywał natłoku tych zdolności jakie w niej zaszczepiono. Potrzebuje nas abyśmy dzielili z nią jej szaleństwo. „
        „ Ona ciągle próbuje wyrwać się z pod jarzma ludzi. Na początku będzie próbowała zdobyć nad tobą kontrolę, aby odzyskać wolność, nie pozwól jej na dostanie się do twojego umysłu”
        „Pamiętaj że nie jest człowiekiem i czasem to co robi, jest dziwne i irracjonalne, ale pamiętaj że będzie dbać o ciebie na swój sposób. Jesteś jej potrzebna, więc nie będzie cie zbytnio narażać. Musisz jej ufać…”
        Nauki Mistrzyni przepływały przez jej myśli i znikały. Teraz tylko umysł należał do niej, ciało należało do Nemain. Widziała jednak co się dzieje. Z nieprawdopodobną szybkością i siłą rzuciła się na niego i przydusiła jego szyję dłonią. W okularach mężczyzny, widziała swoją spokojna twarz, kompletnie bez emocji. Szarpał się, ale trzymała go mocno. Wbiła igłę w kawałek szyi wystający jej między palcami i wtłoczyła błękitny płyn do krwioobiegu mężczyzny. Jego ramiona, próbujące oderwać jej rękę od jej gardła opadły wzdłuż tułowia.
      Ciało należało już do niej. Zeszła z niego. Oddychał, czyli żył. Zanim Nemain odeszła kazała jej zaczekać, a ona straciła już dosyć czasu. Nie wiedziała co było w strzykawce, która już zresztą zniknęła. Po niecałej minucie facet wstał musiał oprzeć się o ścianę aby nie upaść
       „ Będzie słuchał twoich rozkazów” – usłyszała ponownie głos Nemain.
       Mógł się jej później przydać.
       - Choć – powiedziała.
       Bez słowa poszedł za nią. Znów strzelała pociskami z trucizną. Tyle że teraz truchtała aby nadrobić stracony czas. Po drodze natknęli się na większy oddział żołnierzy, zostawiła to Szóstemu. Z zachodniego skrzydła dotarła do najniższego poziomu nadziemnej części Providence. Znajdowało się tam potocznie nazywane Zoo Pupilków gdzie obserwowano łagodne E.V.O w warunkach naturalnych. Na tym samym piętrze znajdowały się także najgroźniejsze okazy ofiar przemienionych przez nanity, do których zaliczano także siostrę Rebeki, którą ta postanowiła zabrać z Providence zanim rząd zacznie działać.  Kobieta uznała to za osobistą zemstę i zaprogramowała pewien komputer w kafejce internetowej aby wysłał odpowiednie pliki do komputerów kilku osób, które tylko czekały na powód aby Providence stało się organizacja rządową.
        Będąc już na dole, po wyeliminowaniu strażników musiała kilkakrotnie zastosować łamacz kodów, ponieważ na wypadek ucieczki niebezpiecznych E.V.O niektóre korytarze były odcięte od reszty budynku. Wiedziała jak dojść do pomieszczenia gdzie znajdowała się jej siostra, była tam już kilka razy.
         Drzwi wyposażone były w zamek który otwierał odpowiedni kod, który podobnie jak inne otwierające drzwi, został zmieniony. Nie zamierzała jednak na razie otwierać zbrojonych wrót. Siostra nie poznałaby jej, ponad to zaatakowałaby ją.  Do środka można było coś wrzucić, dzięki zamontowanej w drzwiach szufladce. Tak podawano jej jedzenie. Ona miała zamiar uśpić ją wrzucając do środka granat z środkiem usypiającym.
         Kiedy upewniła się że Beverly śpi, otworzyła drzwi. Ominęła śpiące monstrum i podeszła do ściany znajdujące się naprzeciw drzwi. Otwartą dłonią pogładziła zbrojoną ścianę. Była oczywiście zimna, gładka i twarda.
         Odwróciła się i spojrzała na swoją siostrę, potwora. Wielkie monstrum przypominające pająka o głowie przypominającej ludzką, trochę spłaszczoną, o twarzy i ciele porosłym krótką granatową szczeciną. Ośrodek zainteresował się nanitami, chciał mieć okaz do badań.
        „ Dlaczego zaproponowała do tego swoją siostrę?” – zapytała sama siebie.
        Chciała ją mieć blisko siebie? Chciała ją chronić, nie miała pojęcia co zrobi z nią rząd kiedy rozpracują Providence. Chciała ją uwolnić, a tak naprawdę skazała ją na to aby nadal była przetrzymywana.
        Pokręciła głową. „ Im mniej czujesz tym lepiej. Porzuć wszystko i wszystkich z swojego poprzedniego życia. Zapomnij o tamtym świecie, tak będzie ci łatwiej.”
        Było już za późno, na jakiekolwiek działania zapobiegawcze. Oczyściła głowę z wszelkich myśli niezwiązanych z zadaniem. W jej dłoni pojawiło się urządzenie o kształcie walca, miało około 40 centymetrów długości i 5 średnicy. Przekręciła pałkę w dłoniach, co poskutkowało tym że na jednym jej końcu pojawiły się trzy ostrza, z drugiego końca wysunęła się osłoniona przeźroczysta osłoną część, w której środku znajdowała niebieska lampka rzucająca niebieskie światło. Wbiła ostrza w podłogę jakieś 15 centymetrów powyżej głowy stwora. Podobnie zrobiła z kolejnymi trzema urządzeniami. Umieściła je tam aby były wierzchołkami prostokąta na tyle dużego aby zmieściły się w nim stwór i ona.
         - Jestem gotowa do przejścia – powiedziała na głos, zanim uświadomiła sobie że nie ma komunikatora. Jednak Nemain ją usłyszała.
        „ Weź ze sobą zabójcę. Ośrodek chce jeden okaz organizmu z nanitami po i przed przemianą.”
        „ Nie ma go ze mną” – odpowiedziała
        „ Zaraz będzie” – zapewniła dziewczyna.
        Po czym poczuła że opuściła jej umysł.
        Pozostawiała za sobą otwarte drzwi, nie traciła czasu na ich ponowne kodowanie. Nie musiała czekać długo. Niecałą minutę później w pomieszczeniu znalazł się agent Sześć. Poinformował ją że zbliża się do nich złożony z kilkunastu członków oddział żołnierzy rekrutowanych przez Czarnego Rycerza.
        Wszystko było już gotowe. Jej pozostało tylko aktywować urządzenia. Kiedy to zrobiła, zatkały się jej uszy, poczuła wstrząsy jak przy niewielkim trzęsieniu ziemi i zrobiło się jej niedobrze.
        Kiedy wstrząsy ustały otworzyła oczy, chociaż było to trudne. Była bardzo zmęczona, bolała ją głowa, światło raziło jej oczy i ogólnie rzec biorąc czuła się fatalnie. Czuła że ktoś obraca ją na lewy bok, aby nie zadławiła się w razie gdyby miała wymiotować. Słyszała spokojne głosy, jeden z nich wydawał rozkazy był to najprawdopodobniej agent Szutowski kierujący całym zadaniem w innym wymiarze. Inne potwierdzały ich przyjęcie lub coś uzgadniały. Nie miała siły na zachowanie świadomości. Uległa kuszącej perspektywie odpoczynku.
       

