Już kilka tygodni później niemal nikt nie
pamiętał o tym że Biały oszalał, wyłączył komputer główny i tego samego dnia
przeszedł zawał. Nie można było jednak powiedzieć że wszystko wróciło do normy.
Zarząd zadziałał szybko. Wiedziała o
podsłuchu, założonym w gabinecie Białego Rycerza, wyłączyła go podobnie jak
kamerę kiedy zostali sami. Kiedy zmierzała do wyjścia po tym jak skończyła
eksterminacje spotkała niewielki oddział ludzi ubranych w białe ochronne
kombinezony, wśród nich była krótko obcięta kobieta, raczej średniej budowy
ciała. Miała chłodne spojrzenie sztuczne ramię. Przedstawiła się jako nowy
przedstawiciel Zarządu w Providence. Próbowała pozyskać jej przychylność, z
marnym skutkiem. Nemain nie lubiła jej bardziej niż Białego.
Nowa przedstawicielka Zarządu zaczęła działać szybko i zdecydowanie.
Kategorycznie zabroniła kontaktowania się z jakimikolwiek mediami czy
kimkolwiek spoza środowiska Providence. Nawet na terenie budynku zabronione
było rozmawiać o zaistniałej sytuacji. Kobieta nie usprawiedliwiała w żaden
sposób nowych rozporządzeń. Zrekrutowała ona wielu nowych żołnierzy, jak się
okazało niemal same roboty. Ludzie raczej nie wiedzieli że nie mają do
czynienia z maszynami i raczej trzymali się z daleka od nowych. Zwolniła część
starych żołnierzy, ale większość z nich odeszła z własnej woli.
Czarny Rycerz, jak zaczęto ją nazywać
rozpoczęła nową politykę EVO. Z tego co
dowiedziała się Nemain w przyszłości mutanty miałyby pomagać ludziom. Na razie
jednak postanowiono je ujarzmić aby nie powtórzyła się sytuacja z szaleńcem
który postanowi wypuścić mutanty. Miało być to rozwiązanie zarówno dla górnego
jak i dolnego Providence.
Dziewczyna nie dostała żadnej reprymendy
z powodu tego co zrobiła i tak nie przejęłaby się słowami ludzi. Robiła to na
co miała ochotę, oczywiście robiąc to z dużą dozą zdrowego rozsądku.
Czarny Rycerz trzymała się od niej z
daleka, zwłaszcza po tym jak Nemain zauważyła że ludzie byli w laboratorium
gdzie pracowała nad kilkoma projektami. Nie miała ona cierpliwości do
prowadzenia dłuższych badań nad syntetyzacją krwi. Podjęła się tego raczej z
nudy niż dlatego że jej potrzebowała. Zbudowała tam także pistolety, których
używała przy zabijaniu szkodników. Konstruktorką była lepszą niż badaczem,
jednak mimo tego Casull nie przetrzymał pierwszej próby. Zamiast wystrzelić
któryś z kolei pocisk, wybuch jej w dłoni. Nie zastanawiała się nad tym gdzie
znajdowała się usterka. Prowadziła w laboratorium kilka mniej ważnych
projektów. Niewiele zapisywała, robiła odręczne notatki. Odcięła komputery w
laboratorium od innych w Providence, podobnie zrobiła z kamerami .
Biały rozumiał chyba że laboratorium to
jej terytorium, którego nikt nie powinien naruszać. Podobnie jak pokój który
zajmowała. Była wściekła kiedy wyczuła że byli tam ludzie. Nie poszła do
Czarnej, nie skontaktowała się także że swoim łącznikiem z Zarządem. W
odpowiedzi zniszczyła dyski twarde komputerów w laboratorium i podpaliła je.
Robiła się coraz bardziej niecierpliwa. Nie mogła skontaktować się z
Ośrodkiem. Sygnału też nie dostała. Może się pomyliła? Może Rebeka się nie
nadawała? Może to była jakaś słabsza jej wersja. Jak dotąd Plan przeprowadzany
był dwa razy, bez żadnych komplikacji. Z drugiej strony. Kiedyś musiał być ten pierwszy raz.
Kilka tygodni po przejęciu władzy przez
Czarnego Rycerza, Rebeka odeszła z Providence. Zrobiła to z własnej woli. Stało
się to kompletnie niespodziewanie, kobieta się z nią wcześniej tego nie
przedyskutowała. Nie powiadomiła co ma zamiar zrobić. Zostawiła jej jednak
wiadomość. „Bądź gotowa” i tyle. A nawet aż tyle. Te słowa oznaczały że Plan
wchodzi w ostatnią fazę.
