Jak śpiewał pewien pan: " To już jest koniec..."
Witam was drodzy czytelnicy w dniu opublikowania Epilogu "Ochłapa", mam nadzieje że lektura tego opowiadania przysporzyła wam tak wiele radości jak mi pisanie go.
Ten rozdział dedykuję mojemu kotu , który ostatnio zaginął, Brucie lub Brutusowi, nazywałam go i tak i tak, dlaczego?, to już inna historia.
Brakuje mi ciebie.
Nic nie wynagradza mi tej straty.
Kilkadziesiąt godzin po
ostatnich wydarzeniach na Ziemi, Ameryka
Północna, USA, Stan Oregon, Ziemia
Dom rzeczywiście mógł
przypominać świątynie, których zdjęcia widziała poznając kulturę tego świata.
Dom był postawiony na planie kwadratu, jego ściany były zbudowane przynajmniej z zewnątrz z
wygładzonego i poprzecinanego srebrnymi żyłkami kamienia, który kiedyś był z
pewnością biały. Teraz kolor zszarzał, a na ścianach pojawił się także mech i zeschłe
pnącza jakiś roślin, które pięły się po kolumnach, które podtrzymywały
zadaszenie nad podwójnymi drzwiami wyposażonymi w kołatkę z kształcie łba
rogatego dem
ona.
ona.
Dziewczyna obeszła dom
dokoła, kilka wybitych okien, kompletnie zarośnięty ogród, jakaś szopa i
jeszcze jeden budynek pewnie będący garażem.
To miejsce miało pewną
mroczną aurę, która się jej spodobała. Postanowiła wejść do środka, niestety
musiała zrobić to oknem ponieważ drzwi nie otwierały się, sądziła że to wina
przerdzewiałych zawiasów a nie chciała ona ich wyłamywać. Tak jak się mogła
tego spodziewać, w środku wszystko co wartościowe zostało rozgrabione, pokoje
pełne były kurzu i pajęczyn, w wielu pokojach znalazła ptasie gniazda i ślady
obecności innych zwierząt. Z ciekawości
zeszła do piwnicy, gdzie miały odbywać się krwawe rytuały. Już przed domem
czuła zapach starej krwi, teraz tylko nasilił się on, lecz smród pleśni, starej
ziemi i niewietrzonego pomieszczenia prawie go maskował. Znalazła tam wiele
wosku z wypalonych świec, kamień przypominający płytę nagrobną z siatką
wyrytych w nim zawijasów, które tworzyły pewne wzory, nie wiedziała czy było to
zamierzone działanie artysty czy czysty przypadek. Kamień pokrywała zakrzepła
dawno krew, która odchodziła płatami, kiedy podrapała kamień. „Nic ciekawego”,
stwierdziła i odwróciła się.
Na kamiennych schodkach
siedział bury kot, o dziwo był bardzo spokojny. Większość zwierząt albo uciekała,
atakowała lub po prostu szalała kiedy się zbliżała, czuły drapieżnika. Tylko
jedno zwierzę jak do tej pory ja tolerowało, koń, którego wcześniej musiała
przekabacić aby się jej nie bał. Teraz na schodku siedział kot, po prostu
patrząc na nią żółto-zielonymi oczami. Machał tylko końcówką ogona. Jak
dziewczyna zauważyła był on już stary i wychudzony. Uszy miał postrzępione, a
przez nosek przechodziła blizna. Zdziwiła się jeszcze bardziej kiedy zwierze
się do niej zbliżyło, jak zauważyła utykało. Ukucnęła i pogłaskała go po łebku,
a potem pod brodą.
Jakiś czas później
zauważyła że kot podchodzi do niej tak że go nie zauważa. Zaciekawiło ją to.
Zwierze szybko przybrało
na wadze i rozleniwiło się, a może było to spowodowane wiekiem, ale z domu
wychodziło tylko załatwić potrzebę. Okazał się on dobrym informatorem o domu.
Kot widział ludzi którzy przychodzili do domu w poszukiwaniu przygód. Wiedział
także o ukrytym pomieszczeniu, którego nie znaleźli ludzie. Nemain szybko je
odnalazła, chociaż kot znalazł inne przejście dla siebie. Był to chyba prywatny
gabinet właścicielki domu, znalazła tam kilka powieści, książek traktujących o
religiach różnych starożytnych kultur i istotach w jakie wtedy wierzono. A
także coś co musiało być święta księgą spisaną przez te kobietę, dla ich kultu.
Książki były średnio ciekawe, ale nie miała zbyt wiele do roboty więc je
czytała.
Przynajmniej co drugi
dzień wychodziła na polowanie. Zwierzyna nie była byt różnorodna, ale jej to
nie przeszkadzało. Jadła zarówno drapieżniki jak i roślinożerców. Dla kota
zazwyczaj przynosiła zająca. Oczywiście przygotowywała dla niego mięso zanim mu
je dała. Okazywał się miłym towarzyszem. Spała zazwyczaj w postaci zwierzęcej,
noce stawały się coraz chłodniejsze. Zabiła ona deskami wybite okna jednak bez
ogrzewania w domu i tak było chłodno. Nie przeszkadzało to jej, potrafiła
utrzymywać odpowiednie ciepło ciała w ekstremalnych warunkach. Kot spał
zazwyczaj z nią, szukając ciepła. Jego obecność była w jakiś sposób dla niej
kojąca. Musiała stwierdzić że go polubiła, on ją także na swój sposób, jak
mogła stwierdzić na podstawie obserwowania jego umysłu.
Dwa dni po ostatnich
wydarzeniach w Ośrodku, Baza Główna Ośrodka, Nowa Ziemia
- Przeczytałaś raporty
jakie ci przekazałam? – zapytał dyrektor
- Tak. – odpowiedziała.
- Czy wiesz czym jest
metamorf 5?
- Tak.
- Rozumiesz po co zostałaś
ściągnięta do Ośrodka.
- Domyślam się.
- To dobrze.
- Za przeproszeniem
Dyrektorze, mam pytanie.
- Proszę pytać, ma pani do
tego prawo.
- Dlaczego do tego
projektu zostałam wybrana właśnie ja? Czy nie lepsza byłaby osoba wcześniej już
przeszkolona do tego zadania?
Dyrektor przewiercał ją wzrokiem, po czym przemówił.
- Niestety nie mogę
wybierać kandydatek. Ona sama je sobie wybiera.
- Rozumiem.
- Czy masz jeszcze jakieś
pytania?
- Nie.
- W takim razie powiem ci
po co kazałem ci tu przyjść. Przygotowujemy się do ostatniej fazy Planu,
zostaniesz wysłana z odpowiednio przeszkolonym oddziałem, Mistrzynią i wybranym
przeze mnie agentem do świata z którego pochodzisz. Odnajdziecie i sprowadzicie
z powrotem Metamorfa 5. Wszystkie szczegóły przekaże ci Mistrzyni.
Tydzień po ostatnich
wydarzeniach na Ziemi/ 3 dni po ostatnich wydarzeniach opisanych powyżej (czas
w światach alternatywnych jest liczony odmiennie), Budynek główny Ośrodka/
Gdzieś nad Trójkątem Bermudzkim/ Baza Providence, Nowa Ziemia/ Ziemia
Wszystko było już
przygotowane, naukowcy stali za konsolami lub siedzieli przed komputerami
podając kolejne dane pilotom i sobie nawzajem.
Na Ziemię miało zostać
wysłanych 25 żołnierzy z odpowiednim wyszkoleniem, trójka agentów wyższego
stopnia , w tym Mistrzyni, Rebeka i Agent Szutowski, a także dwóch naukowców.
Wszyscy mieli lecieć dwoma samolotami, wyposażonymi w doskonały system
maskujący.
Opierali się na założeniu
że ludzie z Ziemi nie wykryją, lub nieszczególnie zaciekawi ich to że w pewnym
oddalonym od czegokolwiek miejscu na Ziemi, na kilka sekund struktura
molekularna świata zostanie zachwiana. Tym miejscem miał być trójkąt bermudzki.
Mieli nadzieje że nie zostaną wykryci przez radary, zapewnić im to miał specjalny sprzęt, jednak nie do
końca wiadomo było czy podziała on na technologię ludzi z Ziemi. W razie czego
byli uzbrojeni, zarówno żołnierze jak i samoloty. Jednak mieli za wszelką ceną
unikać starć. Ich zadaniem było odnalezienie Nemain i powrót.
Rozpoczęło się
odliczanie. Rebeka siedziała z tyłu jednego samolotu razem z częścią żołnierzy.
Samolot pilotował jeden z naukowców i żołnierz. Nadali oni komunikat o zapięciu
pasów, co też wszyscy uczynili, a następnie powiadomiono ich o możliwości
wystąpienia wstrząsów.
Odliczanie dobiegało już
końca. Z miejsca w którym ulokowani byli żołnierze obserwować można było
przednią szybę. Samolot podnosił się aby wylecieć poprzez rozsuwany dach,
znaleźli się ponad bazą, w powietrzu. Rebeka nie mogła obserwować okolicy,
ponieważ byli zbyt wysoko, widziała tylko jasne niebieskie niebo i kilka
białych puchatych obłoków, które zaczęły falować jak powietrze nad mocno
rozgrzana blachą. Szybko zbliżali się do portalu. Wszyscy wydawali się być
spokojni, jakby robili to już wcześniej setki razy, chociaż dla wszystkich
oprócz kobiety był to pierwszy raz, ona i tak nic z tego nie pamiętała.
Wbili się w falujące
powietrze. Wydawało się jej że czas zwolnił. Maszyna jakby napotkała opór,
poczuła że jej plecy odrywają się na kilkanaście centymetrów od oparcia fotela,
i wracają do poprzedniej pozycji niezwykle wolno, liczyła sekundy, przy piątej
nagle wróciły na miejsce. Zatkały się jej uszy i poczuła chwilowy lecz dotkliwy
ból głowy z tyłu czaszki. Niebo było zasnute gęstymi chmurami. Najwyraźniej
zbierało się na sztorm. Przeszli.