         Kilkadziesiąt minut później, gdzieś nad strefą powietrzną Ameryki Północnej, samolot Ośrodka, Ziemia

        Z tego co jej powiedziano, była nieprzytomna przez krótki czas, jednak dostatecznie długo aby wszystkie skutki uboczne podróży w przestrzeni minęły. Normalnie jej ciało nie doszłoby tak szybko do stanu normy, ale Ośrodek miał niezwykle zaawansowany sprzęt medyczny, który szybko ją ustabilizował.
        Składała właśnie raport agentowi Szutowskiemu:
        - Wykonywała zadanie zgodnie z poleceniami. Wszystko szło dobrze do póki nie wysłano, zabójcy. Jest lepiej wyszkolony ode mnie ale nie wykazywał zbytniej agresji, mimo wszystko nie ufam mu.  Nemain pomogła mi go chwili unieszkodliwić i zasugerowała nie zabijanie go w razie gdybym potrzebowała później pomocy wyszkolonego wojownika. Kierowałam się do skrzydła zachodniego z którego można dostać się do najniższych poziomów bazy Providence. Dostałam się tam bez większych trudności i dokończyłam zadanie.
        - Pracowałaś dłuższy  czas z agentem… Sześć. Co możesz o nim powiedzieć? – spytał Szutowski
        - Niestety niewiele. Nie znam jego tożsamości, wieku. Nie wiem czy ma rodzinę, ani w jakich okolicznościach został wyszkolony na płatnego zabójcę, czy też dlaczego pracował dla Providence. Wiem to że jest uważany za szóstego najgroźniejszego człowieka świata, nie wiem na jakich podstawach został stworzony ten ranking. Nie używa broni palnej, tylko białej. Słuchał rozkazów Providence. Jest niezwykle powściągliwy w okazywaniu uczuć. Sądzę że jest doskonałym wojownikiem, o ponadludzkich wręcz zdolnościach. Odbił lub robił uniki przed wystrzelonymi przeze mnie kulami.
        - Czy masz jakieś podejrzenia co do tego dlaczego nie zabił cię, kiedy miał ku temu okazję?
        - Nie.  – odpowiedziała krótko i zgodnie z prawdą.



        Kilka minut później, Przestrzeń powietrzna nad Ameryką Północną, Ziemia, samolot Ośrodka, Ziemia