Tak więc czekała. Nie próbowała szukać
Rebeki, chociaż poznała jej adres zamieszkania. Większość czasu spędzała w
pokoju. Opuszczała go tylko aby coś zjeść, albo dać sobie przetoczyć krew.
Spała niemal cały dzień, nie potrzebowała aż tyle snu, ale to pozwalało się jej
nie nudzić. Ćwiczyła też trochę, ale nie miała ku temu warunków.
Na
razie się go trzymała jednak oczekiwanie ją denerwowało, z każdym dniem coraz
bardziej. Zadzwonił alarm. Głośny i
denerwujący. Jednak ona zdążyła się już do niego przyzwyczaić, w izolatce puszczali jej
mniej przyjemne dźwięki, od których dostawała mocnych krwotoków.
Alarm oznaczał że gdzieś atakuje EVO.
Nigdy jakoś specjalnie nie interesowały jej te wypady mające na celu złapanie
mutanta. Ale tym razem miała przeczucie że powinna jednak się pofatygować i
udać się tam gdzie grasuje „niebezpieczny” mutant.
Nie zamierzała lecieć na miejsce razem
z agentami. Pewnie z tego powodu powstałoby zamieszanie. Nie miała także
zamiaru wychodzić potajemnie. W końcu została stworzona z myślą o wojnie, która
wisiała w powietrzu w czasie jej dzieciństwa. Pokój w jej świecie nigdy nie był
całkowity. Tego co działo się na granicy nie można było nazwać regularną wojną,
ale często dochodziło tam do małych starć w których ginęli ludzie i mutanty,
ale władcy państw albo mieli je gdzieś albo nudziły ich ciągłe wysyłanie posłów
i zapewnienia że sytuacja więcej się nie powtórzy.
Otworzyła laptopa. Już dawno
przeprogramowała go tam że nikt nie mógłby się do niego włamać, ani go wykryć.
Połączyła się z serwerem bazy Providence i szybko znalazła ostatnie zgłoszenie.
Zlokalizowanie z kąd dzwoniono również nie zajęło jej dużo czasu. Zamknęła
komputer po czym rzuciła nim z wielka siła o ścianę, nie było na nim niczego co
mogłoby zainteresować Providence, a po dokładniejszym zbadaniu z pewnością
wykryją jej ulepszenia sprzętu ale wolała dmuchać na zimne. Nie miała zamiaru w
najbliższym czasie tu wracać. Wzięła pistolet i kościany bicz, a także trzy
magazynki, bransoleta mogła wygenerować broń i naboje tylko określonego typu
broni.
Wyszła na korytarz kompletnie nie
ukrywając tego że jest uzbrojona i gdzieś zmierza. Jednak nikt jej nie
zatrzymywał. Dopiero kiedy znalazła się w hangarze czekał na nią komitet
pożegnalny. Pewnie ktoś zawiadomił Czarnego Rycerza że widział uzbrojoną Nemain.
Około pięć dziesiątek sztuk broni było skierowane na nią, a brama, przez którą
samoloty opuszczały lub wlatywały do budynku się zamykała. Nie traciła czasu na
zabawę z żołnierzami w bitwę tylko zmieniła się w stado drapieżnych ptaków
które nazywano krukami, na Nowej Ziemi. Były jak gołębie na Ziemi, wszechobecne
i nie zawsze mile widziane, zwłaszcza w miastach gdzie grzebały w śmieciach,
czasem wywalając ich zawartość. W naturalnym środowisku świetnie tępiły małe
gryzonie. Miały czarne pióra, często z lekko niebieskim połyskiem jeśli dobrze
się odżywiały i czerwone oczy, a także mocne haczykowate dzioby.
W jej świecie był to doskonały
kamuflaż, mogła tak obserwować ludzi czy mutanty i nie wzbudzać podejrzeń.
Leciała wysoko, zbyt wysoko jak na kruki
i gdyby ktoś bliżej się jej przyjrzał zauważyłby że nie są to zwykłe
ptaki. Jednak na takiej wysokości było raczej niewielu ludzi.
Obniżyła trochę lot, ludzie mogli ją
zobaczyć jako stado małych punktów. W odległości jakiś trzech kilometrów widziała że coś się dzieje.
Kręciło się tam wielu ludzi, w czarno białych strojach Providence i czarnych
mundurach w które ubierali się nowo zrekrutowani przez Czarnego Rycerza
żołnierze, którzy tak naprawdę w większości byli robotami.