***
- Chce porozmawiać z
Dyrektorem Providence – powtórzyła dobitnie powtarzając każde słowo.
Była już zirytowana.
Wiedziała że jej podstawiony sobowtór zwolnił się z Providence, co teraz
przeklinała. Nie miała wolnego wstępu do bazy a głupek pilnujący wejścia nie
chciał jej wpuścić. Rozumiała to, w końcu do baz wojskowych też nie mógł wejść
każdy kto chciał. Drugi agent rozmawiał z kimś na boku przez krótkofalówkę.
Podszedł do nich.
- Może pani wejść –
powiedział – Czy ma przy sobie pani broń? – zapytał.
Rebeka przeniosła na
niego spojrzenie swoich zielonych oczu, a on cofnął się mimowolnie o krok.
- Nie. – powiedziała po
chwili.
Szybko wydano jej
tymczasowa przepustkę. Dostała też eskortę, w postaci agenta ubranego w czarny
kombinezon połączony z maską na twarz i ciemnymi googlami. Nie widziała ni
skrawka jego skóry, czy czegokolwiek co mogłoby jej powiedzieć że jest
człowiekiem. Nie musiała mu jednak zdejmować maski aby wiedzieć że nie kryje
się pod nią żaden żywy organizm. Wiedziała także że nie kierują się do
gabinetu, chociaż Czarny Rycerz mogła przenieść je do innej części budynku.
Kilka minut wcześniej,
Baza Providence, Ziemia
Nagłe odejście Rebeki z
początku Szóstego wkurzyło. Był na nią zły, że postanowiła odejść zrobiła to
tak niespodziewanie. Potem pojawiła się tęsknota i żal, że nie zrobił nic aby
ją zatrzymać, chociaż wiedział że nie mógł nic zrobić. Nie spotykali się zbyt
często w ciągu pięciu lat od których Providence istniało, te spotkania zawsze
miały charakter czysto zawodowy. Razem byli opiekunami Rexa, którego rodzice
brali udział w projekcie nanitów, zginęli w wybuchu. Jak się okazało rodziciele wszczepili mu wersje nanitów która
potrafiła leczyć inne, Rebeka próbowała
odtworzyć je, aby pomóc swojej siostrze. Wiedział że tylko dlatego pracuje
w Providence. Nigdy mu się nie zwierzała ale to wiedział, kiedyś znalazł w jej
laboratorium leki. Kolorowe pigułki w pomarańczowych opakowaniach, podobne
zawsze były w jego domu, łykała je jego matka zazwyczaj popijając wieczorną
szklaneczką sherry. Nie uchroniło jej to przed depresją i samobójczą śmiercią.
Kiedy zobaczył małe
plastikowe pomarańczowe opakowania chciał wyrzucić ich zawartość do zlewu,
pierwszy raz od bardzo długiego czasu naprawdę się bał. Musiał zmusić się aby
odłożyć je na miejsce i wyjść.
Długo czasu minęło zanim
zrozumiał że czuje coś więcej do Rebeki. Tłumił on przez długi czas te uczucie
w sobie i spychał je tak głęboko jak tylko zdołał. Pierwszy, mężczyzna który
przygarnął go, wyszkolił i dał nowe życie, nauczył go że ma być silny. Nie
chodziło mu tylko o siłę fizyczną, ale także wewnętrzną. „Morderca nie ma
przyjaciół ani rodziny, nie czuje strachu, nie okazuje emocji. To wszystko cię
ogranicza Szósty, kiedy pozbędziesz się wszystkich ograniczeń, będziesz
naprawdę dobry w swojej robocie” – zwykł mawiać Pierwszy.
Teraz kiedy Rebeka była
daleko zrozumiał co do niej czuje. Więcej niż wcześniej myślał o niej,
rozpraszało go to podczas ćwiczeń, oraz misji. Jednocześnie trenował coraz
więcej aby o niej zapomnieć. Próbował także jej szukać, uruchomił swoje dawne
kontakty, jednak Rebeka jakby zapadła się pod ziemię. Nikt nie potrafił jej
zlokalizować.
Obawiał się tego że nie
żyje. Wiedział o tym co działo się na najniższych poziomach Providence i miał
to gdzieś. Podobnie jak Rebeka on również był szantażowany przez Zarząd, ktoś
go wsypał, udało mu się uciec z obławy, ale FBI wysłało za nim list gończy.
Ciągłe zmienianie tożsamości i miejsca pobytu nie było dla niego niczym nowym,
ale to że był ścigany nie pomagało mu. Zarząd obiecał mu pomóc, a Szósty
przystał na te propozycję. Zaczął prace w Providence, niedługo po jego
powstaniu. Został oczyszczony z wszelkich zarzutów, jednak nie przestał zabijać
na zlecenie. Zmieniło się tylko to że teraz mordował dla Zarządu, resztę zadań
jak łapanie E.V.O było tylko przykrywką.
Takie życie nigdy mu się nie
podobało. Nie chciał być szantażowany i zależny od Zarządu. Szukał sposobu aby
uwolnić się od nich, uciekał i ukrywał się. Sądził że poukrywa się jakiś czas,
do póki nie zapomną o nim. Jednak nie było to takie łatwe jak mu się zdawało,
właściciele organizacji byli wysoko postawieni i mieli bardzo rozległe
kontakty. Mieli także obciążające go dowody na podstawie których zostałby
skazany na kilkakrotne dożywocie.
Zarząd nie pozwoliłby
dobrowolnie komuś kto wie o nielegalnych eksperymentach, tak po prostu odejść.
Nadal mogli ją szantażować, możliwe że gdzieś ją przenieśli. Nadal
przetrzymywali jej siostrę. Obawiał się jednak że kobieta nie żyje. Nie wysłano
jego aby ją zabił, ale nie wiedział czy jest jedynym mordercą Zarządu.
Był na Sali treningowej
kiedy jego komunikator lekko zawibrował informując go że ktoś chce coś mu
przekazać. Nacisnął przycisk aby usłyszeć głos. To była Czarny Rycerz. Rozkaz
był jasny i prosty zawierał mało informacji ale wystarczająco jak dla niego.
- Obiekt znajduje się w
wschodniej części budynku, kieruje się do zachodniej. To ma być czysta i cicha
robota, żadnych świadków, w razie konieczności zabij kogo będziesz musiał. Cel
ma zostać osiągnięty za wszelką cenę. Masz zabić doktor Rebekę Holiday.
Skontaktuj się ze mną kiedy skończysz, zajmę się ciałem. – to był koniec
komunikatu.
Zacisnął szczęki i
ręce. Był wściekły, nie na Czarnego Rycerza, ale na Rebekę, że dała się zwabić
w pułapkę. Schował miecze i wyruszył do wschodniego skrzydła.
Jej twarz znał każdy
agent i naukowiec który został wcielony do Providence kiedy na dyrektorskim
stołku siedział Biały Rycerz, taka już Rebeka była. Dziwnie charakterystyczna,
no i zajmowała wysokie stanowisko w Providence. Była głównym naukowcem tej
organizacji. Jej nagłe odejście rozbudziło wiele dyskusji. Teraz wróciła, kilka
osób może mogłoby ją rozpoznać, ale musiałby podejść blisko, ponieważ nie
przypominała już dawnej pani doktor. Nie była już nią. Teraz była żołnierzem.
Ubrana była w
jednoczęściowy mundur w kolorach szarości i granatu, a także czarne kozaki na
płaskiej podeszwie, tłumiące kroki. Strój zawierał wiele ukrytych kieszonek i
zaczepek dla broni. Na lewym ramieniu miała wyszyty symbol Ośrodka, piramidę w
środku której znajdowało się oko. Maska zakrywała dolna część jej twarzy, z nad
której chłodno patrzyło dwoje zielonych oczu.
Rzeczywiście znajdowała
się we wschodnim skrzydle, ale szybko kierowała się do zachodniego, z tamta
mogła dostać się na niższe poziomy. Nie przejmowała się kamerami, darowała sobie ich wyłączanie
czy próby nie znalezienia się w ich obiektywie. Byłby to zbędny wysiłek i
marnotractwo czasu. Bez wahania strzelała do każdego kogo napotkała na swojej
drodze, agenta czy naukowca. Używała pocisków które wprowadzały postrzelonego w
stan głębokiego snu na czas od 6 do 8 godzin. Działanie środka zależało od masy
ciała i metabolizmu. Jak na razie wszystko szło jak należy. Jednak była
przygotowana na komplikacje.
Wyrzuciła stary
magazynek i w jej dłoni zmaterializował się nowy, wypełniony kolejnymi pociskami.
Wcześniej była ciekawa działania srebrnych bransolet Nemain, ale teraz już jej
to nie obchodziło. Tworzyły broń, taka wiedza o nich jej wystarczała.
Spojrzała za siebie.
Na ziemi leżało dwóch naukowców i żołnierz. Nie zdążył nawet sięgnąć po broń.
Nie rozumiała jakim cudem takie ślamazarne istoty łapały E.V.O. Nie poświęcała
temu widokowi większej uwagi, odwróciła się, domyślając się że kogoś tam
zastanie. Ostatnio nauczyła się rozpoznawać różne komunikaty, które bardzo jej
pomagały. Można by to nazwać szóstym zmysłem i może tym właśnie to było.
Z bronią w jednej dłoni
i magazynkiem w drugiej odwróciła się. Żwawym krokiem zbliżał się do niej agent
Sześć. Jego zamiary wydawały się jej proste, chociaż nie obnażył jeszcze swoich
mieczy. Nie doceniał jej, chociaż była to jedna z pierwszych zasad jakie wpoiła
jej Mistrzyni. Może jego nauczyciel był inny, albo Szósty był zbyt pewny
siebie.