         Poczuła to Rebeka i wszyscy przebywający na jednym z samolotów. Pojedynczy wstrząs. Nie spodziewali się ataku, jakichkolwiek służb rządowych czy Providence. Zakłócali wszelkie radary i urządzenia które mogłyby określić położenie samolotów Ośrodka. Maszyny były także niewidoczne dla samolotów przelatujących w ich pobliżu. Nie były do końca niewidoczne, ale wtapiały się w otoczenie.
         Nikt nie wpadł w panikę, byli to przeszkoleni żołnierze. Każdy zachowywał się spokojnie, jakby nic się nie stało, a jednak byli czujni. Kobieta podeszła do kokpitu, z kąd kierowano samolotem, był on umiejscowiony w dziobie urządzenia.
        Szutowski i Mistrzyni znajdowali  się w drugim samolocie. Na tym na którym przebywała Rebeka, ona rządziła, dlatego to ona podeszła do pilotów aby zapytać co to było.
       W odpowiedzi pokazali oni jej nagranie z zewnętrznych kamer. Pokazywały one coś, krótko mówiąc, dziwnego. Na górze samolotu znajdowała się jakaś dziwna czarno-czerwona masa, która była w ciągłym ruchu. Patrząc na nagranie, miała nadzieję że tylko się jej to  wydawało, ale widziała jak z tej masy jakby próbują się wydostać różne stwory. Widziała ludzkie ręce próbujące opuścić te substancję, a także coś w rodzaju wilczego łba, potem kręgosłup, który na jej oczach oblekał się mięśniami. Widziała też oczy, było ich wiele, niektóre były ludzkie o czym świadczyła biel ich gałek, dzięki czemu  były doskonale widoczne, u niektórych ciało szkliste miało inne kolory, często zielono-żółte świadczące o tym że te należały do zwierząt.
        - Co to jest, do jasnej cholery? – zapytała, zapominając o użyciu angielskiego z Nowej Ziemi.
        Poprawiła się natychmiast.
        Odpowiedz uzyskała od Mistrzyni.
        - To M-5. – powiedziała krótko.
        Ciągle patrzyła z mieszaniną przerażenia i fascynacji na ekran, który nadal pokazywał czarno-czerwoną masę, która wydawała się być przyczepiona do kadłuba statku, ponieważ mimo wielkiej szybkości  z jaką samolot przecinał powietrze, nie zsuwała się ona z kadłuba, ale była w ciągłym ruchu. Z dziwnej substancji niemal całkowicie wychynął koń, nie był taki jak na Ziemi, miał lekko zakrzywione w tyłu rogi wyrastające obok uszu. A także nogi bardziej podobne do drapieżnika  niż roślinożercy, z krótkimi palcami porośniętymi krótka sierścią koloru zaschniętej krwi, uzbrojone w pazury. Kobieta widziała tłów zwierzęcia i jego łeb, zad i tylnie nogi spoczywały w przedziwnej masie. Próbował się on z niej wydostać i nawet nieźle mu szło. Pozostała mu już tylko ostatnia noga. Zwierze rozpaczliwie próbowało się wyrwać, stało niepewnie na trzech nogach, jego grzywa poruszała się targana wiatrem. Jednak coś się stało, czarna substancja zaczęła pełznąć w górę po nogach konia zmuszając go najpierw do tego aby ukląkł na przednich nogach a potem aby upadł na bok. Potem zniknął, wtopił się znów w bezkształtną masę z której ciągle coś próbowało się wydostać.
       Odeszła od monitora, nie chciała tego więcej oglądać. Poczuła obrzydzenie i przerażenie. Czym to było? Czym była Nemain? Poczuła lekki ból głowy umiejscowiony w tyle czaszki, który szybko minął. Uspokoiła się i odzyskała równowagę.
        Znów podeszła do pilotów, podała im współrzędne geograficzne i kazała się tam kierować. Nadała komunikat do drugiego samolotu, powtórzyła współrzędne i tyle. Potem usiadła w fotelu i nie myślała już o niczym ważnym. Pozwoliła swoim myślom swobodnie dryfować.
        - Za chwilę lądujemy. – powiedział jeden z pilotów. Usłyszała to jednak jej mózg się wyłączył, tak to mogła nazwać, chociaż wiedziała że coś takiego jest możliwe jedynie po śmierci. Nie myślał o niczym, pewnie patrzyła pusto w przestrzeń.
        - Zapnij pasy – powiedział jej męski głos dobywający się z przestrzeni powyżej jej. To ją rozbudziło. W pierwszej chwili chciała jak najszybciej wstać i przyjąć pozycję do obrony, ale niemal równocześnie, uświadomiła sobie że Szósty nadal jest pod wpływem substancji która została mu wstrzyknięta. Nie rozluźniła się jednak. Nie ufała mu.
        - Tobie radziłabym zrobić to samo. – powiedziała beznamiętnie
        Obserwowała go  do póki nie zajął swojego miejsca. Potem zapięła pasy. Wylądowali w jakieś 15 później.
        Teraz byli odsłonięci, każdy mógł ich namierzyć i zaatakować. Jednak zabezpieczyli się wiedząc że coś takiego będzie miało miejsce. Rozkazy były wydawane przez nią, Mistrzynie i agenta Szustowskiego. Zadaniem grupy Rebeki  składającej się z niej samej i jeszcze 4 żołnierzy, było rozmieszczenie nadajników, Szutowski i Mistrzyni mieli zostać tam gdzie wylądowali, w pobliżu jakiegoś bardzo starego domu, i pilnować tam wszystkiego.
          Jej grupa szybko opuściła samolot. Wiedzieli co mają robić. Szybko rozbiegli się w różnych kierunkach. Mieli ustawić nadajniki około kilometra  od miejsca gdzie wylądują. Kobieta  zauważyła że na dachu samolotu z którego wyszła stoi postać w starodawnym płaszczu, który zakrywał cała jej postać, łącznie w głową. Choć wiatr był lekki, peleryna poruszała się. Pokręciła głową, odwróciła się i pobiegła w las, miała swoje zadanie. Poruszała się szybkim truchtem, mogłaby tak biec godzinami, takie tempo nie męczyło jej poddawanego ostatnio ciężkim treningom ciała. Szybko dotarła do miejsca, które z reszta jak każde inne było dobre na wbicie w ziemię nadajnika.
          Urządzenie przypominało te użyte przez nią w Providence do przetransportowania siebie i E.V.O do samolotu, przynajmniej do czasu kiedy miała je w dłoni. Po wbiciu w ziemię jednego z końców pałki, ta wydłużyła się do rozmiarów włóczni, a na jej końcu pojawił się nieznany jej przeźroczysty minerał, po chwili zaczął emitować zgniło zielone światło. Szybko oddaliła się. W biegu zameldowała o tym że zamontowała urządzenie.
         Kiedy dotarła z powrotem na miejsce gdzie wylądowali, na przestrzeni jaka została pomiędzy dwoma samolotami, stał obelisk. Miał on około 10 metrów wysokości i metra szerokości  krawędzi. Szczyt zwieńczony był podobnym kryształem co nadajnik, tyle że większym, ten także emitował te dziwne zgniłe światło. W pobliżu obelisku stali naukowcy których zabrali ze sobą, obaj mieli w rękach przenośne komputery najnowszej generacji i spoglądali to na ich ekrany to na urządzenie, po którym zaczęły skakać małe błyskawice. Jednak oni nie wydawali się tym przejęci. Więc i Rebeka się tym nie martwiła. Światło zaczęło pulsować. Przybrało także na sile. W powietrzu unosił się zapach podobny jak ten po deszczu, mieszał się on z wonią lasu.
         Wyładowania na powierzchni obelisku powtarzały się coraz częściej. Teraz kobieta zauważyła kilka grubych kabli połączonych z obeliskiem i pięcioma pałkami, podobnymi do tych jakie umieścili w odległości  około kilometra od polany na której wylądowali.
          Po chwili z obelisku wystrzelił słup zgniłozielonego światła. Stało się ono zbyt jasne aby na nie patrzeć, kobieta odwróciła wzrok. Blask zaczął przygasać kilka sekund później, wtedy znów spojrzała na obelisk.  Nie emitował on już światła, ale nadal przeskakiwały po nim niewielkie wyładowania elektryczne. Patrząc na urządzenie wydawało się jej także że powietrze faluje, jak nad rozgrzaną blachą wystawioną na słońce, tworząc  pole siłowe, wokół obelisku, cos podobne ale oczywiście o wiele większego rozciągało się nad ich głowami. Gdyby teraz ktoś próbował  uruchomić samolot i odlecieć rozbiłby się o niewidzialną barierę, podobnie stałoby się z czymkolwiek co chciałoby się dostać z zewnątrz.