Wylądowała na jednym z wyższych
budynków i przybrała ludzką postać. To musiał być znak że Plan wchodzi w
ostatnią fazę. Ten stwór wyglądał jak zwierze nazywane na Nowej Ziemi
królikiem. Niewiele miał on wspólnego ze swoim odpowiednikiem na Ziemi. Najbardziej rzucało się w oczy to że był
duży, ten osobnik miał około siedmiu metrów długości, był jeszcze młody. Jego
ciało przypominało królicze, tyle że bez ogona. Głowa miała podobny kształt,
ale ten osobnik posiadał podobne do ludzkich zęby. Nie były to ani kły, ani siekacze.
Szczęki miały bardzo silny zacisk, z łatwością kruszyły kości i rozrywały ciało
na strzępy. Jednak te zwierzęta niemal ich nie używały. Żyły i polowały w
pojedynkę, na roślinożerców mniejszych od siebie. Goniły ofiarę, po czym
rzucały się na nią powodując u niej rozległe obrażenia wewnętrzne i złamania, lub
chwytając ją chwytnymi rękami, które znajdowały się w miejscu gdzie królik z
Ziemi miały uszy. Ręce te były zazwyczaj złożone, wzdłuż łokcia. Jeśli chwytały
swoje ofiary dłońmi, masakrowały je a następnie rozrywały i kawałek po kawałku
konsumowały. Takie zachowanie właśnie obserwowała.
Królik jedną łapą przytrzymywała
człowieka, który uderzał w niego karabinem. Z nerwów zapomniał jak go używać
albo może skończyły mu się naboje. Głowa nieszczęśnika została zmiażdżona druga
łapą, po czym został on skonsumowany. Na placu boju pozostało już niewielu
ludzi. Nie zamierzała im pomagać, nie widziała w tym sensu. Jednak, coś
przykuło jej uwagę, a konkretniej błysk światła. Niby nic niezwykłego, promień
światła odbił się od jakiejś powierzchni a dokładniej od czegoś to stwór miał
na szyi. Nie mogła wypatrzyć co to, futro było zbyt gęste. Wstała i zeskoczyła
jakieś piętnaście metrów w dół, po czym wylądowała na chodniku, który pokryła
siatka pęknięć.
Strzeliła kilka razy do stwora aby zainteresować go swoją osobą. Kule
były zbyt małe aby zrobić większe wrażenie na potworze ale spełniły swoje
zadanie. Spojrzał na nią i nie czekając na kolejne zaproszenie wykonał długi
skok mający na celu przygniecenie jej do ziemi. Tyle że ona była już kilka
metrów dalej. Wbiła ostrze stworzonej przez bransoletę katany w łapę stwora,
który zawył i spróbował dopaść ją zranioną kończyną. Wykonała unik i wyciągnęła
broń, z pomiędzy kości gdzie się zaklinowała. Po czym poprawiła ciosem w szyję.
Musiała uskoczyć, zanim wbiła ostrze tak głęboko jak chciała. Jednak pomogło,
bestia krwawiła. Rozwinęła bat i zawinęła go na zbliżającej się do niej ręce,
po czym szarpnęła. Kości tworzące bat rozcinały mięśnie i kości jak gorący nóż
masło. Na ziemie upadł kikut, którego palce jeszcze się poruszały. Kolejny raz
królik zaryczał. Widziała wściekłość i nienawiść w jego oczach, nie tak do
końca bezrozumnych.
Stwór zaszarżował na nią. Czekała
niemal do ostatniej chwili po czym wyskoczyła, wysoko nad ziemię aby wylądować
na grzbiecie stworzenia a następnie wbić jej miecz w miejsce gdzie stykały się
kręgosłup i głowa. Przerwała nerw kręgowy. Stwór padł bez życia.
Zwinęła bat. Katana i miecz zniknęły
same. Zbliżyła się do wielkiej głowy, uklękła obok niej i zanurzyła palce i
futrze szukając sznurka czy wstążki. Przecięła materiał paznokciem i wstała.
Medalik wielkości wnętrza jej dłoni, był zalany krwią. Przetarła go wilka razy
i przeczytała słowa napisane w starym języku jeszcze sprzed trzeciej wojny
światowej.
„Czekaj na rozkazy”
Nic innego nie robiła od kiedy
przypomniała sobie jak i po co się tu znalazła. Zerwała sznurek i wsunęła
medalion do kieszeni. Po czym odeszła, po kilku krokach zmieniła się w psa. W
zanadrzu miała tylko rasy swojego świata. Jednak ktoś mógłby uznać ją za
kundla. Chciała w miarę niezauważona oddalić się od miejsca gdzie zostawiła
stygnące truchło królika.