Załadowała broń, tym
razem nie były to pociski z substancją usypiającą, nie dla niego. Ona doceniała
swojego przeciwnika. Zatrzymał się gdy wycelowała w niego. Znajdował się jakieś
10 metrów od niej. Był spokojny i opanowany, może nawet trochę ponury, jak
zwykle kiedy widywała go przez ostatnie 5 lat.
Nie strzeliła bo zaczął
mówić.
„ Jedno słowo może
zażegnać konflikt, a jeden pocisk rozpętać wojnę. Musisz wiedzieć kiedy używać
słowa a kiedy pocisku.” Zawsze miała doskonałą pamięć, ta nauka pojawiła się w
jej myślach niespodziewanie. Kobieta dała sobie sekundę na jej przemyślenie.
Ten czas wykorzystał agent Sześć aby zacząć
zdanie:
- W coś ty…
Nie skończył go jednak.
Kobieta nacisnęła spust.
Agent Sześć za nic nie
dostał swojego tytułu szóstego najgroźniejszego człowieka na Ziemi. W ułamku
sekundy wyciągnął miecze i uskoczył przed pierwszą kulą następną chciał odbić
mieczem, jednak ku jego zgrozie ostrze podarowane mu przez jego mistrza pękło.
Nie miał czasu na ratowanie drugiego, którym miał zamiar dokonać tego samego.
Tamte też upadło w dwóch kawałkach na ziemię. Zostały wystrzelone tylko trzy
pociski, po czym nastąpiła przerwa, krótka, było to kilka sekund. Jakby kobieta
zastanawiała się czy strzelać dalej. Zdecydowała aby to zrobić. Lecz znajdował
się teraz znacznie bliżej jej, dodatkowo chybiła.
Był zły, więc nie był
zbyt delikatny. Rebeka rzuciła broń kiedy znalazł się zbyt blisko i spróbowała
dźgnąć go sztyletem, który pojawił się w jej dłoni z nikąd. Złapał jej nadgarstek i uniknął
kopnięcia w kolano, wykręcił jej dłoń za plecy. Nie wypuściła ostrza i nie
wydała żadnego dźwięku, spróbowała go zranić, udało się jej ale było to
niegroźne skaleczenie. Wykręcił jej rękę mocniej niemal ja łamiąc. Syknęła z
bólu i ostrze upadło na podłogę, odkopnął je na wszelki wypadek i przytrzymał
ją kiedy znów próbowała się wyrwać. Ból najwyraźniej nie działał na nią,
walczyła z nim jak rozjuszona kotka, która za wszelką cenę chce uciec.
Zachowywała się przy tym bardzo cicho.
- Uspokój się –
wywarczał, opanował się już trochę i nie chciał zrobić jej krzywdy, jednak było
to trudne ponieważ kobieta szarpała się. Dodatkowo była wyjątkowo silna jak na
swoje rozmiary. Szósty przewyższał ja niemal o głowę i regularnie ćwiczył, a z
trudem udawało mu się ją utrzymać.
- Chce ci pomóc. –
powiedział
W końcu udało się jej wyrwać te rękę która
nie była wykręcona na plecach, uderzyła go w splot słoneczny łokciem najmocniej
jak potrafiła. Szósty wypuścił gwałtownie powietrze z płuc i chcą nie chcąc
musiał się schylić. Rebeka odskoczyła natychmiast.
- Nie wierzę ci. – powiedziała, całkiem
spokojna. Maska zsunęła się z jej ust.
Obserwowała bacznie jak
agent się prostuje. W duchu uśmiechnęła się z satysfakcją, mogła się założyć o
spora sumę że przez chwile widziała na jego twarzy grymas bólu lub może
niezadowolenia.
- Dlaczego nie słuchasz
rozkazów tego kto ci płaci zabójco? – spytała, te pytanie kompletnie zbiło
Szóstego z pantykału. Jednak na wszelki
wypadek nie stracił czujności, nie wiedział co może strzelić Rebece do głowy.
Rozumiał że mu nie ufała, ale nie miał czasu aby ja przekonać że nie chce jej
zabić. Byli obserwowani, Czarna z pewnością szybko interweniuje widząc jak
wydarzenia się rozwijają.
- Co ty wyprawiasz? – spytał zamiast
odpowiedzieć na jej pytanie. Z pewnością
pił do tego że niewiadomo jakim sposobem włamała się do budynku Providence i
zostawia za sobą dziesiątki ludzi, którzy z daleka mogą wyglądać na martwych.
Uśmiechnęła się, ciągle
go obserwując, jakby wiedziała coś czego on nie wie i nie zamierzała podzielić
się z nim tą informacją.
- Długo by mówić –
powiedziała – A teraz mam dla ciebie dobrą radę. – ciągnęła dalej – Uciekaj z
Providence, zaszyj się gdzieś. Za kilkadziesiąt minut do FBI, sekretarza obrony
i prezydenta dotrą bardzo interesujące informacje o działalności Providence.
Zarząd przestanie istnieć. – mówiła szybko, ale spokojnie, miała mało czasu a
jakoś musiała się go pozbyć. Walka nie wchodziła raczej w grę, kilka miesięcy
szkolenia z Mistrzynią i technologią w jaką ją uzbrojono może nie wystarczyć do
walki z Szóstym.
Nagle poczuła coś jakby
nacisk na głowę, tylko że czuła to wewnątrz głowy. Tak naprawdę była to tylko
jej wyobraźnia. Wiedziała co to, ktoś próbował skontaktować się z nią poprzez
telepatię. No tak jej komunikator leżał na podłodze, musiał wypaść jej z ucha
podczas szarpaniny.
Jedną z pierwszych
rzeczy jakie jej nauczono było blokowanie myśli, było to konieczne ze względu
na mutanty które potrafiły to robić, w ten sposób mogłyby poznawać różne
informacje których znać nie powinny. Stosowane także małe urządzenia które
blokowały dostęp do myśli, teraz jednak nie miała tego przy sobie. Musiała
zaryzykować i wpuścić telepatę aby przekazał wiadomości między nią a resztą.
Nie musiała formułować
zdań, wystarczyły obrazy i uczucia, w ten sposób oni szybciej mogli dowiedzieć
się co się działo.
Usłyszała w głowie głos
Nemain, Mistrzyni i reszta grupy musiała w końcu ją odnaleźć.
„ Skalibruję twoją
bransoletę, on ci się przyda. Będziesz musiała się zbliżyć, dostaniesz
strzykawkę z płynem, zaufaj mi, będę kierowała twoim ciałem. Mistrzyni ci o tym
mówiła, zachowaj spokój i się nie opieraj, to potrwa kilkanaście sekund.”
Ciągle go obserwowała z
napiętymi mięśniami, gotowa na obronę w razie konieczności. Kontakt trwał tylko
kilka sekund, myśli są niezwykle szybkie. Poczuła ciężkość w całym ciele, jakby
przebyła ciężki trening. Te uczucie stopniowo zanikało, aż niemal przestała
czuć swoje ciało.
„ Po tym co jej
zrobiono o mało nie oszalała. Nie wiem co jej zrobiono, ale wiem że jej umysł
nie wytrzymywał natłoku tych zdolności jakie w niej zaszczepiono. Potrzebuje
nas abyśmy dzielili z nią jej szaleństwo. „
„ Ona ciągle próbuje
wyrwać się z pod jarzma ludzi. Na początku będzie próbowała zdobyć nad tobą
kontrolę, aby odzyskać wolność, nie pozwól jej na dostanie się do twojego
umysłu”
„Pamiętaj że nie jest
człowiekiem i czasem to co robi, jest dziwne i irracjonalne, ale pamiętaj że
będzie dbać o ciebie na swój sposób. Jesteś jej potrzebna, więc nie będzie cie
zbytnio narażać. Musisz jej ufać…”
Nauki Mistrzyni
przepływały przez jej myśli i znikały. Teraz tylko umysł należał do niej, ciało
należało do Nemain. Widziała jednak co się dzieje. Z nieprawdopodobną
szybkością i siłą rzuciła się na niego i przydusiła jego szyję dłonią. W
okularach mężczyzny, widziała swoją spokojna twarz, kompletnie bez emocji.
Szarpał się, ale trzymała go mocno. Wbiła igłę w kawałek szyi wystający jej
między palcami i wtłoczyła błękitny płyn do krwioobiegu mężczyzny. Jego
ramiona, próbujące oderwać jej rękę od jej gardła opadły wzdłuż tułowia.
Ciało należało już do
niej. Zeszła z niego. Oddychał, czyli żył. Zanim Nemain odeszła kazała jej
zaczekać, a ona straciła już dosyć czasu. Nie wiedziała co było w strzykawce,
która już zresztą zniknęła. Po niecałej minucie facet wstał musiał oprzeć się o
ścianę aby nie upaść
„ Będzie słuchał twoich
rozkazów” – usłyszała ponownie głos Nemain.
Mógł się jej później przydać.
- Choć – powiedziała.
Bez słowa poszedł za
nią. Znów strzelała pociskami z trucizną. Tyle że teraz truchtała aby nadrobić
stracony czas. Po drodze natknęli się na większy oddział żołnierzy, zostawiła
to Szóstemu. Z zachodniego skrzydła dotarła do najniższego poziomu nadziemnej
części Providence. Znajdowało się tam potocznie nazywane Zoo Pupilków gdzie
obserwowano łagodne E.V.O w warunkach naturalnych. Na tym samym piętrze
znajdowały się także najgroźniejsze okazy ofiar przemienionych przez nanity, do
których zaliczano także siostrę Rebeki, którą ta postanowiła zabrać z
Providence zanim rząd zacznie działać.