          Wszystko było zamazane. Szóstemu czasem udawało mu się zobaczyć coś wyraźniej ale raczej nie widział nic konkretnego, tylko  plamy różnych odcieni szarości i brązu. Nie wiedział gdzie jest. Czasem wydawało mu się że słyszy jakieś rozmowy, ale nie widział nikogo i nie mógł rozróżnić słów. Czuł zapach pleśni i kurzu, ale nie miał pewności czy naprawdę to czuł, czy to tylko mózg płatał mu figle. Nie był pewny niczego. Równie dobrze mógł śnić co być przytomnym. Nie odróżniał jednego od drugiego.
           Jedna z plam w jego polu widzenia poruszyła się. Próbował skupić na niej wzrok, bolało, ale on nie zważał na to. Postać znajdowała się bardzo blisko niego, mógłby ją pochwycić, złapać za ubranie, sprawdzić czy jest prawdziwa, ale nie mógł się poruszyć, ale czuł dotyk. Ktoś robił coś z jego ręką. Próbował ją wyszarpnąć, ale na próżno. Poczuł ból, jakaś część jego mózgu skojarzyła je z igłą, ale ta myśl odleciała jeszcze zanim na dobre się uformowała, jak wszystkie. Chciał utrzymać otwarte oczy, ale nie mógł. Chciał się złościć, ale tego również nie mógł, był zbyt zmęczony na cokolwiek. Walka z sennością, okazała się bezcelowa.
       Tym co obudziło go ze snu bez snów był ból, spowodowany tym że został spoliczkowany, czego domyślał się na podstawie tego że to tam czuł pieczenie. Otworzył oczy i spróbował wstać, jakoś się bronić. Ale nie mógł, był przywiązany do krzesła. Szybko otrzeźwiał.
        Najpierw skupił się na osobach które znajdowały się w pomieszczeniu. Kilka kroków od krzesła stała Rebeka. Dalej, bliżej drzwi do kolejnego pomieszczenia znajdowały się dwie osoby. Kobieta i mężczyzna. Szósty dłużej przyglądał się  kobiecie stojącej obok wyjścia, ta również przypominała mu Rebekę. Jak zauważył wcześniej okno zostało zabite deskami, pokój nie był oświetlany sztucznym światłem a naturalnego wpadającego z zewnątrz było niewiele.
         Przyglądał się nadal kobiecie pod drzwiami, jej sylwetka i wzrost przywodziły mu na myśl Rebekę. Ta stojąca bliżej również przypominała panią doktor z którą pracował w Providence. Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności zauważył więcej szczegółów. Obie kobiety wyglądały jak bliźniaczki. Miały te same wysportowane sylwetki i wzrost. Rysy twarzy również miały podobne. Tyle że ta stojąca obok mężczyzny  miała czarne włosy i niebieskie oczy, a także wyraz twarzy wyrażający pogardę i surowość. Prawdziwa Rebeka, te którą znał stała bliżej i to najprawdopodobniej ona go uderzyła. Miała zielone oczy i brązowe włosy. Patrzyła na niego z wrogością.
        - Co tu się dzieje? Co ty wyprawiasz? – zadał pytania, wściekły na nią.
        Nie odpowiedziała, ale przesunęła się tylko kilka kroków w bok, kiedy do pomieszczenia wszedł kolejny mężczyzna. Ubrany jak wszyscy w pomieszczeniu oprócz niego,  w czarny mundur.
        Zbliżył się do niego i przez chwile tylko patrzył. Potem powiedział coś w języku, którego nigdy nie słyszał.  Sadził że przekaz, był skierowany do niego, ponieważ facet ciągle go obserwował. Jednak od ściany odeszła niebieskooka kobieta przypominająca mu doktor Holiday. Stanęła za nim, i złapała go jedną ręką pod żuchwą, drugą położyła na górze czaszki. Chwyt miała zaskakująco mocny. Odgięła  jego głowę do tyłu i trzymała. Nie próbował jej uwolnić, nie chciał aby kobieta skręciła mu kark. Wierzył że się wydostanie, jednak na razie skupiał się na tym aby przeżyć. Nie miał pojęcia z kim współpracowała Rebeka, dlaczego się tu znalazł, ani gdzie był.
         Mężczyzna powiedział coś. Rebeka przetłumaczyła.
         - To tylko badanie. Otwórz szeroko oczy.
         Tak zrobił. Nowo przybyły zajrzał w nie, potem poświecił małą latarką dająco lekko niebieskie światło. Kobieta go puściła. Czuł ból w szyi, ale chwili nie mógł nic z tym zrobić, poza tym to była to tylko mała niedogodność.
          Facet stanął teraz naprzeciw niego, tam gdzie wcześniej stała Rebeka. Zadawał pytania z zielonooka tłumaczyła, najpierw dla niego potem dla lekarza. Głos miał wypruty z emocji.
          - Twoje imię?
          -Szósty.
          - Gdzie pracowałeś?
          - W Providence.
          - Czy wiesz gdzie jesteś?
          - Nie.
          - Jakie ostatnie wydarzenia pamiętasz?
         Tutaj zwrócił się do niej.
          - W coś ty się wpakowała? – jego głos ociekał jadem, ton zaskoczył go samego.
          Obserwowała go cały czas, jakby za chwile miał się uwolnić i zaatakować. W ogóle nie przypominała mu kobiety z którą pracował. Jej postawa, wyraz twarzy, zachowanie. Nic się nie zgadzało, oprócz zewnętrznego wyglądu. Szósty czuł się zdezorientowany. Nie wiedziała także kima jest ta druga kobieta niezwykle podobna do Rebeki, tyle że z niebieskimi oczami i ciemniejszymi włosami. Wiedział o tym że Holiday ma siostrę, widział jej zdjęcia z przed przemiany, tamta była nastolatką, ta stojąca pod ścianą, po dłuższej obserwacji wydawała się być kilka centymetrów wyższa i starsza od zielonookiej.
           Nie odpowiedziała na jego pytanie i pierwszy raz od kiedy weszła do pomieszczenia odwróciła od niego wzrok. Spojrzała na mężczyznę stojącego obok drugiej kobiety, powiedziała coś mu, ten z kolei przekazał coś lekarzowi i ten wyszedł. Później Rebeka i mężczyzna nawiązali konwersację składająca się z kilku zdań zakończoną stanowczym komunikatem faceta.
          - Organizacja dla której pracuje proponuje ciwspółpracę.
          Zamiast zapytać dla jakiej organizacji pracuje lub  spróbować udawać zainteresowanie ofertą, czy wypytać o szczegóły zapytał o to co stanie się jeśli odmówi.
          -A jak sądzisz? – odpowiedziała pytaniem.
          Nie potrzebował jej odpowiedzi, sam mógł się domyślić że w razie odmowy zostałby najprawdopodobniej zlikwidowany. Tyle że on nie miał zamiaru ani umierać, ani dać się znów szantażować czy zastraszyć, jakimkolwiek ludziom.
          - Co to za organizacja? – spytał.
          - Inna niż sądzisz. – odpowiedziała. – Dają ci czas do namysłu.
          Powiedziała coś do pozostałej dwójki i wszyscy wyszli.
          Nie został sam na długo. Na zewnątrz pomieszczenia po obu stronach drzwi pojawili się dwaj strażnicy ubrani w te same czarne mundury co reszta. Nie miał zamiaru czekać, aż ktoś wróci aby wysłuchać jego decyzji. Stwierdził że ucieczka nie przysporzy mu zbyt wielu kłopotów, ale nie wiedział gdzie są jego miecze. Nie będzie miał czasu na ich szukanie, potrafił poradzić sobie i bez nich, jednak był przyzwyczajony do tego że zawsze ma je przy sobie.