Kręciła się po mieście bez celu. Nie
miała ochoty wracać do Providence.
Kilka miesięcy wcześniej według czasu
liczonego za Ziemi, główna siedziba Ośrodka, Skrzydło szpitalne/ Gabinet
Dyrektora
Pierwsze co poczuła to spokój. Nie
wiedziała czy tak powinna to nazwać. Jej głowa była kompletnie pozbawiona
myśli. Widziała ciemność, ale to było w pewien sposób kojące. Wydawało się jej
że jej ciało jest gdzieś daleko, gdyby chciała mogłaby z pewnością do niego
dostać, ale to wiązałoby się z przerwaniem tego stanu, a tego nie chciała.
Czuła się tak jakby unosiła się w próżni. Było tak przyjemnie. Tak dobrze.
Coś poczuła. Jakby coś ciągnęło ją ku
chaosowi, ku prawdziwemu światu. Próbowała się opierać, ale nie wiedziała jak,
lub to co ją przyciągało było zbyt silne by z tym walczyła. Wszystko wracało
powoli. Najpierw zaczęła słyszeć głosy, mówiły w nieznanym jej języku, ale z
jakiegoś powodu rozumiała go. Mówiły o niej, z tego co wywnioskowała. Jeden z
nich był znajomy, Nie wyrażał nic poza arogancją i nutą wrogości. Nie mogła
sobie przypomnieć do kogo on należał. Widziała urywki zdarzeń ze swojego życia,
które były kompletnie nie powiązane ze sobą. Dzień rozdawania świadectw,
pierwszy dzień w Providence, to kiedy idąc na uczelnię zaczytana w notatki
oblała kogoś kawą, sympozjum naukowe którego tematu nie mogła sobie
przypomnieć, jakaś rozmowa z jej matką.
- Rebeko? – nadal nie mogła sobie
przypomnieć do kogo należał ten głos, był on damski, nic więcej nie mogła
stwierdzić – Wiem że słuchasz.
Zapamiętaj to: Jam jest ptak Hermesa, własne skrzydła pożerając oswojon
zostałem. Pamiętaj, pod żadnych pozorem ani za wszelką cenę nie możesz
zapomnieć tych słów, to kotwica dzięki
której zachowasz zdrowe zmysły. Nie zawiedź mnie. – zapadła cisza. Nie słyszała
nic więcej, przez bardzo długi czas.
Czuła swoje ciało, jednak nie mogła nim
ruszyć. Oczy miała zamknięte, jednak za powiekami widziała powidoki, pewnie w
pomieszczeniu było ostre oświetlenie. Nie bała się. Coś podpowiadało jej że jest bezpieczna.
Po jakimś czasie zaczęła czuć miękka
pościel, która była przykryta. Nie miała kompletnie pojęcia jak długo czasu tam
leży. Nie odczuwała potrzeb fizjologicznych, nikt do niej nie przychodził, nic
jej nie bolało, nie czuła się głodna ani spragniona, nic nie słyszała. Nie
wiedziała kiedy zasypiała a kiedy się budziła. Zapominała o czym myślała,
niemal natychmiast. Jednak była w dziwny sposób spokojna. Czekała, sama nie
wiedziała na co, ale czekała.
Musiała spać, kiedy czas oczekiwania się
skończył. Wcześniej wyczuła niż zobaczyła że nie jest sama w pokoju. Zaczęła
czuć także ból w zesztywniałych kończynach, mogła się ruszać.
Kobieta siedziała w fotelu przeznaczonym
dla odwiedzających, który odsunęła w kąt pokoju. To na niej najpierw skupiła
swoją uwagę Rebeka. Była szatynką, włosy miała związane. Spojrzenie chłodne i
surowe. To samo odbijało się na jej twarzy, na której widniała także zaciętość.
Wstała – Przebierz się – powiedziała
tylko po czym wyszła.
Pani doktor nawet przez myśl nie przeszło
aby sprzeciwić się rozkazowi, lub spróbować ją zatrzymać i zapytać gdzie się
znajduję. Bo nie znała tej kobiety, a sprzęt jaki ją otaczał, był dla niej
kompletną zagadką.