Kobieta uznała to za osobistą zemstę i zaprogramowała pewien komputer w
kafejce internetowej aby wysłał odpowiednie pliki do komputerów kilku osób, które
tylko czekały na powód aby Providence stało się organizacja rządową.
Będąc już na dole, po
wyeliminowaniu strażników musiała kilkakrotnie zastosować łamacz kodów,
ponieważ na wypadek ucieczki niebezpiecznych E.V.O niektóre korytarze były
odcięte od reszty budynku. Wiedziała jak dojść do pomieszczenia gdzie
znajdowała się jej siostra, była tam już kilka razy.
Drzwi wyposażone były
w zamek który otwierał odpowiedni kod, który podobnie jak inne otwierające
drzwi, został zmieniony. Nie zamierzała jednak na razie otwierać zbrojonych
wrót. Siostra nie poznałaby jej, ponad to zaatakowałaby ją. Do środka można było coś wrzucić, dzięki
zamontowanej w drzwiach szufladce. Tak podawano jej jedzenie. Ona miała zamiar
uśpić ją wrzucając do środka granat z środkiem usypiającym.
Kiedy upewniła się że
Beverly śpi, otworzyła drzwi. Ominęła śpiące monstrum i podeszła do ściany
znajdujące się naprzeciw drzwi. Otwartą dłonią pogładziła zbrojoną ścianę. Była
oczywiście zimna, gładka i twarda.
Odwróciła się i
spojrzała na swoją siostrę, potwora. Wielkie monstrum przypominające pająka o
głowie przypominającej ludzką, trochę spłaszczoną, o twarzy i ciele porosłym
krótką granatową szczeciną. Ośrodek zainteresował się nanitami, chciał mieć
okaz do badań.
„ Dlaczego
zaproponowała do tego swoją siostrę?” – zapytała sama siebie.
Chciała ją mieć blisko
siebie? Chciała ją chronić, nie miała pojęcia co zrobi z nią rząd kiedy
rozpracują Providence. Chciała ją uwolnić, a tak naprawdę skazała ją na to aby
nadal była przetrzymywana.
Pokręciła głową. „ Im
mniej czujesz tym lepiej. Porzuć wszystko i wszystkich z swojego poprzedniego
życia. Zapomnij o tamtym świecie, tak będzie ci łatwiej.”
Było już za późno, na
jakiekolwiek działania zapobiegawcze. Oczyściła głowę z wszelkich myśli
niezwiązanych z zadaniem. W jej dłoni pojawiło się urządzenie o kształcie
walca, miało około 40 centymetrów długości i 5 średnicy. Przekręciła pałkę w dłoniach,
co poskutkowało tym że na jednym jej końcu pojawiły się trzy ostrza, z drugiego
końca wysunęła się osłoniona przeźroczysta osłoną część, w której środku
znajdowała niebieska lampka rzucająca niebieskie światło. Wbiła ostrza w
podłogę jakieś 15 centymetrów powyżej głowy stwora. Podobnie zrobiła z
kolejnymi trzema urządzeniami. Umieściła je tam aby były wierzchołkami
prostokąta na tyle dużego aby zmieściły się w nim stwór i ona.
- Jestem gotowa do
przejścia – powiedziała na głos, zanim uświadomiła sobie że nie ma
komunikatora. Jednak Nemain ją usłyszała.
„ Weź ze sobą zabójcę.
Ośrodek chce jeden okaz organizmu z nanitami po i przed przemianą.”
„ Nie ma go ze mną” –
odpowiedziała
„ Zaraz będzie” –
zapewniła dziewczyna.
Po czym poczuła że
opuściła jej umysł.
Pozostawiała za sobą
otwarte drzwi, nie traciła czasu na ich ponowne kodowanie. Nie musiała czekać
długo. Niecałą minutę później w pomieszczeniu znalazł się agent Sześć.
Poinformował ją że zbliża się do nich złożony z kilkunastu członków oddział
żołnierzy rekrutowanych przez Czarnego Rycerza.
Wszystko było już
gotowe. Jej pozostało tylko aktywować urządzenia. Kiedy to zrobiła, zatkały się
jej uszy, poczuła wstrząsy jak przy niewielkim trzęsieniu ziemi i zrobiło się
jej niedobrze.
Kiedy wstrząsy ustały
otworzyła oczy, chociaż było to trudne. Była bardzo zmęczona, bolała ją głowa,
światło raziło jej oczy i ogólnie rzec biorąc czuła się fatalnie. Czuła że ktoś
obraca ją na lewy bok, aby nie zadławiła się w razie gdyby miała wymiotować.
Słyszała spokojne głosy, jeden z nich wydawał rozkazy był to najprawdopodobniej
agent Szutowski kierujący całym zadaniem w innym wymiarze. Inne potwierdzały
ich przyjęcie lub coś uzgadniały. Nie miała siły na zachowanie świadomości. Uległa
kuszącej perspektywie odpoczynku.
Kilkadziesiąt minut
później, gdzieś nad strefą powietrzną Ameryki Północnej, samolot Ośrodka,
Ziemia
Z tego co jej
powiedziano, była nieprzytomna przez krótki czas, jednak dostatecznie długo aby
wszystkie skutki uboczne podróży w przestrzeni minęły. Normalnie jej ciało nie
doszłoby tak szybko do stanu normy, ale Ośrodek miał niezwykle zaawansowany
sprzęt medyczny, który szybko ją ustabilizował.
Składała właśnie raport
agentowi Szutowskiemu:
- Wykonywała zadanie
zgodnie z poleceniami. Wszystko szło dobrze do póki nie wysłano, zabójcy. Jest
lepiej wyszkolony ode mnie ale nie wykazywał zbytniej agresji, mimo wszystko
nie ufam mu. Nemain pomogła mi go chwili
unieszkodliwić i zasugerowała nie zabijanie go w razie gdybym potrzebowała
później pomocy wyszkolonego wojownika. Kierowałam się do skrzydła zachodniego z
którego można dostać się do najniższych poziomów bazy Providence. Dostałam się
tam bez większych trudności i dokończyłam zadanie.
- Pracowałaś
dłuższy czas z agentem… Sześć. Co możesz
o nim powiedzieć? – spytał Szutowski
- Niestety niewiele.
Nie znam jego tożsamości, wieku. Nie wiem czy ma rodzinę, ani w jakich
okolicznościach został wyszkolony na płatnego zabójcę, czy też dlaczego
pracował dla Providence. Wiem to że jest uważany za szóstego najgroźniejszego
człowieka świata, nie wiem na jakich podstawach został stworzony ten ranking.
Nie używa broni palnej, tylko białej. Słuchał rozkazów Providence. Jest
niezwykle powściągliwy w okazywaniu uczuć. Sądzę że jest doskonałym
wojownikiem, o ponadludzkich wręcz zdolnościach. Odbił lub robił uniki przed
wystrzelonymi przeze mnie kulami.
- Czy masz jakieś
podejrzenia co do tego dlaczego nie zabił cię, kiedy miał ku temu okazję?
- Nie. – odpowiedziała krótko i zgodnie z prawdą.
Kilka minut później,
Przestrzeń powietrzna nad Ameryką Północną, Ziemia, samolot Ośrodka, Ziemia
Poczuła to Rebeka i
wszyscy przebywający na jednym z samolotów. Pojedynczy wstrząs. Nie spodziewali
się ataku, jakichkolwiek służb rządowych czy Providence. Zakłócali wszelkie
radary i urządzenia które mogłyby określić położenie samolotów Ośrodka. Maszyny
były także niewidoczne dla samolotów przelatujących w ich pobliżu. Nie były do
końca niewidoczne, ale wtapiały się w otoczenie.
Nikt nie wpadł w
panikę, byli to przeszkoleni żołnierze. Każdy zachowywał się spokojnie, jakby
nic się nie stało, a jednak byli czujni. Kobieta podeszła do kokpitu, z kąd
kierowano samolotem, był on umiejscowiony w dziobie urządzenia.
Szutowski i Mistrzyni
znajdowali się w drugim samolocie. Na
tym na którym przebywała Rebeka, ona rządziła, dlatego to ona podeszła do
pilotów aby zapytać co to było.
W odpowiedzi pokazali
oni jej nagranie z zewnętrznych kamer. Pokazywały one coś, krótko mówiąc,
dziwnego. Na górze samolotu znajdowała się jakaś dziwna czarno-czerwona masa,
która była w ciągłym ruchu. Patrząc na nagranie, miała nadzieję że tylko się
jej to wydawało, ale widziała jak z tej
masy jakby próbują się wydostać różne stwory. Widziała ludzkie ręce próbujące
opuścić te substancję, a także coś w rodzaju wilczego łba, potem kręgosłup,
który na jej oczach oblekał się mięśniami. Widziała też oczy, było ich wiele,
niektóre były ludzkie o czym świadczyła biel ich gałek, dzięki czemu były doskonale widoczne, u niektórych ciało
szkliste miało inne kolory, często zielono-żółte świadczące o tym że te należały
do zwierząt.
- Co to jest, do jasnej
cholery? – zapytała, zapominając o użyciu angielskiego z Nowej Ziemi.
Poprawiła się
natychmiast.
Odpowiedz uzyskała od
Mistrzyni.
- To M-5. – powiedziała
krótko.