           Stworzenia bariery nie dało się ukryć, produkowała ona wielkie ilości energii i promieniowania, nie szkodzące środowisku. Kilka godzin po jej stworzeniu nad miejscem w którym przebywali krążyły samoloty. Nikt się jednak tym zbytnio nie przejmował. Kopuła była mocna, poza tym miała wytrzymać tylko szesnaście godzin kwarantanny jaką wszyscy musieli odbyć aby przypadkiem nie przynieść jakiejś nowej, nieznanej choroby do ich świata. Jednak na wszelki wypadek ,obrzeża bariery były obstawione przez żołnierzy. Dawało to im to też jakieś zajęcie.
          Po wyjściu trójki na zewnątrz starego domu, w którym przetrzymywany był Szósty, agent Szutowski  odesłał Mistrzynię z jakimś mało ważnym zadaniem, po czym zwrócił się do Rebeki, aby ta wysłuchała raportu Nemain, po czym przekazał mu go.
          Dziewczyna nie uznawała nad sobą innej władzy niż kobiety które sobie wybierała, według standardów których nikt nie był w stanie odgadnąć. Czasem tylko wykonywała prośby, innych agentów, ale to zależało tylko od niej. Każdy agent na poziomie dostępu  który upoważniał do wykonywania trudnych misji wiedział że z Metamorfem 5 można się porozumiewać tylko poprzez pośredniczkę.
         Rebeka niezbyt dobrze opanowała porozumiewanie się poprzez myśli. Lepiej wychodziło jej ich ukrywanie. Nie uczono jej namierzania kogokolwiek, jednak dziewczyna miała wiele zdolności, jak wynikało z raportów. Holiday wiedziała z skądś że dziewczyna jest na strychu, wróciła więc do domu. Weszła z powrotem do starego domu, który mógłby być planem  horroru. Ominęła pokój z którym przetrzymywali Szóstego i cicho weszła po schodach na górę. Wejście na strych było zamknięte. Otworzenie go nie było łatwe, po czwartym mocnym szarpnięciu, schody spadły z niesamowitym rumorem. Zaklęła siarczyście pod nosem, po czym za pomocą komunikatora, uspokoiła strażników na dole. Sama weszła na ostatnie Pietro domu. Gdy znalazła się już na górze rozejrzała się w poszukiwaniu dziewczyny. Pokój był słabo oświetlony, tak naprawdę światło wpadało przez mały witraż umieszczony w roli okna. Większość  szybek wypadła, wiec nie mogła stwierdzić co przedstawiał.
         Okienko było niewielkie, jednak jej zdawało się że w pokoju mimo to jest zbyt ciemno, że jest w nim zbyt wiele cieni. Musiała przywołać całe swoje opanowanie, aby nie wygenerować jakiejś broni, kiedy zobaczyła poruszający się w ciemności kształt, o jasnozielonych kocich oczach.  Zwierze jak przystało na przedstawiciela swojego gatunku szło powoli, z wrodzoną  noszlancją i wysoko uniesionym ogonem, patrząc na nią znudzonymi wzrokiem.
        Kot otarł się o jej nogi po czym odwrócił się w stronę z której przyszedł i  zaczął do niej wracać. Mimo woli poszła za nim. Już po kilku pierwszych krokach potknęła się o coś. Zauważyła że kot idzie dosyć kręta trasą, ale nie pomyślała o tym że nie zauważy przeszkody, skoro widzi kota, który z resztą był tylko ruchomym cieniem na tle innych. Dodatkowo jej oczy nie przyzwyczajały się do ciemności. Czuła się nieswojo, po plecach przechodziły jej dreszcze, doskonale wiedziała że coś tu nie gra. Zastanawiała się dlaczego dziewczyna z nią pogrywa w ten sposób. Czy miał być to jakiś test? Czy może jakaś zachcianka?
       „ Pamiętaj że ona nie jest człowiekiem. Nie myśli jak człowiek, i nie robi nic bez powodu. „ – kolejna złota rada Mistrzyni.
       Szła dalej za kotem. Tym razem idąc taka samą krętą ścieżka jak on. Przeszła za zwierzęciem kilka metrów po czym wskoczył on na kolana Nemain, jak domyśliła się kobieta. Teraz widziała trochę więcej, na tyle dużo aby znaleźć stary fotel do kompletu tego na którym siedziała dziewczyna. Rebeka nie wiedziała twarzy dziewczyny, ta skryta była w kompletnym mroku, lub miała ona kaptur na głowie Holiday czuła jej spojrzenie na sobie, przyszpilało ono ją do starego fotela i powodowało że cała się spinała. Gdyby miała wybór, zbyłaby Nemain jakimkolwiek kłamstwem i odeszła, jednak nie mogła tego zrobić.
         - Chcą raportu? – zapytała, to był głos dziecka, ale zimny i wyrachowany.
         - Tak.
        - Na początek możesz im powiedzieć że coś nie poszło z przejściem, sama zapytam po co wysłali za mną wilki. Kiedy wyszłam z przejścia byłam rozkojarzona i wilki mnie rozszarpały. Przejście wymazało mi też część wspomnień, Nie wiedziała jak się tu znalazłam, i miałam jeden cel – przeżyć. Nic poza tym. Jak wiesz zostałam w Providence, miałam z wami współpracować, a raczej nie wychylać się do póki nie poznałabym waszego świata na tyle aby się do niego przystosować. Wolałabym abyś przemilczała to że chorowałam przez nanity. Wspomnienia wróciły kiedy wyciągnęłaś ze mnie nanity. Wtedy przypomniałam sobie o zadaniu, skontaktowałam się z Ośrodkiem i przerzuciłam cię na Nową Ziemię, a tutaj zastąpił cię klon. Nie był zbyt dobrze przystosowany, stworzono go z twojego DNA kiedy miała ś uraz głowy, wiec on również go miał. Wyleczono go w Ośrodku, ale i tak zachowanie klona nie podobało mu się więc kazałam mu się zwolnić, wiedząc że Providence się nim najmniej. Znudziło mnie przebywanie w organizacji dlatego ją opuściłam. Szukali mnie ale mylenie ich było dziecinnie proste, zaszyłam się tu na kilka dni żeby na was poczekać. I to tyle, szczegółowy raport złoże sama Dyrektorowi… A tak poza tym…
        Kobieta usłyszała mruczenie.
        - Więzień wam chyba ucieka. – dokończyła