Spuściła nogi za krawędź łóżka, po czym
spuściła je na posadzkę, a one ugięły się pod nią, zdążyła złapać się stojaka z
czymś co musiało być kroplówką. Znów usiadła i poczekała aż nogi przestaną ją
mrowić. Wtedy znów spróbowała z lepszym skutkiem. Nieużywane od jakiegoś czasu
mięśnie protestowały, ale szybko się rozgrzały. Strój który pozostawiła
kobieta, był dopasowanymi ciemnymi spodniami i czarnym golfem. Dostała także
buty na płaskim obcasie z wysoką cholewką zapinane z boku. Wszystko leżało na
niej idealnie.
Do ubrań dołączone było lusterko,
grzebień i gumka do włosów. Szybko poradziła sobie z zrobieniem kucyka.
Wcześniej układała włosy w kok, ale jej palce jakby bez udziału mózgu
wykonywały kolejne czynności, których efektem była obecna fryzura.
Wyszła z pokoju i zaczęła kierować się
do celu którego nie znała. Mogła odtworzyć całą sieć korytarzy tego budynku.
Jednak nie wiedziała gdzie idzie. Podświadomie kierowała się w odpowiednie
korytarze. A co dziwniejsze, nie dziwiło jej to.
W przeciwieństwie do białych korytarzy,
jakie charakteryzowały Providence, tu były one ciemnoszare. Przejechała
paznokciami po ścianie, nie wiedząc po co to robi. Była wykonana z metalu i
emitowała ciepło. Idąc zauważyła kilka zakratowanych małych otworów
wentylacyjnych i setki oznakowanych dziwacznymi symbolami drzwi. Przypominały
jej one chińskie znaki, wiele z nich się powtarzało. Nie powinna ich znać ale
wiedziała co oznaczają. Były to poziomy dostępu. Nie potrafiłaby ich nazwać,
ani przetłumaczyć je w jakiś sposób na
angielski .
Mijała ludzi. Oni nie zwracali na nią
większej uwagi, ona podobnie. Niektórzy z nich byli ubrani w białe fartuchy,
inni mieli na sobie swobodne ubrania, jeszcze inni czarne mundury z okiem w
piramidzie, symbolem opatrzności, na lewym ramieniu. Zauważyła że podobne
symbole nosili pozostali tyle że w formie małych broszek, zawieszek do
łańcuszków lub bransoletek.
Była już blisko celu, który znajdował się
na końcu korytarza. Teraz uświadomiła sobie że nie ma żadnej przepustki lub
czegokolwiek by mogła otworzyć te drzwi. Nie miała także poziomu dostępu. Nikt
nie pilnował drzwi, nie było żadnej sekretarki. Zaklęła w myślach, jednak szła
dalej.
Stanęła w odległości kilku kroków od
drzwi. Po ich lewej stronie znajdowały
się dwa panele. Jeden na wysokości barku, drugi trochę wyżej na wysokości oczu
osoby przeciętnego wzrostu.
Nie musiała się jednak tym przejmować,
drzwi otworzyły się a z pokoju wyszedł jakiś mężczyzna w garniturze, nie
czekając na zaproszenie lub kolejna okazję Rebeka wślizgnęła się do
pomieszczenia. Kiedy usłyszała trzask magnetycznego zamka uświadomiła sobie to
że znajduje się w zupełnie obcym miejscu i dała się zamknąć w pomieszczeniu z
obcym mężczyzną, który kierował się w jej stronę z uśmiechem, który nie
obejmował lodowato niebieskich oczu.
- Spokojnie – powiedział – Usiądźmy,
porozmawiajmy.
Kobieta rozluźniła napięte mięśnie, nawet
nie wiedziała że to zrobiła. Na powrót stała się spokojna. Jednak nie
spuszczała z wzroku z faceta. Był on ubrany w ciemny strój, na który składały
się wojskowe mocne buty, spodnie, długi płaszcza niemal sięgający kostek i
koszulka.
- Zapraszam – powiedział wskazując jej aby
poszła przodem. Zrobiła to niechętnie wolała nie mieć go za plecami. Zajęła
krzesło przed biurkiem. On zasiadł za nim. Zaskrzypiało skórzane krzesło i
płaszcz.
Niebieskie oczy odnalazły jej, nie
spuściła wzroku. Uśmiech schodził powoli z twarzy faceta. Zastąpił go surowy
wyraz twarzy. Przestał patrzeć na nią, przeniósł wzrok na coś, lub raczej kogoś
kto znajdował się za nią.
- Miałaś jej pilnować.
- Mam wiele ciekawszych zadań. Poza tym nie
jest dzieckiem a ja jej niańką.
Mężczyzna uśmiechnął się, ten był inny niż ten którym obdarzył Rebekę,
uniósł mu się tylko jeden kącik ust, był to zimny i cyniczny uśmiech.