Ciągle patrzyła z
mieszaniną przerażenia i fascynacji na ekran, który nadal pokazywał
czarno-czerwoną masę, która wydawała się być przyczepiona do kadłuba statku,
ponieważ mimo wielkiej szybkości z jaką
samolot przecinał powietrze, nie zsuwała się ona z kadłuba, ale była w ciągłym
ruchu. Z dziwnej substancji niemal całkowicie wychynął koń, nie był taki jak na
Ziemi, miał lekko zakrzywione w tyłu rogi wyrastające obok uszu. A także nogi
bardziej podobne do drapieżnika niż
roślinożercy, z krótkimi palcami porośniętymi krótka sierścią koloru
zaschniętej krwi, uzbrojone w pazury. Kobieta widziała tłów zwierzęcia i jego
łeb, zad i tylnie nogi spoczywały w przedziwnej masie. Próbował się on z niej
wydostać i nawet nieźle mu szło. Pozostała mu już tylko ostatnia noga. Zwierze rozpaczliwie
próbowało się wyrwać, stało niepewnie na trzech nogach, jego grzywa poruszała
się targana wiatrem. Jednak coś się stało, czarna substancja zaczęła pełznąć w
górę po nogach konia zmuszając go najpierw do tego aby ukląkł na przednich
nogach a potem aby upadł na bok. Potem zniknął, wtopił się znów w bezkształtną
masę z której ciągle coś próbowało się wydostać.
Odeszła od monitora, nie
chciała tego więcej oglądać. Poczuła obrzydzenie i przerażenie. Czym to było?
Czym była Nemain? Poczuła lekki ból głowy umiejscowiony w tyle czaszki, który
szybko minął. Uspokoiła się i odzyskała równowagę.
Znów podeszła do
pilotów, podała im współrzędne geograficzne i kazała się tam kierować. Nadała
komunikat do drugiego samolotu, powtórzyła współrzędne i tyle. Potem usiadła w
fotelu i nie myślała już o niczym ważnym. Pozwoliła swoim myślom swobodnie
dryfować.
- Za chwilę lądujemy. –
powiedział jeden z pilotów. Usłyszała to jednak jej mózg się wyłączył, tak to
mogła nazwać, chociaż wiedziała że coś takiego jest możliwe jedynie po śmierci.
Nie myślał o niczym, pewnie patrzyła pusto w przestrzeń.
- Zapnij pasy –
powiedział jej męski głos dobywający się z przestrzeni powyżej jej. To ją
rozbudziło. W pierwszej chwili chciała jak najszybciej wstać i przyjąć pozycję
do obrony, ale niemal równocześnie, uświadomiła sobie że Szósty nadal jest pod
wpływem substancji która została mu wstrzyknięta. Nie rozluźniła się jednak.
Nie ufała mu.
- Tobie radziłabym
zrobić to samo. – powiedziała beznamiętnie
Obserwowała go do póki nie zajął swojego miejsca. Potem
zapięła pasy. Wylądowali w jakieś 15 później.
Teraz byli odsłonięci,
każdy mógł ich namierzyć i zaatakować. Jednak zabezpieczyli się wiedząc że coś
takiego będzie miało miejsce. Rozkazy były wydawane przez nią, Mistrzynie i
agenta Szustowskiego. Zadaniem grupy Rebeki
składającej się z niej samej i jeszcze 4 żołnierzy, było rozmieszczenie
nadajników, Szutowski i Mistrzyni mieli zostać tam gdzie wylądowali, w pobliżu
jakiegoś bardzo starego domu, i pilnować tam wszystkiego.
Jej grupa szybko
opuściła samolot. Wiedzieli co mają robić. Szybko rozbiegli się w różnych
kierunkach. Mieli ustawić nadajniki około kilometra od miejsca gdzie wylądują. Kobieta zauważyła że na dachu samolotu z którego
wyszła stoi postać w starodawnym płaszczu, który zakrywał cała jej postać,
łącznie w głową. Choć wiatr był lekki, peleryna poruszała się. Pokręciła głową,
odwróciła się i pobiegła w las, miała swoje zadanie. Poruszała się szybkim truchtem,
mogłaby tak biec godzinami, takie tempo nie męczyło jej poddawanego ostatnio
ciężkim treningom ciała. Szybko dotarła do miejsca, które z reszta jak każde
inne było dobre na wbicie w ziemię nadajnika.
Urządzenie
przypominało te użyte przez nią w Providence do przetransportowania siebie i
E.V.O do samolotu, przynajmniej do czasu kiedy miała je w dłoni. Po wbiciu w
ziemię jednego z końców pałki, ta wydłużyła się do rozmiarów włóczni, a na jej
końcu pojawił się nieznany jej przeźroczysty minerał, po chwili zaczął emitować
zgniło zielone światło. Szybko oddaliła się. W biegu zameldowała o tym że
zamontowała urządzenie.
Kiedy dotarła z
powrotem na miejsce gdzie wylądowali, na przestrzeni jaka została pomiędzy
dwoma samolotami, stał obelisk. Miał on około 10 metrów wysokości i metra
szerokości krawędzi. Szczyt zwieńczony
był podobnym kryształem co nadajnik, tyle że większym, ten także emitował te
dziwne zgniłe światło. W pobliżu obelisku stali naukowcy których zabrali ze
sobą, obaj mieli w rękach przenośne komputery najnowszej generacji i spoglądali
to na ich ekrany to na urządzenie, po którym zaczęły skakać małe błyskawice.
Jednak oni nie wydawali się tym przejęci. Więc i Rebeka się tym nie martwiła.
Światło zaczęło pulsować. Przybrało także na sile. W powietrzu unosił się
zapach podobny jak ten po deszczu, mieszał się on z wonią lasu.
Wyładowania na
powierzchni obelisku powtarzały się coraz częściej. Teraz kobieta zauważyła
kilka grubych kabli połączonych z obeliskiem i pięcioma pałkami, podobnymi do
tych jakie umieścili w odległości około
kilometra od polany na której wylądowali.
Po chwili z obelisku
wystrzelił słup zgniłozielonego światła. Stało się ono zbyt jasne aby na nie
patrzeć, kobieta odwróciła wzrok. Blask zaczął przygasać kilka sekund później,
wtedy znów spojrzała na obelisk. Nie
emitował on już światła, ale nadal przeskakiwały po nim niewielkie wyładowania
elektryczne. Patrząc na urządzenie wydawało się jej także że powietrze faluje,
jak nad rozgrzaną blachą wystawioną na słońce, tworząc pole siłowe, wokół obelisku, cos podobne ale
oczywiście o wiele większego rozciągało się nad ich głowami. Gdyby teraz ktoś
próbował uruchomić samolot i odlecieć
rozbiłby się o niewidzialną barierę, podobnie stałoby się z czymkolwiek co
chciałoby się dostać z zewnątrz.
Wszystko było
zamazane. Szóstemu czasem udawało mu się zobaczyć coś wyraźniej ale raczej nie
widział nic konkretnego, tylko plamy
różnych odcieni szarości i brązu. Nie wiedział gdzie jest. Czasem wydawało mu
się że słyszy jakieś rozmowy, ale nie widział nikogo i nie mógł rozróżnić słów.
Czuł zapach pleśni i kurzu, ale nie miał pewności czy naprawdę to czuł, czy to
tylko mózg płatał mu figle. Nie był pewny niczego. Równie dobrze mógł śnić co
być przytomnym. Nie odróżniał jednego od drugiego.
Jedna z plam w jego
polu widzenia poruszyła się. Próbował skupić na niej wzrok, bolało, ale on nie
zważał na to. Postać znajdowała się bardzo blisko niego, mógłby ją pochwycić,
złapać za ubranie, sprawdzić czy jest prawdziwa, ale nie mógł się poruszyć, ale
czuł dotyk. Ktoś robił coś z jego ręką. Próbował ją wyszarpnąć, ale na próżno.
Poczuł ból, jakaś część jego mózgu skojarzyła je z igłą, ale ta myśl odleciała
jeszcze zanim na dobre się uformowała, jak wszystkie. Chciał utrzymać otwarte
oczy, ale nie mógł. Chciał się złościć, ale tego również nie mógł, był zbyt
zmęczony na cokolwiek. Walka z sennością, okazała się bezcelowa.
Tym co obudziło go ze snu bez snów był ból,
spowodowany tym że został spoliczkowany, czego domyślał się na podstawie tego
że to tam czuł pieczenie. Otworzył oczy i spróbował wstać, jakoś się bronić.
Ale nie mógł, był przywiązany do krzesła. Szybko otrzeźwiał.
Najpierw skupił się na
osobach które znajdowały się w pomieszczeniu. Kilka kroków od krzesła stała
Rebeka. Dalej, bliżej drzwi do kolejnego pomieszczenia znajdowały się dwie
osoby. Kobieta i mężczyzna. Szósty dłużej przyglądał się kobiecie stojącej obok wyjścia, ta również
przypominała mu Rebekę. Jak zauważył wcześniej okno zostało zabite deskami,
pokój nie był oświetlany sztucznym światłem a naturalnego wpadającego z
zewnątrz było niewiele.
Przyglądał się nadal
kobiecie pod drzwiami, jej sylwetka i wzrost przywodziły mu na myśl Rebekę. Ta
stojąca bliżej również przypominała panią doktor z którą pracował w Providence.
Kiedy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności zauważył więcej szczegółów. Obie
kobiety wyglądały jak bliźniaczki. Miały te same wysportowane sylwetki i
wzrost. Rysy twarzy również miały podobne. Tyle że ta stojąca obok
mężczyzny miała czarne włosy i
niebieskie oczy, a także wyraz twarzy wyrażający pogardę i surowość. Prawdziwa
Rebeka, te którą znał stała bliżej i to najprawdopodobniej ona go uderzyła.
Miała zielone oczy i brązowe włosy. Patrzyła na niego z wrogością.
- Co tu się dzieje? Co
ty wyprawiasz? – zadał pytania, wściekły na nią.
Nie odpowiedziała, ale
przesunęła się tylko kilka kroków w bok, kiedy do pomieszczenia wszedł kolejny
mężczyzna. Ubrany jak wszyscy w pomieszczeniu oprócz niego, w czarny mundur.