        Szósty był jeszcze trochę zamroczony po narkotyku jaki mu podano. Szumiało mu w głowie, nie myślał jeszcze dosyć logicznie i zdawał sobie z tego sprawę, lecz nie miał czasu na to aby odczekać aż coś co mu podali jego organizm w końcu zneutralizuje. Wiedział że najprawdopodobniej pakuje się w pułapkę. Krzesło do którego był przywiązany było stare, liny na nadgarstkach były zawiązane bardzo mocno i tworzyły skomplikowany supeł, jednak udało mu się je poluzować. Albo go nie doceniali, albo mieli wobec niego jakieś plany. Nie zastanawiał się nad tym dłużej.
        Czuł się zdradzony i oszukany. Niemożliwością było aby Rebeka zmieniła się tak bardzo w ciągu kilku miesięcy. Umiejętności jakie posiadała, nie dorównywały jego, ale i tak na ich zdobycie potrzebowałaby bardzo długiego czasu. Musiała inwigilować Providence, jeśli nie dla rządu to dla jakiejś innej organizacji.
  „ … do FBI, sekretarza obrony i prezydenta dotrą bardzo interesujące informacje o działalności Providence. Zarząd przestanie istnieć.”
       W stosunku do niej nie czuł nic poza wściekłością. Jak mógł być tak ślepy i nie zauważyć tego że była szpiegiem.
       Wyrzucił te myśli ze swojej głowy. Miał teraz inne zmartwienia.
       Zrzucił liny z nadgarstków i cicho podkradł się do strażników. Załatwił obu szybko po czym wciągnął ich w głąb pokoju. Starał się zachowywać jak najciszej, jednak było to niemałe wyzwanie na starej podłodze. Szybko odnalazł wyjście. Jednak nie miał zamiaru go używać. Musiał znaleźć inne wyjście. Większość  okien była zabita deskami. Znalazł jednak takie które wyposażone były jeszcze w szyby. Były one umiejscowione po lewej stronie domu, ściana lasu zaczynała się jakieś 300 metrów dalej. Był to niemal pusty teren, na którym rosło kilka mniejszych drzew, a także kilkanaście dębów, za którymi mógł się ukrywać. O dziwo wokół domu panowała cisza. Nie wiedział także żadnych ludzi na zewnątrz. Tylko dwa samoloty. Mógł postarać się ukraść jeden z nich, jednak za pewne szybko rozpocząłby się pościg. Nie wiedział także czy udałoby mu się włamać do pojazdu.
       Dawno otwierane okiennice, nie miał zamiaru łatwo ustąpić, chyba tylko cudem szyby nie wyleciały z futryn. Wyskoczył on na zewnątrz i wylądowała na trawie poniżej. Obejrzał się czujnie na boki. Kiedy stwierdził że nikt go nie zauważył, zaczął skradać się na tyły budynku, wzdłuż ściany. Tam ściana lasu była bliższa, po drodze rosły drzewa, znajdowała się tam także mała chatka. To wszystko oferowało mu miejsce do ukrycia się w razie gdyby zaczęto do niego strzelać. Nie wziął broni, którą mieli przy sobie strażnicy, nigdy nie używał broni palnej.
       