- Wy i ona jesteście do siebie podobne.
Kontrolujemy was a jednocześnie robicie co chcecie, przynajmniej do pewnego
momentu.
Kobieta zmieniła temat rozmowy i włączyła
do niej Rebekę zadając jej pytanie:
- Czy wiesz gdzie się znajdujesz? –
przeszła ona obok biurka i stanęła w lekkim rozkroku rękami opuszczonymi wzdłuż tułowia, kawałek
na lewo od fotela mężczyzny, tak aby móc patrzeć na Holiday.
- Nie jestem pewna, ale
czy nie jest to Nowa Ziemia?
- A konkretniej Ośrodek. Wiesz czym się ona
zajmuje?
- Wiem że na to związek z
mutantami. Badacie je i szkolicie na żołnierzy i zabójców. Przeprowadzacie na
nich eksperymenty.
- Widzę że meta morf piąty
pokazał nasza organizację z nieciekawej strony. To co robimy może wydawać się
złe jednak my tylko poszukujemy odpowiedzi na pytanie dlaczego jedni ludzie
mają takie zdolności a inni nie. Chronimy także odmieńców przed ludźmi którzy
się ich boją i mogą chcieć wyrządzić im krzywdę, uczymy mutanty panowania nad
ich zdolnościami i dajemy im schronienie. Jednak na to wszystko potrzebujemy
funduszy, a sponsorzy nie mogą nam ich w pełni zapewnić. Nie jesteśmy także
organizacją rządową. Rozumiesz to?
- Tak.
- Opowiedz o ostatnich
wydarzeniach jakie pamiętasz.
- Miałam oczyścić Nemain
z nanitów. Włączyłam maszynę. Kiedy proces się skończył coś jej wstrzyknęłam.
Co było potem nie pamiętam.
- Wiesz jak się tu
dostałaś? – tym razem pytanie zadała kobieta, cały czas świdrowała Rebekę
wzrokiem i może się jej to tylko wydawało ale w jej spojrzeniu widziała
zazdrość.
- Nie.
- Nie będę ci wyjaśniać
procesu przenoszenia ludzi czy przedmiotów między światami bo sama tego nie
rozumiem, ale zostałaś poddana kwarantannie i oczyszczona z tej dziwnej
choroby, którą nazwałaś nanitami. Wszczepiono ci także… - wypowiedz została
przerwana przez mężczyznę
- Wystarczy.
Jednak nie powstrzymało to
kobiety od dalszej wypowiedzi.
- … czip dzięki któremu
informacje które powinnaś znać będą wszczepiane do twojej pamięci, a także…
- Wyjdź – głos był zimny i
władczy.
- …będziesz słuchała jego
rozkazów – dokończyła zdanie i ruszyła do wyjścia, zatrzymała się aby wysłuchać
dalszych instrukcji.
- Czekaj na dalsze rozkazy
w swojej kwaterze.
- Tak jest, dyrektorze –
powiedziała, w jej tonie czuć było kpinę ani krztyny poważania czy szacunku do
człowieka wyższego rangą.
Teraz stało się dla niej bardziej jasne to
dlaczego potrafiła sama dojść do tego pokoju i skąd wiedziała o oznaczeniach na
drzwiach, znała obcy język w mowie i piśmie a także to że nic ją nie dziwiło.
Nie chciała zadawać pytań, których wcześniej miałaby mnóstwo i co
najważniejsze, chciała służyć Ośrodkowi.
Kilka dni po opuszczeniu
przez Nemain Providence, Maine, Okolice Portland, Ameryka Północna, Ziemia
Mogła się domyślić tego że Zarząd nie odpuści jej tak łatwo. Nie
miała ona pojęcia w jaki sposób chcieli ją skłonić lub po prostu wydrzeć z niej
prawdą o tym dlaczego nie ginie od obrażeń. Oni mogli pomyśleć że jest
nieśmiertelna, kiedy tak naprawdę żadne stworzenie nie może być nieśmiertelne a
co najwyżej długowieczne. I taka właśnie
ona była długowieczna, jej proces starzenia się był mocno spowolniony. Ale
istniał sposób na zabicie jej, Ośrodek go miał. Był to jeden z najpilniej
strzeżonych sekretów tej organizacji. Przez pewien czas chciała odkryć ten
sekret, jednak nie udało się jej. Dostała rozkaz aby nie szukać i słuchała go,
chociaż nie musiała. Osoba która go wydała już nie żyła, więc nie miał on już
znaczenia.