Zbliżył się do niego i
przez chwile tylko patrzył. Potem powiedział coś w języku, którego nigdy nie
słyszał. Sadził że przekaz, był
skierowany do niego, ponieważ facet ciągle go obserwował. Jednak od ściany
odeszła niebieskooka kobieta przypominająca mu doktor Holiday. Stanęła za nim,
i złapała go jedną ręką pod żuchwą, drugą położyła na górze czaszki. Chwyt
miała zaskakująco mocny. Odgięła jego
głowę do tyłu i trzymała. Nie próbował jej uwolnić, nie chciał aby kobieta
skręciła mu kark. Wierzył że się wydostanie, jednak na razie skupiał się na tym
aby przeżyć. Nie miał pojęcia z kim współpracowała Rebeka, dlaczego się tu
znalazł, ani gdzie był.
Mężczyzna powiedział
coś. Rebeka przetłumaczyła.
- To tylko badanie.
Otwórz szeroko oczy.
Tak zrobił. Nowo
przybyły zajrzał w nie, potem poświecił małą latarką dająco lekko niebieskie
światło. Kobieta go puściła. Czuł ból w szyi, ale chwili nie mógł nic z tym
zrobić, poza tym to była to tylko mała niedogodność.
Facet stanął teraz
naprzeciw niego, tam gdzie wcześniej stała Rebeka. Zadawał pytania z zielonooka
tłumaczyła, najpierw dla niego potem dla lekarza. Głos miał wypruty z emocji.
- Twoje imię?
-Szósty.
- Gdzie pracowałeś?
- W Providence.
- Czy wiesz gdzie
jesteś?
- Nie.
- Jakie ostatnie
wydarzenia pamiętasz?
Tutaj zwrócił się do
niej.
- W coś ty się
wpakowała? – jego głos ociekał jadem, ton zaskoczył go samego.
Obserwowała go cały
czas, jakby za chwile miał się uwolnić i zaatakować. W ogóle nie przypominała
mu kobiety z którą pracował. Jej postawa, wyraz twarzy, zachowanie. Nic się nie
zgadzało, oprócz zewnętrznego wyglądu. Szósty czuł się zdezorientowany. Nie
wiedziała także kima jest ta druga kobieta niezwykle podobna do Rebeki, tyle że
z niebieskimi oczami i ciemniejszymi włosami. Wiedział o tym że Holiday ma
siostrę, widział jej zdjęcia z przed przemiany, tamta była nastolatką, ta
stojąca pod ścianą, po dłuższej obserwacji wydawała się być kilka centymetrów
wyższa i starsza od zielonookiej.
Nie odpowiedziała na
jego pytanie i pierwszy raz od kiedy weszła do pomieszczenia odwróciła od niego
wzrok. Spojrzała na mężczyznę stojącego obok drugiej kobiety, powiedziała coś
mu, ten z kolei przekazał coś lekarzowi i ten wyszedł. Później Rebeka i
mężczyzna nawiązali konwersację składająca się z kilku zdań zakończoną
stanowczym komunikatem faceta.
- Organizacja dla której
pracuje proponuje ciwspółpracę.
Zamiast zapytać dla
jakiej organizacji pracuje lub spróbować
udawać zainteresowanie ofertą, czy wypytać o szczegóły zapytał o to co stanie
się jeśli odmówi.
-A jak sądzisz? –
odpowiedziała pytaniem.
Nie potrzebował jej
odpowiedzi, sam mógł się domyślić że w razie odmowy zostałby najprawdopodobniej
zlikwidowany. Tyle że on nie miał zamiaru ani umierać, ani dać się znów
szantażować czy zastraszyć, jakimkolwiek ludziom.
- Co to za
organizacja? – spytał.
- Inna niż sądzisz. –
odpowiedziała. – Dają ci czas do namysłu.
Powiedziała coś do
pozostałej dwójki i wszyscy wyszli.
Nie został sam na
długo. Na zewnątrz pomieszczenia po obu stronach drzwi pojawili się dwaj
strażnicy ubrani w te same czarne mundury co reszta. Nie miał zamiaru czekać,
aż ktoś wróci aby wysłuchać jego decyzji. Stwierdził że ucieczka nie przysporzy
mu zbyt wielu kłopotów, ale nie wiedział gdzie są jego miecze. Nie będzie miał
czasu na ich szukanie, potrafił poradzić sobie i bez nich, jednak był
przyzwyczajony do tego że zawsze ma je przy sobie.
Stworzenia bariery
nie dało się ukryć, produkowała ona wielkie ilości energii i promieniowania,
nie szkodzące środowisku. Kilka godzin po jej stworzeniu nad miejscem w którym
przebywali krążyły samoloty. Nikt się jednak tym zbytnio nie przejmował. Kopuła
była mocna, poza tym miała wytrzymać tylko szesnaście godzin kwarantanny jaką
wszyscy musieli odbyć aby przypadkiem nie przynieść jakiejś nowej, nieznanej
choroby do ich świata. Jednak na wszelki wypadek ,obrzeża bariery były obstawione
przez żołnierzy. Dawało to im to też jakieś zajęcie.
Po wyjściu trójki na
zewnątrz starego domu, w którym przetrzymywany był Szósty, agent Szutowski odesłał Mistrzynię z jakimś mało ważnym
zadaniem, po czym zwrócił się do Rebeki, aby ta wysłuchała raportu Nemain, po
czym przekazał mu go.
Dziewczyna nie
uznawała nad sobą innej władzy niż kobiety które sobie wybierała, według
standardów których nikt nie był w stanie odgadnąć. Czasem tylko wykonywała
prośby, innych agentów, ale to zależało tylko od niej. Każdy agent na poziomie
dostępu który upoważniał do wykonywania
trudnych misji wiedział że z Metamorfem 5 można się porozumiewać tylko poprzez
pośredniczkę.
Rebeka niezbyt dobrze
opanowała porozumiewanie się poprzez myśli. Lepiej wychodziło jej ich
ukrywanie. Nie uczono jej namierzania kogokolwiek, jednak dziewczyna miała
wiele zdolności, jak wynikało z raportów. Holiday wiedziała z skądś że
dziewczyna jest na strychu, wróciła więc do domu. Weszła z powrotem do starego
domu, który mógłby być planem horroru.
Ominęła pokój z którym przetrzymywali Szóstego i cicho weszła po schodach na
górę. Wejście na strych było zamknięte. Otworzenie go nie było łatwe, po
czwartym mocnym szarpnięciu, schody spadły z niesamowitym rumorem. Zaklęła
siarczyście pod nosem, po czym za pomocą komunikatora, uspokoiła strażników na
dole. Sama weszła na ostatnie Pietro domu. Gdy znalazła się już na górze
rozejrzała się w poszukiwaniu dziewczyny. Pokój był słabo oświetlony, tak
naprawdę światło wpadało przez mały witraż umieszczony w roli okna.
Większość szybek wypadła, wiec nie mogła
stwierdzić co przedstawiał.
Okienko było
niewielkie, jednak jej zdawało się że w pokoju mimo to jest zbyt ciemno, że
jest w nim zbyt wiele cieni. Musiała przywołać całe swoje opanowanie, aby nie
wygenerować jakiejś broni, kiedy zobaczyła poruszający się w ciemności kształt,
o jasnozielonych kocich oczach. Zwierze
jak przystało na przedstawiciela swojego gatunku szło powoli, z wrodzoną noszlancją i wysoko uniesionym ogonem, patrząc
na nią znudzonymi wzrokiem.
Kot otarł się o jej
nogi po czym odwrócił się w stronę z której przyszedł i zaczął do niej wracać. Mimo woli poszła za nim.
Już po kilku pierwszych krokach potknęła się o coś. Zauważyła że kot idzie dosyć
kręta trasą, ale nie pomyślała o tym że nie zauważy przeszkody, skoro widzi
kota, który z resztą był tylko ruchomym cieniem na tle innych. Dodatkowo jej
oczy nie przyzwyczajały się do ciemności. Czuła się nieswojo, po plecach
przechodziły jej dreszcze, doskonale wiedziała że coś tu nie gra. Zastanawiała
się dlaczego dziewczyna z nią pogrywa w ten sposób. Czy miał być to jakiś test?
Czy może jakaś zachcianka?
„ Pamiętaj że ona nie
jest człowiekiem. Nie myśli jak człowiek, i nie robi nic bez powodu. „ –
kolejna złota rada Mistrzyni.
Szła dalej za kotem. Tym
razem idąc taka samą krętą ścieżka jak on. Przeszła za zwierzęciem kilka metrów
po czym wskoczył on na kolana Nemain, jak domyśliła się kobieta. Teraz widziała
trochę więcej, na tyle dużo aby znaleźć stary fotel do kompletu tego na którym
siedziała dziewczyna. Rebeka nie wiedziała twarzy dziewczyny, ta skryta była w
kompletnym mroku, lub miała ona kaptur na głowie Holiday czuła jej spojrzenie
na sobie, przyszpilało ono ją do starego fotela i powodowało że cała się
spinała. Gdyby miała wybór, zbyłaby Nemain jakimkolwiek kłamstwem i odeszła,
jednak nie mogła tego zrobić.
- Chcą raportu? –
zapytała, to był głos dziecka, ale zimny i wyrachowany.
- Tak.
- Na początek możesz im
powiedzieć że coś nie poszło z przejściem, sama zapytam po co wysłali za mną
wilki. Kiedy wyszłam z przejścia byłam rozkojarzona i wilki mnie rozszarpały.
Przejście wymazało mi też część wspomnień, Nie wiedziała jak się tu znalazłam,
i miałam jeden cel – przeżyć. Nic poza tym. Jak wiesz zostałam w Providence,
miałam z wami współpracować, a raczej nie wychylać się do póki nie poznałabym
waszego świata na tyle aby się do niego przystosować. Wolałabym abyś
przemilczała to że chorowałam przez nanity. Wspomnienia wróciły kiedy
wyciągnęłaś ze mnie nanity. Wtedy przypomniałam sobie o zadaniu, skontaktowałam
się z Ośrodkiem i przerzuciłam cię na Nową Ziemię, a tutaj zastąpił cię klon.