        Cała sytuacja była zaaranżowana.  Stare krzesło, wypaczone więzy. Nieuważni strażnicy i żołnierze wysłani na obrzeża kopuły, aby patrolować teren. Szósty miał uciec, a raczej tylko spróbować. Kopuła go nie przepuści, jednak nawet do niej nie dotrze. Dyrektor chciał aby oceniła poziom umiejętności Szóstego.
         Tyle że ona już nie musiała słuchać rozkazów. Wiedzieli o tym i Dyrektor, ona czyli Mistrzyni, i M-5. Kwestią czasu było to kiedy ją zlikwidują. Jej miejsce miała zająć Rebeka. Przed nią była kobieta, którą nazywano Mistrzynią, wszyscy tak do niej mówili, ona też. Wtedy jej nazwisko brzmiało Natasza Pietrow. Nie urodziła się na Nowej Ziemi, lecz podobnie jak Rebeka została odnaleziona w innym wszechświecie przez Nemain, a potem zabrana do Ośrodka. Tam wszczepiono jej czip kontroli, podobnie jak Holiday. Na początku wywierał on olbrzymi wpływ na nią, który potem słabł, ale pozostawił po sobie chęć służenia Ośrodkowi, wiarę w jego „misję” i nadal zmuszał ją do słuchania rozkazów, tyle że mogła myśleć bardziej jasno, i improwizować podczas wykonywania zadań. Często musiała podejmować decyzję, których nikt nie mógłby w stanie przewidzieć i dać jej instrukcji wcześniej. Przez kilkanaście lat nie robiła nic aby pozbyć się tej kontroli, nie chciała się sprzeciwiać. Niedługo po tym jak dziewczynę przerzucono do tego świata, zaczęła odzyskiwać nad sobą kontrolę, buntować się przeciwko urządzeniu. To przyprawiało ją o potworny ból głowy, ale walczyła mimo to. Myślała coraz bardziej samodzielnie. Już wcześniej wiedziała że jest kontrolowana, ale jej to nie przeszkadzało. Wtedy zaczęło się jej to nie podobać. Udało się jej niemal całkowicie zniwelować działanie czipa. Podczas swojego pobytu w Ośrodku, czytała kilka raportów o ludziach którym udało się przełamać kontrole, zazwyczaj wariowali oni po tym.  Ona nie zwariowała, była od nich silniejsza, lepsza.
         Obserwowała przemykającego od drzewa do drzewa Szóstego. Siedziała na dachu, kombinezon sprawiał że była niewidoczna. Musiała udawać że słucha rozkazów, ale miała całkiem inne plany. Wiedziała że jej życie się już skończyło, Ośrodek odnajdzie ją wszędzie, poza tym znajdowała się w pułapce. Ale nie tylko ona. Wybuch z pewnością zabije wszystkich, może nawet te małą sukę Nemain. Natasha widziała te dziewuchę w akcji. Kule ją raniły, jak zwykłego człowieka, podobnie stal, ale zawsze się regenerowała. Widziała jak ten potwór zabija setki ludzi z ciągu ułamka sekundy i wchłania ich ciała. Nie wiedziała czym to jest, ale miała nadzieje że zdechnie w wybuchu.
         Kiedy facet zniknął za ścianą lasu. Zeszła na krawędź dachu i zeskoczyła, lądując miękko na ziemi. Nie wiedziała jak, ale jeśli chciała mogła przywoływać do siebie część zdolności dziewczyny. Zwiększoną siłę, lepszy wzrok, słuch, większą fizyczną wytrzymałość na ból i zmęczenie.
         Bomby miały zapalniki zegarowe, więc jej pozostało tylko odegrać szopkę dla reszty. Chciała zabić Rebekę własnoręcznie. Ona miała ją zastąpić, tak jak Natasha zabiła swoją poprzedniczkę pierwszą Mistrzynię i zaczęła się tytułować tak jak ona. Nienawidziła obu Mistrzyni ponieważ nigdy nie mogła dorównać jej umiejętnością, Rebece dlatego iż ta miała zając jej miejsce. Te pierwszą zabiła, to samo miała zamiar uczynić z drugą.
          Śledziła zabójcę, zgodnie z instrukcjami. Nie wyglądało na to aby facet wiedział gdzie idzie. Kierował się raczej na oślep, z resztą nie wiedział gdzie się znajduje, więc jego zachowanie nie było alarmujące. Nie był także uzbrojony, nie zabrał broni strażników, czyżby był aż tak otumaniony narkotykiem, a może był zwyczajnie głupi.
          Zręcznie uniknęła ciosu rzuconego noża. Odwróciła się i miała zamiar strzelić, ale palec drgnął jej na spuście.
         „ To niemożliwe” – przeleciało jej przez głowę.
        Była, niezwykle delikatnie mówiąc, zaskoczona tym kogo zobaczyła. Jednak uchyliła się zręcznie przed kolejnymi dwoma małymi ostrzami rzuconymi z śmiertelna precyzją w jej gardło i łydkę.
        „ To na pewno M-5” – pomyślała.
       Razem z tą drugą chciały ją zaskoczyć. Ale ona się nie da.
       „ Boją się mnie.”  - stwierdziła i wybuchnęła szaleńczym śmiechem, po czym zaczęła strzelać do postaci Mistrzyni, tej pierwszej, tej prawdziwej. A przynajmniej chciała to zrobić, ponieważ jej już tam nie było.
       Zagrzytała zębami, wściekła i zeskoczyła z gałęzi na której się ukrywała.
       - Nie ukrywaj się ty suko…
       - Czy ktoś tu się chowa? – głos dochodził za jej pleców. To był ten pełen pogardy głos, który podczas szkolenia wciąż wypominał jej błędy, mimo iż robiła wszystko aby usłyszeć w nim podziw i pochwałę.
       Odwróciła się.
       Patrzyła na nią jak przed laty. Zimno, z wyższością. Postawę jak zawsze miała dumną. Ubrana była w mundur jaki nosili żołnierze Ośrodka 20 lat wcześniej. Na twarzy miała bliznę, ciągnąca się od lewej brwi, poprzez oko po żuchwę. Nie szpeciła jej, ale dodawała drapieżności, zimnej urodzie Mistrzyni.
        „ Poderżnełam gardło tej suce. Ona nie żyje!” – wmawiała sobie, nieskutecznie, ponieważ paraliżował ją strach.
        - Witaj ponownie Natasho. – powiedziała zbliżając się – Dobrze wiesz że jestem pamiętliwa i mściwa. – ciągnęła, a jej słowa przecinały powietrze niczym ostrze sztyletu, który trzymała w dłoni.
       Wspomniana w pozdrowieniu, zaczęła drżeć, broń trzymana w dłoni, wypadła z niej.
       - Kiedy cię wybrałam, nie wzięłam pod uwagę tego że staniesz się tak zazdrosna i głupia. – ten głos należał do nastolatki, szeptał jej wprost do ucha, do jej nosa dotarła przykra woń rozkładu.
- Sądziłaś że otruwąjąc kogoś i podrzynając my gardło, jak zwykły tchórz, możesz przejmować jego tytuł? Myślałaś że tym zyskasz sławę i uznanie. Uwierz mi że nikt cię nie podziwiał, wszyscy naokoło brzydzili się twoim tchórzostwem. Wykonywanie twoich rozkazów było dla mnie prawdziwą obrazą, ale tera przyszedł czas na wyrównanie rachunków. – ciężkie dłonie, uzbrojone w długie pazury, które przebijały materiał jej munduru, wbijały się w jej skórę, ale ona prawie tego nie zauważała.
        Mistrzyni zatrzymała się na wyciągnięcie ręki od Natashy, obracała w dłoniach sztylet o błyszczącym ostrzu.
        - Jesteś tylko kupą mięsa. – powiedziała jej kobieta – Psim żarciem. – zadrasnęła jej szyję.
        Natasha poczuła ból, i ciepłą ciecz spływającą jej za kołnierzyk, było jej dużo.
        Usłyszała warkot, głęboki i basowy. Stwór musiał być wielki i rzeczywiście był. Stał za plecami Mistrzyni, która przesunęła się aby morderczyni mogła zobaczyć stwora który z pewnością przewyższał ją, zbliżał się powoli. W czerwonych oczach czaiła się otchłań, która szła po nią.
        - Uciekaj. – łapy na jej barkach rozluźniły ucisk.
        Poczuła przemożną chęć ucieczki, Ratowania życia, i tak też się stało. Stwór pomknął za  nią, dogonił ją po kilkunastu metrach, rozerwał na strzępy i pożarł. A potem niczym domowy pies przybiegł do swojej właścicielki, szczęśliwy że mógł wykonać dla niej te proste i jakże smaczne zadanie. Usiadł u boku Nemain, która gładziła jego długie, gęste futro pazurzastą ręką, mówiąc coś czego nie rozumiał. Potem zmienił się na powrót w kota i wskoczył na ramię właścicielki, tam ułożył się do snu, wczepiając pazury w jej ubranie, aby nie spaść. To że spał nie oznaczało że nie nasłuchiwał, chociaż nic nie rozumiał.
        - Co myślisz o Rebece? – zapytała Nemain.
        - Nada się… Mam nadzieje że będzie lepsza niż Natasha, wytrzyma dłużej. Będzie musiała zapomnieć o Ziemi, wspomnienia będą ją rozpraszać. Nie wiem czy to dobry pomysł aby zabierać jej siostrę.
        - Nie mamy czasu na łapanie innego osobnika. Ośrodek chce mutanta z tego świata i go dostanie, dopilnuje aby Rebeka go nie spotykała, i aby zapomniała o tym świecie.
       - Dlaczego mnie wezwałaś? – zapytała Mistrzyni
       - Chciałam abyś dokonała zemsty.
       - Nie kłam, meta morfie. – jej to przybrał ostre brzmienie.
       - Nie wiem, Mistrzyni. – odpowiedziała pokorna jak baranek i zgodnie z prawdą.
       - Tracisz równowagę psychiczną. Po powrocie powinni znów cię uśpić.
       - Kiedy się obudzę będę bardziej szalona niż teraz.
       - Wiem. Jeśli pozwolisz mi zostać, nauczę ją jak panować nad twoją bestią. Gdy będzie gotowa, obudzimy cię a ona ci pomoże wyprzeć szaleństwo.
      - Nawet uśpiona mogę wpływać na twoje decyzję. Mogę cię zmusić abyś mnie wybudziła.
      - Nie możesz. Mimo że jestem częścią ciebie, nadal mam silną wolę. Będę mogła ci się przeciwstawiać. Nie ma innego wyjścia, Nemain. Albo to, albo będę musiała cię zabić.
      Resztę drogi przebyły w milczeniu.
       Kiedy przybyły na polanę, żołnierze rozkładali sprzęt do otworzenia dla nich portalu, nikt nie pytał o to kim  jest i z kąd wzięła się nowa kobieta, ani gdzie podziała się Mistrzyni. Rebeka wiedziała co się stało, widział wszystko oczami Nemain. Nie czuła nic, z tego powodu.
      Była  tylko kolejnym  żołnierzem Ośrodka. Wierzyła w jego misję, która wymagała ofiar i poświęceń. Tych którzy w nią nie wierzyli, trzeba było usuwać, było to dla niej niezwykle naturalne.
      Chciała tylko służyć Ośrodkowi i pomagać Nemain zachować psychiczne zdrowie. Reszta nie miała znaczenia.
     