Początkowo nie dbała o to aby zacierać
za sobą ślady. Kilka razy natknęła się na małe oddziały, w takich sytuacjach
zmieniała się w pospolite zwierze i przechodziła pod samymi ich nosami. Łatwo
było ją wyśledzić w mieście. Karmiła się na ludziach, pozostawiała za sobą na
wpół pożarte ludzkie szczątki. Potrafiła nie jeść przez wiele dni, ale jeśli
miała okazję, wolała się pożywiać.
Po jakimś czasie
postanowiła skryć się, nie bała się Providence, po prostu chciała mieć trochę
świętego spokoju. Dostała kolejne rozkazy, w których zakazano jej zabijania
ludzi, robiło się wokół tego zbyt wiele szumu. Gazety i telewizja trąbiły o
kolejnych ludzkich szczątkach znajdowanych w ciemnych zaułkach. Policja dwoiła
się i troiła aby jak najszybciej odnaleźć sprawcę i go osądzić.
Postanowiła wycofać się
na tereny o mniejszej gęstości zaludnienia, znacznie mniejszej. Do jakiegoś
miejsca oddalonego od ludzkich siedzib, gdzie będzie mogła spokojnie przeczekać
do końca Planu.
Dlatego właśnie siedziała
w jednym z pokojów jakiegoś taniego obskurnego hoteliku, który należał do
wstrętnej starej baby z rakiem płuc,
która albo nie wiedziała że go ma albo nie obchodziło jej to ponieważ nadal
zatruwała swój organizm tytoniem. Dziewczyna zapłaciła z góry za tydzień, pieniędzmi
jakie zgromadziła z portfeli swoich ofiar. Niemal nie wychodziła z pokoju, w
zasadzie zrobiła to tylko raz w ciągu trzech dni. Przeglądała Internet, mapy i
książki jakie udało się jej zdobyć już wcześniej w poszukiwaniu odpowiedniego
miejsca do którego mogłaby się udać.
Wpadła na pewien artykuł całkiem przypadkiem, instynkt podpowiedział jej
że to może być coś ważnego. Kliknęła odpowiedni link.
Szybko przeczytała
artykuł. Mimo że był on dosyć długi. Ta historia nawet ją rozbawiła. Grupa
ludzi z kimś bogatym na czele postanowiła czcić jakieś bóstwo, w domu tegoż
człowieka. Cały dom miał być świątynią
tegoż boga. Z tego co pisali był on usytuowany głęboko w lesie, w odległości
około 20 kilometrów od najbliższego miasta, a i tak była to niewielka
miejscowość. Wyznawcy w najlepsze czcili swojego boga, który domagał się od
nich krwawych ofiar. Policja w końcu doszła do tego kim są mordercy, a ci w
akcie desperacji złożyli siebie samych w ofierze swojemu bożkowi. Nemain sama
doszła do wniosku że wyznawcy zrobili to mając nadzieję że istota pozwoli im
wejść do pojmowanej przez nich wersji raju.
W nowym świecie wielu ludzi w coś wierzyło,
w jakiegoś boga, wyższą istotę, niewidoczny byt przebywający w innym wymiarze,
czy coś innego. Żadna z religii nie była dominująca. Po trzeciej wojnie
światowej ci którzy przeżyli potrzebowali oparcia duchowego, dlatego też
wytworzyło się wtedy wiele religii i kultów, które przetrwały do czasów
współczesnych na Nowej Ziemi.
Nemain sama nie wiedziała
czy w coś wierzy czy nie. Przemierzyła kilkanaście światów, widziała istoty
piękne i przerażające, często dysponujące wielką siłą ale jednocześnie nie
wykorzystujące jej, takie istoty pomogły jej odnaleźć równowagę duchową,
nauczyły jej jak nie ulegać zwierzęcym pierwotnym żądzom i pozostać przy
zdrowych zmysłach. To one mogły być
uważane przez ludzi za bogów, nie było niczym dziwnym to że czasem Ośrodek
odnajdywał szczątki istot czy sprzętu nie z ich świata. Czasem nawet spotykali
oni żywych podróżników między wymiarowych. Dla niektórych ras takie podróże
były traktowane jak urlop, lub wycieczka krajoznawcza. Bardzo możliwe było to
że prymitywni ludzie spotykali istoty o niezwykłej wiedzy i umiejętnościach i
uznawali ich za bogów.
Tak jak ludzie potrzebują
bogów, ona potrzebowała Mistrzyni, aby mieć w kimś duchowe oparcie kiedy sama
nie będzie mogła kontrolować siebie.