Nie był zbyt dobrze przystosowany, stworzono go z twojego DNA kiedy miała ś
uraz głowy, wiec on również go miał. Wyleczono go w Ośrodku, ale i tak
zachowanie klona nie podobało mu się więc kazałam mu się zwolnić, wiedząc że
Providence się nim najmniej. Znudziło mnie przebywanie w organizacji dlatego ją
opuściłam. Szukali mnie ale mylenie ich było dziecinnie proste, zaszyłam się tu
na kilka dni żeby na was poczekać. I to tyle, szczegółowy raport złoże sama
Dyrektorowi… A tak poza tym…
Kobieta usłyszała
mruczenie.
- Więzień wam chyba
ucieka. – dokończyła
Szósty był jeszcze
trochę zamroczony po narkotyku jaki mu podano. Szumiało mu w głowie, nie myślał
jeszcze dosyć logicznie i zdawał sobie z tego sprawę, lecz nie miał czasu na to
aby odczekać aż coś co mu podali jego organizm w końcu zneutralizuje. Wiedział
że najprawdopodobniej pakuje się w pułapkę. Krzesło do którego był przywiązany
było stare, liny na nadgarstkach były zawiązane bardzo mocno i tworzyły
skomplikowany supeł, jednak udało mu się je poluzować. Albo go nie doceniali,
albo mieli wobec niego jakieś plany. Nie zastanawiał się nad tym dłużej.
Czuł się zdradzony i
oszukany. Niemożliwością było aby Rebeka zmieniła się tak bardzo w ciągu kilku
miesięcy. Umiejętności jakie posiadała, nie dorównywały jego, ale i tak na ich
zdobycie potrzebowałaby bardzo długiego czasu. Musiała inwigilować Providence,
jeśli nie dla rządu to dla jakiejś innej organizacji.
„ … do FBI, sekretarza obrony
i prezydenta dotrą bardzo interesujące informacje o działalności Providence.
Zarząd przestanie istnieć.”
W stosunku do niej nie
czuł nic poza wściekłością. Jak mógł być tak ślepy i nie zauważyć tego że była
szpiegiem.
Wyrzucił te myśli ze
swojej głowy. Miał teraz inne zmartwienia.
Zrzucił liny z
nadgarstków i cicho podkradł się do strażników. Załatwił obu szybko po czym
wciągnął ich w głąb pokoju. Starał się zachowywać jak najciszej, jednak było to
niemałe wyzwanie na starej podłodze. Szybko odnalazł wyjście. Jednak nie miał zamiaru
go używać. Musiał znaleźć inne wyjście. Większość okien była zabita deskami. Znalazł jednak
takie które wyposażone były jeszcze w szyby. Były one umiejscowione po lewej
stronie domu, ściana lasu zaczynała się jakieś 300 metrów dalej. Był to niemal
pusty teren, na którym rosło kilka mniejszych drzew, a także kilkanaście dębów,
za którymi mógł się ukrywać. O dziwo wokół domu panowała cisza. Nie wiedział
także żadnych ludzi na zewnątrz. Tylko dwa samoloty. Mógł postarać się ukraść
jeden z nich, jednak za pewne szybko rozpocząłby się pościg. Nie wiedział także
czy udałoby mu się włamać do pojazdu.
Dawno otwierane
okiennice, nie miał zamiaru łatwo ustąpić, chyba tylko cudem szyby nie
wyleciały z futryn. Wyskoczył on na zewnątrz i wylądowała na trawie poniżej.
Obejrzał się czujnie na boki. Kiedy stwierdził że nikt go nie zauważył, zaczął
skradać się na tyły budynku, wzdłuż ściany. Tam ściana lasu była bliższa, po
drodze rosły drzewa, znajdowała się tam także mała chatka. To wszystko
oferowało mu miejsce do ukrycia się w razie gdyby zaczęto do niego strzelać.
Nie wziął broni, którą mieli przy sobie strażnicy, nigdy nie używał broni
palnej.
Cała sytuacja była
zaaranżowana. Stare krzesło, wypaczone
więzy. Nieuważni strażnicy i żołnierze wysłani na obrzeża kopuły, aby
patrolować teren. Szósty miał uciec, a raczej tylko spróbować. Kopuła go nie
przepuści, jednak nawet do niej nie dotrze. Dyrektor chciał aby oceniła poziom
umiejętności Szóstego.
Tyle że ona już nie
musiała słuchać rozkazów. Wiedzieli o tym i Dyrektor, ona czyli Mistrzyni, i
M-5. Kwestią czasu było to kiedy ją zlikwidują. Jej miejsce miała zająć Rebeka.
Przed nią była kobieta, którą nazywano Mistrzynią, wszyscy tak do niej mówili,
ona też. Wtedy jej nazwisko brzmiało Natasza Pietrow. Nie urodziła się na Nowej
Ziemi, lecz podobnie jak Rebeka została odnaleziona w innym wszechświecie przez
Nemain, a potem zabrana do Ośrodka. Tam wszczepiono jej czip kontroli, podobnie
jak Holiday. Na początku wywierał on olbrzymi wpływ na nią, który potem słabł,
ale pozostawił po sobie chęć służenia Ośrodkowi, wiarę w jego „misję” i nadal
zmuszał ją do słuchania rozkazów, tyle że mogła myśleć bardziej jasno, i
improwizować podczas wykonywania zadań. Często musiała podejmować decyzję, których
nikt nie mógłby w stanie przewidzieć i dać jej instrukcji wcześniej. Przez
kilkanaście lat nie robiła nic aby pozbyć się tej kontroli, nie chciała się
sprzeciwiać. Niedługo po tym jak dziewczynę przerzucono do tego świata, zaczęła
odzyskiwać nad sobą kontrolę, buntować się przeciwko urządzeniu. To
przyprawiało ją o potworny ból głowy, ale walczyła mimo to. Myślała coraz
bardziej samodzielnie. Już wcześniej wiedziała że jest kontrolowana, ale jej to
nie przeszkadzało. Wtedy zaczęło się jej to nie podobać. Udało się jej niemal
całkowicie zniwelować działanie czipa. Podczas swojego pobytu w Ośrodku,
czytała kilka raportów o ludziach którym udało się przełamać kontrole,
zazwyczaj wariowali oni po tym. Ona nie
zwariowała, była od nich silniejsza, lepsza.
Obserwowała
przemykającego od drzewa do drzewa Szóstego. Siedziała na dachu, kombinezon
sprawiał że była niewidoczna. Musiała udawać że słucha rozkazów, ale miała
całkiem inne plany. Wiedziała że jej życie się już skończyło, Ośrodek odnajdzie
ją wszędzie, poza tym znajdowała się w pułapce. Ale nie tylko ona. Wybuch z
pewnością zabije wszystkich, może nawet te małą sukę Nemain. Natasha widziała
te dziewuchę w akcji. Kule ją raniły, jak zwykłego człowieka, podobnie stal,
ale zawsze się regenerowała. Widziała jak ten potwór zabija setki ludzi z ciągu
ułamka sekundy i wchłania ich ciała. Nie wiedziała czym to jest, ale miała
nadzieje że zdechnie w wybuchu.
Kiedy facet zniknął za
ścianą lasu. Zeszła na krawędź dachu i zeskoczyła, lądując miękko na ziemi. Nie
wiedziała jak, ale jeśli chciała mogła przywoływać do siebie część zdolności
dziewczyny. Zwiększoną siłę, lepszy wzrok, słuch, większą fizyczną wytrzymałość
na ból i zmęczenie.
Bomby miały zapalniki
zegarowe, więc jej pozostało tylko odegrać szopkę dla reszty. Chciała zabić
Rebekę własnoręcznie. Ona miała ją zastąpić, tak jak Natasha zabiła swoją
poprzedniczkę pierwszą Mistrzynię i zaczęła się tytułować tak jak ona.
Nienawidziła obu Mistrzyni ponieważ nigdy nie mogła dorównać jej umiejętnością,
Rebece dlatego iż ta miała zając jej miejsce. Te pierwszą zabiła, to samo miała
zamiar uczynić z drugą.
Śledziła zabójcę,
zgodnie z instrukcjami. Nie wyglądało na to aby facet wiedział gdzie idzie.
Kierował się raczej na oślep, z resztą nie wiedział gdzie się znajduje, więc
jego zachowanie nie było alarmujące. Nie był także uzbrojony, nie zabrał broni
strażników, czyżby był aż tak otumaniony narkotykiem, a może był zwyczajnie
głupi.
Zręcznie uniknęła
ciosu rzuconego noża. Odwróciła się i miała zamiar strzelić, ale palec drgnął
jej na spuście.
„ To niemożliwe” –
przeleciało jej przez głowę.
Była, niezwykle
delikatnie mówiąc, zaskoczona tym kogo zobaczyła. Jednak uchyliła się zręcznie
przed kolejnymi dwoma małymi ostrzami rzuconymi z śmiertelna precyzją w jej
gardło i łydkę.
„ To na pewno M-5” –
pomyślała.
Razem z tą drugą chciały
ją zaskoczyć. Ale ona się nie da.
„ Boją się mnie.” - stwierdziła i wybuchnęła szaleńczym
śmiechem, po czym zaczęła strzelać do postaci Mistrzyni, tej pierwszej, tej
prawdziwej. A przynajmniej chciała to zrobić, ponieważ jej już tam nie było.
Zagrzytała zębami,
wściekła i zeskoczyła z gałęzi na której się ukrywała.
- Nie ukrywaj się ty
suko…
- Czy ktoś tu się chowa?