Aż się rokleiłam ( ale to przez pisanie tego dedyka dla mojego kota).
Mam nadzieję że zrozumieliście w miarę co się działo. Wiem że wątków wiele nawaliłam i się w tym łatwo pogubić można.
Zastanawiam czy do tego opowiadania nie napisać jakiegoś dodatka, z przeszłości Nemain żebyście zrozumieli po co jej są te kobiety potrzebne, dlaczego traci psychiczne zdrowie jeśli ich nie ma. I ta sytuacja między Natasha a Mistrzynią. A także jak doszło do tego że Nemain jest jaka jest i jak doszła do tego że potrzebuje tych kobiet.

 Mam nadzieje że niedługo coś nowego wykonbinuję i znów zacznę pisać.

Pozdrawiamy was,
Sztyletnica i reszta towarzystwa.

      

6 komentarzy:

  1. Jestem jak najbardziej za fragmentami z przeszłości Nemain.
    Nie chcę być wredna, współczuję ci zaginięcia kota, ale ja po prostu tych zwierząt zdzierżyć nie mogę. Mówię to bardziej ze względu na to, że przeplatał się on w fragmencie. Liczę, że twoje zwierzątko się znajdzie.
    Epilog jest super, zakończenie - dosyć ciekawe. Nie spodziewałam się takiego rozwiązania. Trochę tłumaczenia, przyznaję - przydałoby się, poza tym nie mam uwag.
    Pozdrawiam
    Wilcza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kot się nie znajdzie już, zaginął miesiąc temu, a ja co jakiś czas mam napady depresji z tego powodu. Widywałam go raz na kilka miesięcy, bo mieszkam aktualnie ponad 100 kilometrów od domu, i jeżdze tam nieczęsto. Jednak świadomość że jego już nie ma, jest czasem dobijająca. Zostało mi w domu jeszcze chyba 5 kotów, jednak Brutusa lubiłam najbardziej.

      Usuń
    2. Szczerze współczuję. Ja byłam dość przywiązana do psa moich dziadków ( u których notabene w tamtym okresie spędzałam większość czasu ). Co prawda nie zaginął, ale po prostu umarł, więc mniej więcej rozumem jakie to okropne uczucie.

      Usuń
    3. Skupiłam sie na kocie, a nie napisałam nic odnoście uwag do posta. Ja wiem że namieszałam, dla mnie wszystko jest jasne i oczywiste i staram sie wam to wszystko jak najbardziej logicznie wyłożyć i wiem ze mi to nie wychodzi. Co do tego dodatku....zaczęłam to pisać, ale nie wiem czy napisze tyle aby dało sie to opublikować. Jakos wczesniej nie zastanawiałam się nad przeszłością Nemain, a teraz jest mi ciężko samej sobie odpowiadać na różne pytania odnosnie tego jak ona stała się tym czym się stała, co czuła juz po, dlaczego potrzebuje kogos kogo nazywam kotwicą, dlaczego nazywa ludzi ochłapami? Tyle pytań a ja nie potrafie udzielic na nie jasnych odp, lub nie moge udzielić ich wcale.

      Usuń
  2. Szkoda kotka, znam twój ból ale zawsze jest minimalna szansa że wróci. Co do notki to naprawdę już koniec? SZKODA TAKIE ZAJEBISTE
    Chciałabym też wspomnieć o zmianie adresu bloga na
    http://projekt-house.blogspot.com

    Pozdrawiam Rachel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Ja już nie wierze w to że wróci. ( Ten mój optymizm!)
      Pożyjemy, zobaczymy, ale w to że wymyśle kolejne sposoby na uprzykrzenie życia Nemain też nie wierze. Kiedyś to co innego, mogłam przebierać w pomysłach, a teraz to pomysłów niemal nie mam. Więc ciężko jest mi napisać cokolwiek z jako takim sensem.
      Pozdro,
      Sztyletnica

      Usuń