Z artykułu dowiedziała
się także tego że dom jest opuszczony od 15 lat i był często odwiedzany przez
poszukiwaczy duchów lub mocnych wrażeń w dziwnych miejscach.
Kilka tygodni po
ostatnich opisanych wydarzeniach na Nowej Ziemi, liczone według czasu Nowej
Ziemi, Główna siedziba Ośrodka
Na razie miała niewiele
rzeczy do roboty. Nie wysyłano jej na żadne wypady, ponieważ nie potrafiła
jeszcze na tyle dobrze walczyć, aby nie musieli się obawiać że zostanie zabita.
Do jej umysłu ciągle wszczepiane były nowe informacje. Musiała przyznać że było
to bardzo przydatne, mogła posiąść wiedze którą musiałaby poznawać tygodniami w
kilkadziesiąt minut. Przesyłano jej wszystkie informacje o Nowej Ziemi jakie
mogłyby się jej przydać w przyszłości, jak pilotować samoloty, jakie ma
uprawnienia wśród cywili i służb wojskowych i porządkowych, kto rządzi krajami,
ich historia, a także wiedza o posługiwaniu się różnoraką bronią i walka wręcz.
Jeśli o te ostatnie chodziło musiała ona także ćwiczyć, aby wyrobić w sobie
odruchy i sprawdzić czy potrafi zastosować zdobytą teorię w praktyce.
Mistrzyni nie oszczędzała
jej na treningach, ćwiczyły i walczyły
wieloma rodzajami broni, od białej do palnej. Często po tych spotkaniach Rebeka udawała się do skrzydła szpitalnego,
tam mogła się wyleczyć z wszelkich stłuczeń, ran, śniaków a czasem nawet złamań
lub poważniejszych urazów w bardzo krótkim czasie. Kiedyś z pewnością ta
technologia zainteresowałaby ją, próbowałaby ona zrozumieć jej działanie, ale
teraz była już inna, nie sama siebie poprawiła, teraz inaczej patrzyła na
świat.
Jednak istniały pewne
sprawy o których mogły wiedzieć tylko jednostki, Były także informacje o
których lepiej było dowiadywać się z ust kogoś innego.
- Wiesz czym jest Plan? –
zapytał Dyrektor, powiedział on ostatnie słowo w sposób jaki wskazywał że pod
tym pozornie prostym do rozpoznania słowie, kryje się coś więcej.
- Nie. – odpowiedziała zgodnie z prawdą,
kilkakrotnie słyszała te słowo, specjalnie zarezerwowanym na tego typu wyrazy
tonem, ale tak naprawdę nie wiedziała co to jest.
- Plan jest pewnym
projektem, w którym bierzesz udział. Nie jest to projekt do końca tajny, wie o
nim każdy z uprawnieniami powyżej poziomu beta. Jednak szczegóły zna tylko
niewielka liczba osób i odpowiednio przeszkolonych żołnierzy. Plan ma na celu
utrzymanie w ryzach Metamorfa 5, nie jest to łatwe, mimo tego iż ona sama zgodziła
się na nałożenie ograniczeń. Przejrzyj
te dokumenty, wydam odpowiednie rozkazy Mistrzyni, a ona zacznie cię uczyć jak
należy kontrolować Metamorfa 5.
No i jak?
Ktoś się wypowie?
Przyznam się wam że w pewnym momencie zaczęłam pisać na odwal się, długo to nie potrwało ale jednak. Tylko nie wiem czy ten kawałek zawiera te kilka akapitów.
Pozdrawiam,
Sztyletnica.
Myślę, że te dwadzieścia parę stron przemawia, za pociągnięciem jeszcze tej historii ;D Cóż, mi nie przeszkadzałoby, nawet gdybyś wstawiła wszystko na raz - i tak zwykłam czytywać dziennie dużo więcej. Rozdział pochłonęłam jednym tchem. Ciekawie się akcja rozwija, muszę przyznać. Nie zauważyłam zbytnio tego 'na odwal się' więc albo go nie ma wcale, albo jeszcze nie wstawiłaś. Niemniej bardzo mnie cieszy, że jeszcze tych paręnaście stron będzie do czytania.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wilczyca
Chciałabym kontynuować te historie, ale nie mam pomysłu jak utrudnić Rebeka i Nemain życie. Wiem tak mniej więcej co zrobić do pewnego momentu a potem nic...Nie wiem co się stało, ale kiedyś miałam full pomysłów, teraz to nie jest już to samo.. :(
UsuńSztyletnica