– głos dochodził za jej pleców. To był ten pełen pogardy głos, który podczas
szkolenia wciąż wypominał jej błędy, mimo iż robiła wszystko aby usłyszeć w nim
podziw i pochwałę.
Odwróciła się.
Patrzyła na nią jak
przed laty. Zimno, z wyższością. Postawę jak zawsze miała dumną. Ubrana była w
mundur jaki nosili żołnierze Ośrodka 20 lat wcześniej. Na twarzy miała bliznę,
ciągnąca się od lewej brwi, poprzez oko po żuchwę. Nie szpeciła jej, ale
dodawała drapieżności, zimnej urodzie Mistrzyni.
„ Poderżnełam gardło
tej suce. Ona nie żyje!” – wmawiała sobie, nieskutecznie, ponieważ paraliżował
ją strach.
- Witaj ponownie
Natasho. – powiedziała zbliżając się – Dobrze wiesz że jestem pamiętliwa i
mściwa. – ciągnęła, a jej słowa przecinały powietrze niczym ostrze sztyletu,
który trzymała w dłoni.
Wspomniana w
pozdrowieniu, zaczęła drżeć, broń trzymana w dłoni, wypadła z niej.
- Kiedy cię wybrałam,
nie wzięłam pod uwagę tego że staniesz się tak zazdrosna i głupia. – ten głos
należał do nastolatki, szeptał jej wprost do ucha, do jej nosa dotarła przykra
woń rozkładu.
- Sądziłaś że otruwąjąc kogoś i podrzynając my gardło, jak zwykły tchórz,
możesz przejmować jego tytuł? Myślałaś że tym zyskasz sławę i uznanie. Uwierz
mi że nikt cię nie podziwiał, wszyscy naokoło brzydzili się twoim tchórzostwem.
Wykonywanie twoich rozkazów było dla mnie prawdziwą obrazą, ale tera przyszedł
czas na wyrównanie rachunków. – ciężkie dłonie, uzbrojone w długie pazury,
które przebijały materiał jej munduru, wbijały się w jej skórę, ale ona prawie
tego nie zauważała.
Mistrzyni zatrzymała
się na wyciągnięcie ręki od Natashy, obracała w dłoniach sztylet o błyszczącym
ostrzu.
- Jesteś tylko kupą
mięsa. – powiedziała jej kobieta – Psim żarciem. – zadrasnęła jej szyję.
Natasha poczuła ból, i
ciepłą ciecz spływającą jej za kołnierzyk, było jej dużo.
Usłyszała warkot,
głęboki i basowy. Stwór musiał być wielki i rzeczywiście był. Stał za plecami
Mistrzyni, która przesunęła się aby morderczyni mogła zobaczyć stwora który z
pewnością przewyższał ją, zbliżał się powoli. W czerwonych oczach czaiła się otchłań,
która szła po nią.
- Uciekaj. – łapy na
jej barkach rozluźniły ucisk.
Poczuła przemożną chęć
ucieczki, Ratowania życia, i tak też się stało. Stwór pomknął za nią, dogonił ją po kilkunastu metrach,
rozerwał na strzępy i pożarł. A potem niczym domowy pies przybiegł do swojej
właścicielki, szczęśliwy że mógł wykonać dla niej te proste i jakże smaczne
zadanie. Usiadł u boku Nemain, która gładziła jego długie, gęste futro
pazurzastą ręką, mówiąc coś czego nie rozumiał. Potem zmienił się na powrót w
kota i wskoczył na ramię właścicielki, tam ułożył się do snu, wczepiając pazury
w jej ubranie, aby nie spaść. To że spał nie oznaczało że nie nasłuchiwał,
chociaż nic nie rozumiał.
- Co myślisz o Rebece? –
zapytała Nemain.
- Nada się… Mam nadzieje
że będzie lepsza niż Natasha, wytrzyma dłużej. Będzie musiała zapomnieć o
Ziemi, wspomnienia będą ją rozpraszać. Nie wiem czy to dobry pomysł aby
zabierać jej siostrę.
- Nie mamy czasu na
łapanie innego osobnika. Ośrodek chce mutanta z tego świata i go dostanie,
dopilnuje aby Rebeka go nie spotykała, i aby zapomniała o tym świecie.
- Dlaczego mnie
wezwałaś? – zapytała Mistrzyni
- Chciałam abyś dokonała zemsty.
- Nie kłam, meta morfie. – jej to przybrał
ostre brzmienie.
- Nie wiem, Mistrzyni. –
odpowiedziała pokorna jak baranek i zgodnie z prawdą.
- Tracisz równowagę psychiczną. Po powrocie
powinni znów cię uśpić.
- Kiedy się obudzę będę bardziej szalona niż teraz.
- Wiem. Jeśli pozwolisz mi zostać, nauczę ją
jak panować nad twoją bestią. Gdy będzie gotowa, obudzimy cię a ona ci pomoże
wyprzeć szaleństwo.
- Nawet uśpiona mogę wpływać na twoje decyzję.
Mogę cię zmusić abyś mnie wybudziła.
- Nie
możesz. Mimo że jestem częścią ciebie, nadal mam silną wolę. Będę mogła ci się
przeciwstawiać. Nie ma innego wyjścia, Nemain. Albo to, albo będę musiała cię
zabić.
Resztę drogi przebyły w milczeniu.
Kiedy przybyły na
polanę, żołnierze rozkładali sprzęt do otworzenia dla nich portalu, nikt nie
pytał o to kim jest i z kąd wzięła się
nowa kobieta, ani gdzie podziała się Mistrzyni. Rebeka wiedziała co się stało,
widział wszystko oczami Nemain. Nie czuła nic, z tego powodu.
Była tylko kolejnym żołnierzem Ośrodka. Wierzyła w jego misję,
która wymagała ofiar i poświęceń. Tych którzy w nią nie wierzyli, trzeba było
usuwać, było to dla niej niezwykle naturalne.
Chciała tylko służyć
Ośrodkowi i pomagać Nemain zachować psychiczne zdrowie. Reszta nie miała
znaczenia.
Aż się rokleiłam ( ale to przez pisanie tego dedyka dla mojego kota).
Mam nadzieję że zrozumieliście w miarę co się działo. Wiem że wątków wiele nawaliłam i się w tym łatwo pogubić można.
Zastanawiam czy do tego opowiadania nie napisać jakiegoś dodatka, z przeszłości Nemain żebyście zrozumieli po co jej są te kobiety potrzebne, dlaczego traci psychiczne zdrowie jeśli ich nie ma. I ta sytuacja między Natasha a Mistrzynią. A także jak doszło do tego że Nemain jest jaka jest i jak doszła do tego że potrzebuje tych kobiet.
Mam nadzieje że niedługo coś nowego wykonbinuję i znów zacznę pisać.
Pozdrawiamy was,
Sztyletnica i reszta towarzystwa.
Jestem jak najbardziej za fragmentami z przeszłości Nemain.
OdpowiedzUsuńNie chcę być wredna, współczuję ci zaginięcia kota, ale ja po prostu tych zwierząt zdzierżyć nie mogę. Mówię to bardziej ze względu na to, że przeplatał się on w fragmencie. Liczę, że twoje zwierzątko się znajdzie.
Epilog jest super, zakończenie - dosyć ciekawe. Nie spodziewałam się takiego rozwiązania. Trochę tłumaczenia, przyznaję - przydałoby się, poza tym nie mam uwag.
Pozdrawiam
Wilcza
Kot się nie znajdzie już, zaginął miesiąc temu, a ja co jakiś czas mam napady depresji z tego powodu. Widywałam go raz na kilka miesięcy, bo mieszkam aktualnie ponad 100 kilometrów od domu, i jeżdze tam nieczęsto. Jednak świadomość że jego już nie ma, jest czasem dobijająca. Zostało mi w domu jeszcze chyba 5 kotów, jednak Brutusa lubiłam najbardziej.
UsuńSzczerze współczuję. Ja byłam dość przywiązana do psa moich dziadków ( u których notabene w tamtym okresie spędzałam większość czasu ). Co prawda nie zaginął, ale po prostu umarł, więc mniej więcej rozumem jakie to okropne uczucie.
UsuńSkupiłam sie na kocie, a nie napisałam nic odnoście uwag do posta. Ja wiem że namieszałam, dla mnie wszystko jest jasne i oczywiste i staram sie wam to wszystko jak najbardziej logicznie wyłożyć i wiem ze mi to nie wychodzi. Co do tego dodatku....zaczęłam to pisać, ale nie wiem czy napisze tyle aby dało sie to opublikować. Jakos wczesniej nie zastanawiałam się nad przeszłością Nemain, a teraz jest mi ciężko samej sobie odpowiadać na różne pytania odnosnie tego jak ona stała się tym czym się stała, co czuła juz po, dlaczego potrzebuje kogos kogo nazywam kotwicą, dlaczego nazywa ludzi ochłapami? Tyle pytań a ja nie potrafie udzielic na nie jasnych odp, lub nie moge udzielić ich wcale.
UsuńSzkoda kotka, znam twój ból ale zawsze jest minimalna szansa że wróci. Co do notki to naprawdę już koniec? SZKODA TAKIE ZAJEBISTE
OdpowiedzUsuńChciałabym też wspomnieć o zmianie adresu bloga na
http://projekt-house.blogspot.com
Pozdrawiam Rachel
Dzięki. Ja już nie wierze w to że wróci. ( Ten mój optymizm!)
UsuńPożyjemy, zobaczymy, ale w to że wymyśle kolejne sposoby na uprzykrzenie życia Nemain też nie wierze. Kiedyś to co innego, mogłam przebierać w pomysłach, a teraz to pomysłów niemal nie mam. Więc ciężko jest mi napisać cokolwiek z jako takim sensem.
Pozdro,
Sztyletnica